Ayutthaya 2011

Nasza wizyta w leżącej 80 kilometrów od Bangkoku dawnej stolicy Syjamu zaczyna się wysadzeniem nas przy ruchliwej drodze w środku niczego z autobusu jadącego z Sukhotai, oczywiście przy kupnie biletów na dworcu nikt nawet się o tym nie zająknął, bo to tajski styl sprzedaży usług transportowych i turystycznych, polegający na zaprzestaniu interesowania się czymkolwiek jeśli już zapłacimy za usługę. Do centrum miasta trzeba się jakoś dostać we własnym zakresie. To nie Turcja, gdzie w takim przypadku mielibyśmy darmowy serwis – ktoś zabrałby nas do centrum mniejszym autobusem lub minivanem.  Najlepsze jest to, że kilku taksówkarzy rozumie po angielsku, ale nie zamierzają nam pomagać, proponują tylko że nas zawiozą za tyle i tyle, natomiast informacji jak się dostać samodzielnie nie udzielą. Takie coś może wydarzyć się chyba tylko w Tajlandii, no może jeszcze gdzieś w Afryce (znam podobne historie z forumowych opowiadań). Nigdzie wcześniej ani nigdzie później się z takim zachowaniem nie spotkałam. Ale co tam, po to mamy gpsa żeby jakoś trafić do centrum. W końcu wsiadamy do miejskiego autobusu, za ułamek kwoty zaproponowanej przez taksówkarzy. Noclegi w tym mieście też znajdujemy same dziwne. Na przykład pokój z wyposażeniem typu: okna, łóżko, szafa, stół, krzesła, sedes w stylu zachodnim, wanna. I to wszystko razem, w jednym pomieszczeniu, na sporym metrażu. Jak kawalerka w której ktoś zapomniał wybudować ścian działowych. Przy odrobinie szczęścia można myjąc się w wannie, prysznicem ochlapać sobie łóżko. No i jeszcze sedes znajdujący się na środku pokoju. A może inspiracją dla jego powstania była więzienna cela? To jeden z najbardziej kreatywnie urządzonych azjatyckich pokoi jakie kiedykolwiek widziałam ale to raczej rozwiązanie dla pojedynczego podróżnego 😉 w dodatku obdarzonego wyjątkową tolerancją na zapachy. Muszę też przyznać że był bardzo tani, a jego właściciel bardzo obrażony, że śmiem fatygować go do oglądania pokoju a potem nie chcę w nim zamieszkać. W końcu trafiamy do hostelu dla Japończyków z właścicielką która bez końca męczy nas o wykupienie u niej różnego rodzaju wycieczek. Nie daje nam w spokoju z niego wyjść i wejść tylko nieustannie zaczepia. Gdy w końcu za jej pośrednictwem decydujemy się za jakieś bardzo niewielkie pieniądze popłynąć wieczorem łodzią do trzech dalej położonych świątyń, widząc że na nic więcej nie może od nas liczyć, zaczyna traktować nas jak powietrze. Jej japońscy goście są lepszymi klientami. Ale samo miasto jest sympatyczne, kameralne, nie tak ruchliwe i zatłoczone jak Bangkok i z ciekawym targiem. Niestety znowu mieszkamy w “dzielnicy dla turystów”, na szczęście nie przypomina ona tak bardzo turystycznej dzielnicy Bangkoku bo niewiele się tu dzieje, oczywiście wolałabym mieszkać gdzie indziej, ale w przypadku tak małego miasta nie bardzo się da. Kilka razy zaczepia nas kierowca tuk tuka, który nosi przy sobie notesik z rekomendacjami w różnych językach, z których wynika że jest uczciwy i ciekawie oprowadza po mieście, ale i tak nie jesteśmy zainteresowani. Kilka opinii jest nawet po polsku, notesik wygląda na mocno stary. Niemniej jednak jest to jakiś pomysł na reklamę i marketing. Koło naszego hostelu jest lokal dla białych turystów, w którym młodzi wytatuowani Europejczycy i Australijczycy w podkoszulkach z logo piwa Chang i kawiarni Starbucks całymi dniami piją piwo, a w tle leci rockowa muzyka. Postanawiam wyjątkowo z czegoś takiego skorzystać i zjeść coś w miarę europejskiego bo mam straszne dolegliwości żołądkowe. Nie dość, że taki posiłek kosztuje tyle co trzy posiłki w o wiele porządniej wyglądających lokalach z tajskim jedzeniem, to jeszcze jest niedobry i wcale nie pomaga. Pomaga za to (niestety na krótko) rewelacyjny naleśnik z bananem – roti nazywany mataba sprzedawany co wieczór przez tajskie muzułmanki na jednym z ulicznych stoisk. Ale przynajmniej w lokalu dla zachodnich turystów można sobie porozmawiać z różnymi podstarzałymi zachodnimi dziećmi-kwiatami, którzy wyjechali do Azji w czasach młodości, właśnie niedawno przetrzeźwieli, ocknęli się i skonstatowali, że mają ponad sześćdziesiąt lat. W sumie współczuję im nieco, że ocknęli się właśnie w Tajlandii, bo sama wolałabym się ocknąć w jakimś bardziej sympatycznym kraju.

 Ayutthaya swoje lata świetności miała między rokiem 1351 a 1767. Przez jakiś czas była zamieszkiwana przez ponad milion osób z 40 narodowości. Została kompletnie zniszczona przez Birmańczyków. I stolicę przeniesiono do Bangkoku. Jest znana ze słynnej głowy buddy otoczonej konarami drzewa i licznych pozostałości po dawnej stolicy imperium, głównie świątyń. Odwiedzenie ich wszystkich nie ma zbytnio sensu, zwłaszcza że część z nich to po prostu ruiny w których nic się nie dzieje bo nikt ich już nie używa. W dodatku są otoczone normalną miejską architekturą, nie tak jak w Sukhotai gdzie znajdują się na całkowicie odrębnym obszarze. Nawet nie są specjalnie ciekawe bo bardzo do  siebie podobne. Zobaczenie jednej w zupełności wystarczy, zwłaszcza że ceny biletów wstępu do nich nie są niskie. Byłam w kilku, były do siebie mocno podobne i uważam, że nie warto było. Jeśli chcemy, możemy obejrzeć jak kolejki ludzi fotografują się na tle słynnej głowy buddy otoczonej korzeniami drzewa banianu w świątyni Wat Mathat (ta świątynia jest chyba najdroższa ze wszystkich w Ayutthaya i bardzo tłoczna – prowadzą tam wszystkie wycieczki z Bangkoku).  Natomiast pozostałe świątynie tego typu  można spokojnie sobie odpuścić, z wyjątkiem Wat Chaiwatthanaram, która jest dość rozległa a przy tym malowniczo położona nad rzeką Chao Praya i przynajmniej pod kątem fotograficznym prezentuje się znakomicie.

tai_ayutthaya_wat-ratchaburana_003
Wat Ratchaburana.
tai_ayutthaya_wat-ratchaburana_002
Wat Ratchaburana, większość posągów została zniszczona w trakcie najazdów birmańskich.
tai_ayutthaya_wat-ratchaburana_005
Pozostałości świątyni Wat Ratchaburana.
tai_ayutthaya_wat-ratchaburana_004
Wat Ratchaburana.
tai_ayutthaya_wat-ratchaburana_001
Zdekompletowane fragmenty różnych posągów w Wat Ratchaburana.
tai_ayutthaya_wat-mathat_glowa-buddy_001
Wat Matchat słynna głowa buddy. Dużo ciekawsze od niej samej jest oglądanie co wyczyniają pod nią tłumy wszystkich narodów świata robiąc sobie “selfie” lub pozując do zdjęć.
tai_ayutthaya_wat-chaiwatthanaram_004
Wat Chaiwatthanaram bardzo fotogeniczna i pięknie położona.
tai_ayutthaya_wat-chaiwatthanaram_002
tai_ayutthaya_wat-chaiwatthanaram_001
tai_ayutthaya_wat-chaiwatthanaram_003
Wat Chaiwatthanaram. Posągi z Ayutthaya mają o wiele bardziej toporne rysy niż pełne gracji posągi z Sukhotai.

Warto natomiast udać się do Wat Phanan Choeng, gdzie znajduje się 19 metrowy posąg buddy szczelnie otoczony ścianami świątyni. Jest to miejsce tłumnie odwiedzane przez lokalnych ludzi, dużo się tam dzieje, jest na co popatrzeć i widać że świątynia na prawdę żyje. Jest to ważne miejsce na religijnej mapie Tajlandii. Świadczyć o tym mogą także liczne tabliczki ostrzegające przed kradzieżą. Myślę że byłoby w niej co robić przez parę godzin, niestety docieramy tam wspomnianą wcześniej łódką więc nie ma czasu na nic. Odwiedzamy jeszcze długiego na 42 metry leżącego buddę, oraz oglądamy jak ludzie odbywają przejażdżki na słoniach. Słonie z Ayutthaya wyglądają o wiele lepiej niż te z nieszczęsnej wycieczki fakultatywnej w okolicach Chiang Mai. Tak przynajmniej twierdzi Lonely Planet a w wielu miejscach internetu zarzucają mu, że mocno przekłamuje rzeczywistość w sprawie słoni w Tajlandii. Niemniej jednak słonie i tak całymi dniami muszą chodzić po asfalcie i robić idiotyczne sztuczki. W Ayutthai znajduje się bowiem Elephant Taxi oferujące możliwość zwiedzania świątyń na grzbiecie słonia. Pewnego razu zaglądamy do niego przechodząc. Duże słonie robią cyrkowe sztuczki, a małe biegają wolno przeszukując ludziom kieszenie. Są jednocześnie przebiegłe i zabawne.

tai_ayutthaya_wat-phanan-choeng_001
Wat Phanan Choeng ważne miejsce pielgrzymkowe w Ayutthaya.
tai_ayutthaya_wat-lokaya-sutharam_lezacy-budda_003
Wat Lokaya Sutharam zdjęcie na tle leżącego buddy.
tai_ayutthaya_wat-lokaya-sutharam_lezacy-budda_004
tai_ayutthaya_wat-lokaya-sutharam_lezacy-budda_001
tai_ayutthaya_slonie_002
tai_ayutthaya_slonie_003
tai_ayutthaya_slonie_004

Pojechanie do Ayutthaya na pół dnia, zobaczenie głowy buddy i paru świątyń w centrum położonych blisko siebie, pustych nieużywanych i niemal identycznych w dodatku o wiele jak na mój gust za drogich nie ma większego sensu. To już lepiej nie jechać wcale. Ciekawsze miejsca są położone dalej od centrum. Z Ayutthaya jedziemy osobowym pociągiem do Bangkoku. Spotykamy w nim tylko nielicznych turystów, nie posiada on klimatyzacji tylko wentylatory pod sufitem, jest czysty i nawet punktualny. Kosztuje gdzieś między 20 a 30 bathów. Wynika z tego że różnica w cenie między usługami dla lokalnych podróżnych a turystów to jakieś jedno zero więcej.

Podziel się z innymi: