Busójárás 2018

W Mohaczu byłam przejazdem na jednych wakacjach, gdyż nocowaliśmy nieopodal. We wszystkich informacjach turystycznych i przewodnikach twierdzono, że to interesujące miejsce i że należy koniecznie wybrać się do muzeum Busójárás czyli lokalnego karnawału, więc stwierdziliśmy, że warto skorzystać.  Okazało się że dość słono, jak na zupełną węgierską prowincję, zapłaciliśmy za bilety, a muzeum okazało się totalną porażką. Ekspozycja drewnianych masek była mikroskopijna, a informacje w językach innych niż węgierski były nieliczne, powierzchowne i mocno lakoniczne. Do tego można było pooglądać kilka makiet z poruszanymi elektrycznie kukłami naturalnej wielkości. Na zewnątrz było upiornie gorąco i gdyby nie skuteczna klimatyzacja, to wyszlibyśmy stamtąd chyba po 10 minutach. Pamiętam że byłam zupełnie zdegustowana. Dlatego jeśli jesteście w Mohaczu w żadnym wypadku nie róbcie tego co ja i nie idźcie do muzeum Buso, bo tylko będzie Wam smutno i się poirytujecie, a za te pieniądze lepiej już zjeść obiad (albo przehulać je na przykład w Villanyi). Oprócz tego miasteczko wyglądało na trochę podniszczone, smutne i opustoszałe, a rozliczne dosyć megalomańskie pomniki przedstawiające tragiczną historię bohaterskiego węgierskiego narodu, oraz meczet na głównym placu jakoś tak niezbyt zgrabnie przebudowany na katolicką bazylikę w trzydziestokilkustopniowym upale sprawiały trochę szalone wrażenie.  Po tym wszystkim nie mieliśmy już zupełnie siły jechać oglądać memoriału w szczerym polu upamiętniającego słynną przegraną bitwę.

Dlatego nie sądziłam że tak szybko ponownie znajdę się w Mohaczu. W międzyczasie jednak zapałaliśmy wielką miłością do wschodnioeuropejskich karnawałów. Strasznie fajny mają tutaj karnawał. Doceniło go także UNESCO, wpisując go w 2009 roku na Listę Niematerialnego Dziedzictwa. Miejscowi mają na jego punkcie obsesję. To tutaj kulminacja całego roku, do której przez jego pozostałą część się przygotowują. Podoba mi się idea przykładania dużej wagi do czegoś tak mało praktycznego przez cały rok, po to by potem tak po prostu dziko pobawić się przez kilka dni, a następnie wszystko puścić z dymem 🙂 po czym cierpliwie czekać na kolejną taką możliwość. Z drugiej strony może te przygotowania nie są tak mało praktyczne jak się wydaje – karnawał zwłaszcza w niedzielę, przyciąga naprawdę dzikie tłumy i miasto ma na czym budować turystykę przez okrągły rok. Sprzedaż gadżetów około karnawałowych to pewnie także niezłe źródło dochodu, zwłaszcza że to wyroby rękodzielnicze okolicznych mieszkańców a nie chińska tandeta. Nie będę jednak wrzucać Wam dużej ilości zdjęć tego co tam można kupić bo zdjęć w tym poście jest i tak zdecydowanie za dużo! Szalona ilość ludzi w jednym miejscu musi posiadać ogromną siłę nabywczą i pozwala wyżyć lokalnym twórcom.

Na przykład prześliczne ręcznie zdobione pierniki z motywem maski buso.
Niezliczone ilości glinianych kubeczków na grzane wino – każdy stragan ma inne.

W niedzielę ludzi jest tyle, że ciężko cokolwiek zobaczyć. W kolejce po kawę, czy do toalety trzeba czekać co najmniej kilkanaście minut, a do lepszych punktów gastronomicznych ustawiają się kilkudziesięcioosobowe kolejki. Dlatego oprócz niedzieli, która jest kulminacją całego karnawału – wtedy odbywa się spławienie w Dunaju trumny, z kukłą która symbolizuje zimę, oraz palenie wielkiego ogniska na placu Szechenyi, warto być tam również w jakiś inny dzień gdy tłum jest mniejszy, bo niedzielna bieganina i przedzieranie się przez tłum jest odrobinę męczące. Na znalezienie w Mohaczu noclegu w terminie karnawału nie ma co liczyć – są zajęte co najmniej rok do przodu. Na szczęście miasto leży tuż przy autostradzie i można nocować na przykład w Harkany albo Villanyi – z obu miejscowości dojedziemy tu w niecałą godzinę. Busójárás to karnawał bardzo mocno nastawiony na interakcję  i nie sposób tylko mu się przyglądać i nie wziąć w nim udziału. Odbywa się tu jedna parada po ulicach miasta i kilka obrzędów, o których dowiecie się później, a tak to przez cały czas po całym mieście włóczą się różnego rodzaju przebierańcy. Wszyscy zajmują się głównie zaczepianiem ludzi, szczególnie tych płci przeciwnej, co często kończy się obsypywaniem ich różnymi substancjami najchętniej pierzem, albo mąką. Jako że ja również chętnie wchodzę w interakcje z ludźmi, oraz nie lubię czaić się z teleobiektywem, na moich ubraniach (i aparacie fotograficznym) jeszcze przez co najmniej tydzień, mimo czyszczenia co chwilę wyłaziły skądś resztki mąki lub piór.

Interakcja – to słowo chyba najlepiej opisuje karnawał w Mohaczu.

Bardzo miłe i fajne jest to, że jakimś cudem Węgrom udało się nie zrobić ze swojego karnawału prostej maszynki do zarabiania pieniędzy. Mimo totalnego szaleństwa jest zadziwiająco normalnie. Nikt nie domaga się pieniędzy za pozowanie do zdjęcia, a ceny w knajpach jakoś nie skaczą trzykrotnie. Nikt nie próbuje na czymkolwiek oszukiwać, korzystając z tego, że niektórzy karnawałowicze są chwilowo odrobinę zmęczeni przez napoje wyskokowe. Nikt nie czepia się o parkowanie, a policjanci nie domagają się łapówek. Miejscowi mają niesamowicie gościnne podejście i nie traktują tego jako okazji do zarobienia, ponieważ wolą skupić się na zabawie. W porównaniu z taką na przykład Gucą gdzie by nie zostać oszukanym trzeba albo mieć oczy dookoła głowy, albo machnąć ręką, Mohacz zdecydowanie nie wpisuje się w dzikie tendencje panujące w Europie Wschodniej.

Karnawałowe przebrania

Może najpierw dowiecie się głównych przebraniach jakie występują na tutejszym karnawale. Najważniejsi są buso albo busos – to od nich wywodzi się tutejszy karnawał i tylko w Mohaczu ich spotkamy. Mogą być nimi tylko mężczyźni. Przebranie składa się z płóciennych białych szerokich spodni do połowy łydki (często wypchanych od środka gąbką lub materiałem), owczej skóry, baranich rogów i drewnianej maski oraz damskich pończoch ubranych na spodnie. Karnawał jest także po to by chwilowo zacierała się odrębność płci i damskie pończochy w przebraniu busos są tego symbolem. W Mohaczu możemy spotkać mnóstwo mężczyzn przebranych za kobiety znacznie bardziej.

Na czas karnawału można zostać matką.
Uczestnicy Busojaras (zwłaszcza kobiety) mają też zapewnioną opiekę duszpasterską.
Nikomu jednak to nie przeszkadzało.

Każda maska buso jest inna. W okolicy jest wielu tradycyjnych wytwórców masek, którzy uczą się tej sztuki z pokolenia na pokolenie. Maskę dla konkretnego buso wykonują biorąc pod uwagę cechy wyglądu osoby kto będzie ją nosiła i dokładnie dopasowując ją do kształtu twarzy właściciela. Maska jest więc wysoce spersonalizowana i dana osoba używa zawsze tej samej maski, Jak to zwykle w tradycji szamanistycznej bywa przebranie zmienia nie tylko aparycję osoby, lecz także przejmuje kontrolę nad jego zachowaniem. Przebieramy się nie po to by nikt nas nie rozpoznał, lecz po to by posiąść cechy konkretnego stworzenia, którym na chwilę się stajemy.

Tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Postać buso łączy w sobie cechy człowieka i zwierzęcia (oraz łączy pierwiastek męski i kobiecy).

Dzięki takiemu przebraniu buso wydają się znacznie więksi i wyżsi niż w rzeczywistości. Kilka razy byłam mocno zdziwiona, gdy po zdjęciu maski pojawiał się dość filigranowy człowiek mojego wzrostu. Kiedyś na przebranie się za buso mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi, których stać było na posiadanie zwierząt, albo nabycie owczej skóry i wystruganie maski u lokalnego rzeźbiarza. Pozostali biedniejsi mieszkańcy oraz dzieci przebierali się za jankieli, albo jankielów. Miejscowi próbowali tłumaczyć nam skąd wzięła się ta nazwa – a wzięła się ona od mieszkającego w Mohaczu starego wiedeńskiego żyda Jankiela Grüna właściciela sklepu, który  dziwnie się ubierał w mocno znoszone ubrania i okoliczne dzieci, którym niezbyt się powodziło miały do niego dość prześmiewczy stosunek. W zasadzie każdy może przebrać się za jankiela. Wystarczy kilka zupełnie niedopasowanych do siebie ubrań oraz zasłona na twarz z wyciętymi otworami na oczy. W przebraniu występuje połączenie biedy z nonszalancją typową dla skrajnego hipstera, albo pokazu mody jakiegoś nieskończenie awangardowego projektanta haute coutureTen typ przebierańców zajmuje się głównie płataniem mniej lub bardziej przyjemnych figli nieprzebranym osobom, a więc bicie ich różnymi rzeczami, zabieranie czapek i innych nakryć głowy oraz obsypywanie ubrań i włosów mąką i pierzem.

Chodzi o to by wyglądać dziwnie i odrobinę niepokojąco.

Natomiast mieszkanki Mohacza przebierają się tradycyjnie za ottomańskie kobiety, więc na twarzy noszą maski będące połączeniem eleganckiej karnawałowej maski i kawałka firanki. Do tego dodać należy bardzo szeroką spódnicę rodem z ludowego stroju, oraz charakterystyczne wełniane pończochy z wypustkami. Wiele kobiet przebranych też jest za czarownice i wiedźmy.

Historia Busójáras

Busójárás trwa tydzień i kończy się ostatniego dnia przed Środą Popielcową. Zaczyna się rekonstrukcją historii powstania tego karnawału, czyli przepłynięciem przez rzekę około pięciuset busos w drewnianych łodziach z wiosłami. Według legendy,  (która zresztą przewija się w wielu regionach Europy Wschodniej w lekko różnych wersjach) historia powstania karnawału sięga czasów tureckich. Kiedy Turcy zajęli Mohacz, mieszkańcy skryli się na okolicznych bagnach. Pewnej nocy wśród uciekinierów pojawił się starszy mężczyzna z chorwackiej społeczności Šokci. Kazał im wystrugać z drewna maski demonów, oraz przygotować sobie ubrania ze skóry, a także drewnianą broń i kołatki robiące dużo hałasu i czekać na wskazany moment, kiedy będą mogli wrócić do miasta. Pewnego dnia podczas nocnej burzy z piorunami pojawiła się tajemnicza anonimowa postać, lub w innej wersji rycerz, który powiedział, że oto nastał moment odzyskania miasta. Kilkuset mężczyzn w maskach i skórach z dzwonkami i kołatkami wystraszyło Turków, którzy uciekli w popłochu i bez walki, bo myśleli że napadła ich armia demonów. Zamieszkująca południowo zachodnie tereny Węgier chorwacka mniejszość Šokci, pierwsza zaczęła upamiętniać w Mohaczu Busójárás czyli przemarsz Buso, a do nich dołączyli stopniowo inni mieszkańcy. Pierwsza notatka na temat tego wydarzenia pochodzi z 1783 roku. Karnawał w Mohaczu jest więc pewnego rodzaju świętowaniem zwycięstwa nad Turkami, mimo że miasto przez resztę roku miasto kojarzy się właśnie z największą narodową porażką – bitwą w której zginął “kwiat węgierskiego rycerstwa”. Obchody karnawału są swoistym odreagowaniem tej gromkiej porażki i zaprzeczeniem tego z czym Mohacz kojarzy się przez całą resztę roku.

A ten pan przebrany jest za Turka.

W każdym karnawale chodzi o coś jeszcze. Druga przyczyna dla której należy w tym okresie roku ubierać się w maski, wyglądać przerażająco i robić dużo hałasu, to próba dominacji nad żywiołem zimy oraz wszystkich związanych z nią złych sił oraz demonów. Z zimą w dawnych czasach, gdy głód był zjawiskiem powszechnym,  nie było żartów. Dlatego wszyscy chcieli by trwała ona jak najkrócej bo zwiększało to po prostu szanse przeżycia, stąd całe mnóstwo obrzędów związanych z zimą. Na Busójárás znajdziemy liczne motywy typowe dla szamanizmu oraz związane z kultem odradzającego się życia i płodności. Tutaj można nieco poczytać o szamanistycznych zwyczajach jednak mnie przede wszystkim bawi tytuł rodem z prawdziwego tabloidu – w dzisiejszych czasach, żeby coś się sprzedało musi szokować.

Karnawał w średniowiecznej Europie

W czasach średniowiecznej chrześcijańskiej Europy karnawał był jednym z nielicznych wentyli bezpieczeństwa, który na krótko umożliwiał wyrwanie się ze sztywnego moralnego gorsetu. Dzięki temu można było na tydzień zapomnieć o wszystkich nakazach i zakazach i robić dokładnie to czego w zwykłym czasie zdecydowanie robić nie wolno. Maski i przebrania gwarantowały pewną anonimowość i umożliwiały przekroczenie codziennych ról i granic społecznych. Ludzie, którzy normalnie nie mieliby żadnej szansy się spotkać ze względu na różny status społeczny w tym czasie mieli szansę się  z sobą mieszać. Dlatego nawet w czasach mocno opresyjnej władzy politycznej i religijnej nikt nie odważył się zabronić ludziom by chociaż na chwilę dali upust swoim emocjom (i frustracjom). Karnawały zapobiegły pewnie wielu buntom i krwawym rozruchom.

Lokalna specyfika

Karnawał w Mohaczu jest mocno rozrywkowy i elementy związane z odradzaniem się życia, płodnością i witalnością są w nim wyjątkowo mocno zaakcentowane. Wielu busos nosi z sobą różne przedmioty albo tylko symbolizujące fallusa, albo będące jego dokładnymi przedstawieniami. Niektórzy mają w pasie na strategicznej wysokości zawieszoną tykwę (która jest męskim symbolem płodności), albo sporych rozmiarów dzwon. Inni mają olbrzymie wystrugane z drewna często czerwone fallusy,  jakby inspirację zaczerpnęli w japońskiej świątyni shintoistycznej, albo z tantry (występuje też wersja wyplatana), którymi zaczepiają kobiety.  W zależności od tego czy robią to w miarę elegancko czy też nie, spotykają się ze zdecydowanym odwetem lub są odbierani z dozą sympatii. Generalnie chodzi o to, że wszyscy bez przerwy zaczepiają lub są zaczepiani. Mimo wszystko  jest raczej sympatycznie, to w końcu święto wiosny i płodności, jak na normalny karnawał przystało, więc nie może być bezpłciowe jak nasz nieszczęsny Orszak Trzech Króli. Większość busos niemal przez cały czas pije umiarkowane ilości alkoholu, mając w zanadrzu (lub w pojeździe) palinkę lub lokalne wino. Robią to na zasadzie utrzymywania stałego poziomu procentów we krwi, ale co ważne, nikt nie przegina. Nie spotkaliśmy się z agresywnymi zachowaniami, ani też nikt nie był mocno pijany jak to bywa grubo po północy na przeciętnym podkarpackim weselu, kiedy z niektórych weselników wychodzą prawdziwe demony.

Z kultem płodności wygląda to na przykład tak. Pleciony kij u środkowego buso także symbolizuje fallusa.
A tutaj wersja pleciona w akcji.
Można też mieć w strategicznym miejscu przyczepioną tykwę.
Albo duży dzwonek, a przy okazji obsypywać ludzi suszoną trawą.
Porwana kobieta.
I kolejna – wystarczy na chwilę się zagapić i można zostać porwanym.
Albo mieć taką niespodziankę pozując do zdjęcia.

Oprócz obnoszenia się z symbolami płodności, zarówno busos jak i kobiety w maskach porywają (i podrywają) osoby płci przeciwnej. Technik porywania jest całe mnóstwo. Każda okoliczna miejscowość i społeczność ma inną i w niej się specjalizuje. Można robić to za pomocą liny – kilku busos znienacka oplątuje linę wokół upatrzonej kobiety i ją porywa. Można robić to przy pomocy siatki do łowienia ryb, dziurawego kosza, albo płóciennego worka. Kobiety często noszą z sobą laski które zahaczają o nogę upatrzonego mężczyzny, który by wykupić się musi z nimi tańczyć.

Karnawał w Mohaczu jest też wyjątkowy ze względu na to że każda biorąca udział w karnawale społeczność przygotowuje swój własny środek transportu, którym zajeżdża na paradę. Są to przeróżne konstrukcje od całkowicie ekologicznych – na przykład ozdobionego trzciną wozu ciągniętego przez konie, poprzez różnego rodzaju pojazdy mechaniczne przerobione ciągniki i maszyny rolnicze przez co czasem można poczuć się jak na dożynkach, aż po samochody osobowe, najlepiej trabanty ciągnące przyczepy na których siedzą przebierańcy. Zasada jest jedna: pojazd ma wyglądać odlotowo (często bardzo ponowocześnie rodem z amerykańskich filmów o przyszłości przedstawiających upadek cywilizacji) i robić bardzo dużo hałasu. Pojazdy więc trąbią, świecą i migają albo wręcz prawie nie mają tłumika. Mają też wyglądać przerażająco więc często zdobią je zwierzęce skóry i czaszki pomalowane na czerwono.

Niektóre pojazdy są bardzo ekologiczne.
Inne zaś wyglądają mocno ponowocześnie.
Świecą i migają albo mają dziury w tłumiku.
Głównym elementem wystroju jest słoma i zwierzęce skóry.
A temu panu to nie wiem o co się rozchodziło z powodu bariery językowej.
Czasem można poczuć się jak na dożynkach tę skomplikowaną konstrukcję ciągnął traktor.
Wozy służą też do magazynowania na nich napojów wyskokowych.
A tutaj postawa bardziej ekologiczna.
Tu zaś całego trabanta obklejono zwierzęcymi skórami.

Na większości karnawałów chodzi bowiem o robienie dużej ilości hałasu by wypłoszyć zimę, zło, wszystkie zaszłości i dzięki temu rozpocząć nowy rok z czystym rachunkiem. Dlatego też oprócz porywania kobiet, niektórzy buso zajmują się robieniem hałasu – niektórzy zamiast fallusów noszą rogi myśliwskie, czasem nawet po dwa, lub mają poprzypinane liczne dzwonki, których hałas ma odstraszać złe moce (podobnie zresztą jak dziurawy tłumik w samochodzie). Nieodłącznym atrybutem zwłaszcza dzieci przebranych za busos są drewniane kołatki. Niektóre są tak ogromne i ciężkie, że przypominają śmigło helikoptera i podczas ich używania trzeba mocno stać na nogach, żeby za nią nie polecieć. Wielu z nich nosi także miotły i inne przedmioty służące do przeganiania złych mocy i symbolizujące przygotowywanie się na wiosnę. Do tego samego służy też wielki stos który jest odpalany w niedzielę wieczorem na głównym placu miasta. Na stosie jest palona kukła zimy, oraz wszystkie niepotrzebne przedmioty symbolizujące zimę i poprzedni rok, żeby nic już nie stało na przeszkodzie nadejściu wiosny. Motyw uprzątania wszystkiego i robienia miejsca na nadejście wiosny występuje zresztą w całej Europie.

Na wszelki wypadek zimę niszczy się także za pomocą żywiołu wody – topi się ją w Dunaju. Zima spławiana jest w trumnie z promu kursującego między dwom brzegami Dunaju. Wcześniej niesie się ją w wesołej paradzie przez całe miasto. Z trumny wystają jej ręce i nogi.

Podziel się z innymi: