Co przywieźć ze Lwowa, wersja dla wybrednych

Większość osób wchodzi na tą stronę żeby poczytać o Lwowie. Dobrze się składa bo ja też bardzo lubię tam jeździć, chociaż ostatnio nie bywam już tak często jak dawniej. W latach 2007-2010 odwiedzałam to miasto kilka razy do roku. Później trochę mi przeszło. Dzięki tak licznym wyjazdom widzę, jak wiele zmieniło się w mieście na przestrzeni lat. Turystyka dosłownie eksplodowała. Lwów stał się strasznie modną destynacją. Dzięki temu okolice rynku powoli wypełnia się miejscami stworzonymi wyłącznie z myślą o turystach. Zaczynają pojawiać się coraz bardziej luksusowe towary i można stąd przywieźć coraz ciekawsze rzeczy. Dlatego postanowiłam skupić się także na nieco bardziej niszowych lwowskich zakupach, które zadowolą bardziej wybredne gusta. Lwowskie towary, które opisałam w tym poście są do kupienia praktycznie w każdym sklepie. Niekoniecznie zadowolą poszukiwaczy jedzeniowych przygód, bo co to za przygoda pójść do sklepu na rogu i kupić w nim kapustę morską? Dla mnie to już nie jest egzotyka, mimo że uwielbiam jeść kapustę morską i za każdym razem we Lwowie obowiązkowo ją kupuję. Tym razem chcę skupić się na rzeczach, których może nie zauważymy za pierwszym razem, ale gdy je już znajdziemy możemy poczuć się trochę jak odkrywcy. Żeby kupić niektóre wymienione przeze mnie w tym poście towary, trzeba odrobinę się nachodzić. Miejsca w których można je kupić są dosyć mocno rozstrzelone po mieście. Nie sądzę żeby dało się to wszystko zgromadzić w jeden dzień, ale warto poznać przynajmniej część z nich.

Nie znajdziemy jednak w moich propozycjach odnośnie tego co zjeść i przywieźć, aktualnych gastronomicznych mód, czyli na przykład hipsterskich palarni i pijalni kawy, w rodzaju niezliczonych klonów nieszczęsnego Starbucksa, czy burgerowni w których zjemy odrobinę zdrowsze hamburgery.  Tego typu lokali dość dużo namnożyło się na Starym Mieście. Są to miejsca, które przeważnie wszędzie i zawsze wyglądają tak samo. Jakoś tak się składa, że im bardziej są popularne, tym bardziej przewidywalne będzie to co w nich znajdziemy. Zamiast spędzać czas w kolejnym identycznie wyglądającym miejscu, wolę powłóczyć się po bazarach.

Lawasz (вирменский лаваш)

Czyli ormiański chleb. Nie trzeba już jechać do Turcji, by móc łatwo go kupić. Znajdziemy go bowiem już we Lwowie, występuje w budkach z chlebem na Bazarze Priwokzalnym i kosztuje zupełne grosze. Wygląda jak rozwałkowane i nie upieczone ciasto, a zapakowany jest w worek foliowy. Opakowanie zawiera 5 dużych płatów lawasza, w wymiarach mniej więcej 40×60 centymetrów.  Nie zawiera niczego podejrzanego: mąkę, wodę i olej roślinny. Tak przy okazji – ten bazar, czyli Ринок Привокзальний to teraz mój najbardziej ulubiony rynek we Lwowie. W chwili obecnej w moim rankingu lwowskich bazarów przejął palmę pierwszeństwa i lubię go bardziej niż Bazar Krakowski. Lawasz to rodzaj chleba ogromnie popularny od Turcji po republiki Azji Środkowej oraz Syrię i Liban, zupełnie naszego chleba nie przypominający. Dostosowany do suchego i gorącego klimatu. W takich warunkach może leżeć długo i nie psuć się. To bardzo cienkie białe ciasto, w które zawija się praktycznie wszystko co chce się zjeść. W formie zeschniętej może przetrwać nawet pół roku. Aby z powrotem stał się miękki, wystarczy skropić go wodą i zostawić na chwilę a potem podgrzać albo przypiec. Trzeba to robić bardzo krótko i szybko, inaczej chleb znów całkowicie się odwodni i stanie kruchy i łamliwy.

ukr_lawasz_001.jpg
Lawasz wygląda trochę jak ścierka.
ukr_truskawiec_herbaty-ziolowe_001.jpg
A to herbaty ziołowe o których będzie mowa poniżej.

Czurczela (Czurczchela) чурчхела

Czurczela to rodzaj słodyczy, z wyglądu przypominający suszoną kiełbasę, albo nieregularną woskową świecę. Wszystko to za sprawą syropu winogronowego zagęszczonego mąką, którym oblane są bakalie, najczęściej orzechy włoskie, ale zdarzają się też pistacje oraz migdały. Bakalie są nanizane na sznurek albo nitkę jak korale i zanurzane w garze z syropem. Robi się to wiele razy, metodą mniej więcej taką, jak kiedyś robiono świece. Następnie wiesza się na sznurku gotowy produkt do wysuszenia. Deser występuje od Grecji i Turcji przez cały Kaukaz po byłe republiki radzieckie Azji Środkowej. Można go też kupić w Iranie. Sporo razy jadłam coś takiego w Turcji, gdzie mówią na to sujuk, czyli po prostu kiełbasa. Jednak te tureckie produkowane były z dodatkiem cukru i innych sztucznych dodatków. Ten rodzaj słodyczy w Turcji jakoś zupełnie nie przypadł mi do gustu. Może po prostu nie trafiłam na żaden prawdziwy i porządnie zrobiony Natomiast we Lwowie na Bazarze Priwokzalnym możemy kupić uzbeckie czurczelo zupełnie domowej roboty, bez żadnych niepotrzebnych dodatków. Znajduje się tam bowiem (we wnętrzu hali targowej) całkiem spore i bogato wyposażone stoisko oferujące mnóstwo przypraw (w tym także przyprawy do płowu o którym piszę w tym poście), ręcznie malowane, bogato i misternie zdobione uzbeckie naczynia, oraz duży wybór mięs i wędlin halal, co wygląda dosyć zabawnie obok stert wieprzowiny we wszelkich możliwych formach, rozłożonych na straganach dookoła. Czurczela z tego straganu jest po prostu genialna. Panowie sprzedawcy twierdzą, że robiona jest na miejscu, na Ukrainie, ale z uzbeckich składników. Jedno jest pewne, ktoś wie co robi. Gorąco polecam.

ukr_czurczchela_001
Udało mi się nawet dowieźć kawałek do domu i nie zjeść po drodze.

Produkty z Uzbekistanu

Samo stoisko to też ciekawe zjawisko. Na zachodniej Ukrainie na każdym mniejszym i większym  bazarze z jedzeniem, nawet w niewielkich i prowincjonalnych miastach, napatoczymy się na stoisko z uzbeckimi towarami. Co ciekawe na każdym z nich jest mniej więcej to samo, głównie przyprawy, oraz uzbeckie rękodzieło, czasami także produkty sypkie w rodzaju ryżu do płowu, czy soczewicy. Przyprawy zapakowuje się w ten sam sposób i do takich samych plastikowych pojemniczków. Wygląda to jak dobrze zorganizowana firma, albo franczyza w rodzaju naszego sklepu Żabka. Uzbecy opanowali już praktycznie każdy bazar we Lwowie, oraz bazary na prowincji. Musi to być jakaś skoordynowana działalność, bo każde stoisko wygląda tak samo.  Dzięki temu nagle zaczynamy mieć dostęp do herbaty, przypraw, lokalnych słodyczy z byłych republik radzieckich Azji Środkowej. Dla mnie to cudowna sprawa. Mimo że jeszcze w żadnym z tych krajów nie byłam, mam możliwość umiarkowanego doszkolenia się w temacie tamtejszego jedzenia.

ukr_lwow_przyprawy-do-plowu_001.jpg
Na stoisku uzbeckim na bazarze Priwokzalnym można zaopatrzyć się w liczne przyprawy.
ukr_lwow_stoisko-uzbeckie-na-bazarze_002.jpg
Słodycze popularne od Grecji po Azję Środkową.
ukr_lwow_stoisko-uzbeckie-na-bazarze_001.jpg
I pięknie malowane uzbeckie naczynia.

Adżika, albo pasty warzywne (аджика)

Na Ukrainie mamy spory wybór rozmaitych ajwarów, czyli past zrobionych przede wszystkim z pieczonej papryki, odrobiny pomidorów, często także pieczonych bakłażanów, cebuli, chilli i czosnku. Jest to danie bardzo popularne na całych Bałkanach, posiada mnóstwo regionalnych odmian i bardzo wiele nazw. Mamy więc na przykład ljutenicę, ajwar, adżikę, oraz zakuskę. Nie będę teraz wgłębiać się w zagadnienia, co się jak nazywa i dlaczego, ale na Ukrainie pod tymi wszystkimi nazwami będzie się  kryło mniej więcej to samo. Panuje tutaj zupełne pomieszanie z poplątaniem, mimo że coś teoretycznie nazywa się tak i tak, w rzeczywistości smakuje podobnie do pasty nazywającej się inaczej :). No bo weźmy taką adżikę. Teoretycznie powinna być pikantną pastą zrobioną głównie z ostrej papryki, typową dla kuchni kaukaskiej, ale w ukraińskich sklepach najczęściej jest po prostu zwykłym ajwarem. Nie wiem dlaczego tak właśnie się nazywa. Na szczególną uwagę spośród ukraińskich past warzywnych zasługuje Adżika Niżyn (аджика нежин) ponieważ posiada porządny skład i bardzo dobrze smakuje, zwłaszcza wersja z kawałkami bakłażana oraz pikantna. Natomiast niezupełnie przepadam za wersją zrobioną z samego bakłażana bo jest jak dla mnie trochę za bardzo mdła i ma niefajną papkowatą konsystencję. Adżika firmy Niżyn jest dosyć powszechna zwłaszcza w sklepach z ekologiczną żywnością na przykład еко лавка, których we Lwowie znajdziemy sporo. Dosyć często widziałam ją także w normalnych sklepach spożywczych. Na razie nie zawiera żadnych podejrzanych dodatków, niestety to produkt popularny i szeroko dostępny, więc zobaczymy jak długo to jeszcze potrwa. W Polsce też kupimy te pasty, tyle że co najmniej pięciokrotnie drożej.

Śniadanie z adżiką sfotografowane na potrzeby bloga.

Sery

W tej chwili wiele się dzieje także w temacie naturalnych serów wytwarzanych w małych ilościach przez niewielkie domowe, rodzinne wytwórnie. Takie sery są najlepsze, w wielkich mleczarniach oryginalne smaki gdzieś się gubią. W sumie to dziwne, że dopiero od niedawna takie produkty zaczęły być widoczne w Lwowie (ilość serowarni na Ukrainie rośnie chyba w postępie geometrycznym) –delikatnie pofałdowane podgórskie tereny zaczynają się niedaleko na południe od miasta. W tej części Ukrainy dominują małe rodzinne gospodarstwa. W kraju leży spory kawałek Karpat. Sporo osób musiało się niedawno wziąć za ten rodzaj biznesu, ponieważ niszowe lokalne sery sprzedawane są w wielu miejscach. Widać też, że są bardzo chętnie kupowane. Sprzedawcy mówią że dopiero niedawno zaczęli się tym zajmować, ale ich produkty w niczym nie ustępują tym po naszej stronie granicy no i oczywiście są znacznie tańsze. Dominują sery krowie, ale sporo jest też owczych. Na razie chyba najmniej popularne są kozie.  Sprzedażą lokalnych serów zajmuje się we Lwowie sieć sklepów Сирні Мандри, który posiada fanpage na facebooku i wystawia się także na lwowskich targach (np. Stryjskim) ostatnio spotkaliśmy ich stoisko na bazarze w Niedzielę Palmową. W ich ofercie dominują sery ukraińskie głównie z Zakarpacia. Również wymieniona przeze mnie wcześniej sieć sklepów Eko Lavka (еко лавка) posiada lokale wyposażone w lodówkę z serami, ale są to przede wszystkim produkty zagraniczne w absurdalnych jak na ukraińskie warunki cenach. Co ciekawe we Lwowie można też kupić wiele serów gruzińskich, niemniej jednak nie byłam w stanie się dogadać czy są to sery z Gruzji, czy też tylko naśladują one gruzińskie sery, ale patrząc po cenach zapewne były to sery ukraińskie.

ukr_lwow_ekologiczne-sery_001.jpg
Stoisko Сирні Мандри na jarmarku na Prospekcie Swobody w Niedzielę Palmową.

Ziołowe herbaty

Boom na zdrową żywność zaczął się na Ukrainie na dobre. W wielu sklepach możemy natknąć się na rozmaite “fito czaje” (фиточай), często są to produkty niezapakowane w torebki ekspresowe, tylko mieszanina ziół i liści drzew, albo roślin z karpackiego stepu. Wyglądają świetnie. Ostatnio kupiłam sobie kilka takich herbatek i bardzo ciekawie smakują. Trzeba je parzyć w czajniczku raczej słabo zaparzą się w kubku (piję herbaty tylko z czajniczków). Zawierają na zioła których u nas (z powodu bycia w Unii Europejskiej) raczej w herbatkach nie znajdziemy, takie jak na przykład piołun. Oczywiście picie takich herbat non stop z pewnością nie wyszłoby nam na zdrowie, nigdy jednak nie możemy być pewni czego nam brakuje, dlatego najbardziej odpowiada mi podejście chińskie by jeść i pić wszystko. W kwestii herbatek jeszcze jedna ważna uwaga: lepiej takie produkty kupować w sklepie, zamiast od przydrożnych sprzedawców. Ostatnio będąc w Truskawcu miałam okazję widzieć jak kobieta sprzedająca swoje herbatki “domowej roboty” zrywa rośliny przeznaczone na herbatki z przydrożnego trawnika (!).

Olej z ziaren prażonego słonecznika i inne oleje

Na lwowskich bazarach mamy możliwość zakupu bardzo dobrego oleju słonecznikowego, w tym także wyciskanego z ziaren prażonego słonecznika (pachnie rewelacyjnie) przez małe rodzinne tłocznie. Znowu w tym celu najlepiej udać się na bazar Priwokzalny. Tym razem trzeba przejść się po hali z warzywami i owocami. Oprócz oleju ze słonecznika kupimy tam także olej z pestek dyni, olej lniany czy z ziaren gorczycy. Nie muszę chyba dodawać, że jest kilka razy taniej niż podczas polskich ekologicznych targów.

Na uwagę zasługują także oleje dostępne w aptekach w rodzaju oleju rokitnikowego, czy z pestek dyni. Są znacznie tańsze niż u nas. Sporo jest też maceratów, na przykład  z uczepu, czy glistnika. Niestety nie ma szans się dowiedzieć jaki olej został użyty do ich zrobienia, ponieważ sprzedawcy nie mają świadomości że z uczepu nie da się wycisnąć oleju i jest to macerat. Na opakowaniu także nie znajdziemy takich informacji.

Zioła, kosmetyki i produkty lecznicze

Będzie tego trochę. W przypadku ziół i kosmetyków, jest analogicznie jak w przypadku jedzenia – jadąc niespełna dwieście kilometrów od domu, mam możliwość zakupu kosmetyków i produktów leczniczych z terenu Rosji i byłych republik. Są to bardzo specyficzne produkty, a co najważniejsze, zrobione ze znanych i popularnych u nas roślin, więc mało prawdopodobne że będą nas na przykład uczulać w porównaniu z produktami z drugiego końca świata. Na terenach byłego Związku Radzieckiego ziołolecznictwo ma się świetnie. Nie mam pojęcia czemu będąc tak blisko, zapomnieliśmy tak dużo. Weźmy na przykład taką gemmoterapię, czyli leczenie substancjami leczniczymi wytwarzanymi z pączków drzew i roślin. U nas właśnie w tej chwili najbardziej modne blogi zielarskie rozkręcają temat. Na Ukrainie niczego nie trzeba rozkręcać. W sklepach kupimy mnóstwo produktów z pączków brzozy, kasztanowca, dębu, lipy, topoli i mnóstwa innych roślin, a także suszone pączki rozmaitych drzew. Przywiozłam sobie na przykład suszone pączki topoli czarnej, które w dodatku kosztowały mnie grosze.

Na Ukrainie dostępne są produkty, które u nas po wejściu do Unii Europejskiej zostały wycofane z powodu obecności zakazanych substancji. Znajdziemy więc tutaj produkty kosmetyczne na przykład z dziegciem, żywokostem, czy produkty borowinowe nieobjęte obostrzeniami takimi jak u nas. Są też specyfiki właściwe tylko dla tych krajów, takie jak produkty z czyru (po ukraińsku Чага), czyli narośli rosnącej na brzozie, albo mumio zwanego także smołą górską, a także biszofitu czy ozokerytu. Są także lekarstwa z udziałem substancji pochodzenia zwierzęcego, na przykład jadu żmii czy pijawek (zresztą moda na leczenie pijawkami święci tutaj ogromne triumfy). Bardzo interesujące są gotowe wyroby kosmetyczne i lecznicze z udziałem przeróżnych interesujących lokalnych substancji, trzeba mieć jednak świadomość, że większość z nich zawiera popularne kosmetyczne składniki takie jak na przykład SLS czy olej parafinowy, które niekoniecznie wyjdą nam na zdrowie. Dlatego ogólnie nie kręcą mnie produkty w rodzaju serii od Babuszki Agafii. Oczywiście składniki popularnych kosmetyków są używane na co  dzień przez mnóstwo ludzi i wielu z nich będzie pukać się w czoło, bo przecież używają tego codziennie i nic im nie jest. Warto jednak zapoznać się z innym punktem widzenia, no i zobaczyć różnicę jaką odczujemy po odstawieniu popularnych kosmetyków na dłuższy czas.  Niemniej jednak gwoli sprawiedliwości trzeba stwierdzić że da się także kupić tutaj na przykład szampon dziegciowy “bez sulfatów” z substancjami powierzchniowo czynnymi pochodzącymi z kokosa.

Kolejnym produktem z którego słyną Rosja i byłe republiki są glinki kosmetyczne. Kupimy ich tutaj bardzo szeroki wybór, a ceny oczywiście będą bardzo korzystne, chociaż glinki ogólnie są produktem niedrogim, więc nie wiem czy warto specjalnie je z sobą targać jeśli przyjechaliśmy do Lwowa na przykład z przeciwnego krańca Polski. Dla mnie wyjazd tu to po prostu wycieczka zakupowa.

Na Ukrainie warto także zaopatrzyć się w olejki eteryczne, które są o wiele tańsze niż u nas. W każdej przeciętnej aptece ich wybór jest całkiem niczego sobie. Prym wiodą dwie firmy: Aromatika i Adverso. Z ich jakością jest różnie, raz lepiej, a raz odrobinę gorzej. Ponoć żeby poznać czy olejek eteryczny nie jest zafałszowany olejem “ciężkim”, wystarczy wylać kropelkę na papier w rodzaju chusteczki higienicznej i zobaczyć, czy po wyparowaniu nie została tłusta plama. Jeśli został ślad po olejku został on zafałszowany. Takie rzeczy co prawda z tymi olejkami się nie zdarzają, ale nie są to też najlepsze olejki eteryczne z jakimi się spotkałam. Są to po prostu całkiem porządne olejki średniej klasy, o korzystnym stosunku jakości do ceny.

ukr_olejki-eteryczne_001.jpg
Między innymi takie olejki kupiłam sobie ostatnio.

Coś na ochłodę

A na koniec coś bardziej odpowiedniego na letnią porę. W mieście można jeszcze spotkać obnośne punkty sprzedaży kwasu chlebowego. Ten na zdjęciu jest bardzo zmęczony i stoi sobie na dworcu (ten akurat w Truskawcu) nieużywany, ale zwłaszcza w mniej reprezentacyjnych miejscach miasta “kwasomaty” nadal mają się dobrze. Oprócz kwasu chlebowego na ochłodę możemy napić się także na przykład “pierwszego eko piwa Ukrainy” czyli piwa Biłe o którym piszę także w pierwszym poście o zakupach we Lwowie. O ile jednak kupić je w sklepie to żadne wyzwanie, bo jest ono wszędzie, o tyle znaleźć je w wersji lanej to już nieco większy problem. Niemniej jednak warto go szukać, bo smakuje dużo lepiej niż butelkowane. Moda na “żywe piwo” czyli piwo odrobinę mniej przemysłowe, właśnie się na Ukrainie rozpoczyna. Stąd też mnóstwo sklepów w których można kupić lane piwo małych lokalnych browarów. Często taki sklep jest bardzo mikroskopijnych rozmiarów, posiada 2-3 stoliki, na których można szybko przysiąść i wypić takie piwo na miejscu. Co ciekawe do piwa można w tego typu lokalach dostać świetnej jakości suszoną rybę. Nie są to już ryby pakowane w foliowe worki, jakie można kupić w niemal każdym ukraińskim sklepie spożywczym, ale produkty świeże i niepakowane. Często taka ryba jest na miejscu krojona żeby łatwiej było nam ją zjeść. We Lwowie taki lokal można znaleźć na przykład piętro niżej pod restauracją Bagrationi, o której piszę w poście co zjeść we Lwowie. Ostatnio odwiedziłam taki lokal w Truskawcu i miałam okazję zjeść na prawdę świetnego suszonego kalmara, jakiego próżno szukać w normalnych sklepach.

ukr_truskawiec_automat-do-kwasu-chlebowego_001.jpg
Nieco zmęczony życiem “kwasomat”.
ukr_piwo-bile-lane_001.jpg
Piwo biłe lane smakuje zdecydowanie lepiej niż to z butelki.
ukr_truskawiec_kalmar-suszony_001.jpg
A to najlepszy kalmar jakiego jadłam do tej pory, trudne warunki fotograficzne sprawiły że słabo go widać.

Mięsne ekskursje

Teraz coś dla odrobinę bardziej odważnych. Sposób sprzedawania mięsa wygląda na Ukrainie, tak jak u nas przed co najmniej dwudziestu laty (albo po prostu tak jak w każdym normalnym azjatyckim kraju). Mnie to nie szokuje, bo jestem przyzwyczajona. Nie mam z tym zjawiskiem żadnych problemów. Nie brzydzę się dopóki mięso jest w chłodzie i nic nie rozkłada się na upale. Chociaż i takie obrazki można było swego czasu zaobserwować we Lwowie, na bazarach gdzie mięso leżało w upale na ladach pod gołym niebem. Wprawdzie ostatnio powstaje coraz więcej sklepów sprzedających je bardziej na naszą modłę z chłodniami, lodówkami i mięsem zapakowanym w foliowe worki próżniowe. Niemniej jednak większość sprzedaje się tu jeszcze inaczej – bez opakowań foliowych, przeźroczystych lodówek i terminów przydatności do spożycia. Na lwowskich bazarach mięso w rozmaitych formach leży na ladzie i czeka na klienta. Sprzedawane jest w osobnych halach – mięsnych jatkach. Zapach panuje w nich nie do opisania. Jednak ludzie mają tutaj możliwość zrealizowania jednej z mocno atawistycznych ludzkich potrzeb, a mianowicie pogapienia się na mięso. Mam wrażenie że sporo z nich przychodzi tutaj jedynie popatrzeć, nic nie kupują, tylko wpatrują się w nie z uwagą. Warto zaobserwować takie zjawisko także i w naszych sklepach z mięsem. Nieraz ludzie stoją ze wzrokiem utkwionym w nim jak zahipnotyzowani. Wyglądają jak zawieszeni w czasie i przestrzeni, mija kilka minut a oni nie zdają sobie z tego sprawy. Tylko że u nas muszą patrzeć przez szybę, a tutaj mają je dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jeśli już wybierzemy się tam na przykład po sało, (przy okazji możemy spróbować tego co kupujemy), mamy możliwość porzuć się jak na jakimś porannym bazarze w Azji Południowo Wschodniej, gdzie na ladach piętrzą się góry mięsa, które sprzedawane są na pniu i nieraz już w południe nie zostaje po targu ani śladu. Mięso nie jest tutaj tak mocno przetworzone jak na zachodzie, nadal więc możemy zakupić tutaj na przykład głowę świni w całości, wszelkiej maści podroby, czy nawet krowie kopyta.

ukr_lwow_bazar-krakowski_hala-z-miesem_001.jpg
Bazar krakowski posiada osobną halę w której możemy kupić mięso. Tak funkcjonowały miejskie jatki. Niesamowite wrażenie robią wazony ze sztucznymi kwiatami w kolorze sprzedawanego mięsa poustawiane na górnym piętrze.
ukr_lwow_bazar-krakowski_hala-z-miesem_002.jpg
Unoszący się wszędzie zapach świeżego mięsa trudno opisać.
ukr_lwow_bazar-priwokzalny_001.jpg
A to weseli sprzedawcy słoniny na bazarze priwokzalnym.

Pamiątkowe gadżety

Po rosyjskiej agresji na Krym i wydarzeniach na Majdanie, na straganach z pamiątkami pojawiły się gadżety z Putinem, które chyba mocno nie przypadłyby mu do gustu. Popularnym nabytkiem są wycieraczki z jego podobizną oraz kolorowy i czarno biały papier toaletowy. Całkiem niedawno byłam w Serbii, gdzie znowuż dla odmiany można było kupić koszulki z Putinem przedstawianym jak superman, dzielny wódz i komandos. Na dodatek oba kraje dzieli niewielka odległość i wyznają tą samą religię. Kompletnie się jednak różnią w swoim podejściu do Rosji.

Podziel się z innymi: