Papryka pod wszelką postacią
Węgry standardowo kojarzą się nam z papryką, bo są jednym ze światowych potentatów jej produkcji. Najbardziej znanymi miejscami wytwarzania tej przyprawy są dwie miejscowości – Szeged i Kalocsa. Papryka dotarła na Węgry z Turcji w XVI-XVII wieku i początkowo używana była jako roślina ozdobna. Od XIX wieku stała się dominującą przyprawą tej kuchni. Na uwagę zasługują zarówno odmiany kupowane na surowo, jak i suszone w całości, mielone i w formie rozmaitych past. Zacznijmy od surowej papryki której wybór jest tutaj znaczny, nie tak jak w Polsce, gdzie przez większą część roku z wyjątkiem kilku miesięcy latem i jesienią, kupić możemy jedynie wodnistą i zawsze smakującą jednakowo paprykę z Holandii w trzech kolorach zielonym, żółtym czerwonym, których smak praktycznie się od siebie nie różni. Żeby dostać inne odmiany trzeba pofatygować się do hipermarketu, ale nawet wtedy kupujemy jakiś zmęczony produkt przechowywany w chłodni nie wiadomo ile, w dodatku w mocno niekorzystnej cenie. Na Węgrzech w pierwszym lepszym sklepie mamy do wyboru co najmniej 5 różnych odmian. Moją najbardziej ukochaną jest banana chili, znana też pod nazwą hegyes erős paprika – średnio ostra, podłużna, koloru zielonego, czasem przechodzącego w żółty świetnie nadająca się do robienia przetworów. Kupuję ją na kilogramy i po powrocie z części robię przetwory, a część zamrażam w całości. Dodanie jednej albo dwóch surowych papryk do jakiegokolwiek curry znakomicie podnosi smak potrawy. Ta papryka jest magiczna, po podgrzaniu robi się bardziej ostra niż jak jest zimna. Mimo że często na surowo jest dość łagodna, po obróbce cieplnej kapsaicyna daje czasem mocno popalić, dlatego nie można dawać się zwieść jej niepozornemu smakowi kiedy jemy ją na surowo. Również ręce po jej krojeniu mogą zacząć nas piec z opóźnieniem, na przykład jak wsadzimy je do ciepłej wody. Bananowe chilli marynowane w occie winnym świetnie nadają się do pizzy, natomiast ocet z marynowania doprawi nam różne liściaste sałatki. U nas można kupić takie marynaty. Produkuje je na przykład firma “Rolnik” ale w zalewie z octu spirytusowego, dlatego lepiej zrobić je sobie samemu z lepszym octem, to rodzaj przetworów, który nigdy się nie psuje. Również przez prawie cały rok możemy tam kupić białą paprykę (u nas nazywa się ją papryką igołomską), która w Polsce jest w sklepach bardzo krótko od lipca do września. Taka papryka jest delikatnej budowy i łagodna w smaku. Znakomicie nadaje się do nadziewania, pieczenia i grillowania. Po obróbce cieplnej rozpada się i potrafi być niemal kremowa. Na Węgrzech robi się z niej słynne delikatne leczo. Oprócz tego mamy tam spory wybór papryk jabłkowych (almapaprika), które są znacznie bardziej gruboskórne. Te większe zazwyczaj są łagodne i bardzo słodkie, a małe zwane cseresznyepaprika – pikantne, czasem nawet bardzo. Robi się z niej mój ukochany węgierski przetwór – paprykę nadziewaną kiszoną kapustą. Niestety ta komercyjna z marketu zalana jest octem spirytusowym. Lepsze da się znaleźć na targu, kupowane od starszych ludzi którzy sami ją kiszą. Wtedy nie jest pakowana w słoiki i zalana płynem, tylko leży sobie i mocno pachnie. Smak kapusty i ostrej papryki znakomicie do siebie pasuje, łączy się i uzupełnia.
Czas na suszoną paprykę. Możemy kupić ją tutaj suszoną w całości związaną w estetyczne wianuszki, jak również sproszkowaną. Ta w wianuszkach suszona w całości nie powinna długo wisieć nam w kuchni i pokrywać się kurzem. Chcąc jej użyć w celach spożywczych, po przyjeździe do domu lepiej przepakować ją do puszki lub słoika. Przed użyciem mielę ją w młynku elektrycznym (po otwarciu którego nie można przestać kichać), i używam do robienia kimchi, mieszając z azjatycką znacznie mocniejszą papryką. Kimchi zrobione z papryki wyłącznie węgierskiej byłoby jak na mój gust za mało ostre, a z samej azjatyckiej użytej w niezmniejszonej ilości tak ostre, że aż niejadalne. Zmielenie jej tuż przed użyciem sprawia, że nie ma szansy zwietrzeć. Węgierskie odmiany mielonej papryki dzielą się na słodkie (édes), półsłodkie (felédes) i ostre (erős). Papryka może być także szlachetna (édesnemes), czy wyborna (csemege). Warto przywieźć sobie przynajmniej po kilkaset gramów ostrej i słodkiej, bo jak już zaczniemy takiej używać, przestawienie się na pakowane po 10 gramów torebeczki z mało smacznym i wyrazistym produktem polskich producentów przypraw będzie dość bolesne. Jak już zasmakujemy w węgierskiej papryce, zawsze będziemy mieć powód żeby przejazdem wpaść tam chociaż raz do roku celem uzupełnienia zapasów.
Na koniec pasty paprykowe. Na Węgry jeżdżę regularnie od wielu lat i mam szansę obserwować jak te same pasty w słoiczkach niegdyś gęste i ostre, robią się coraz słabsze, rzadsze, bardziej wodniste i zaczynają zawierać coraz więcej sztucznych wypełniaczy i podejrzanych dodatków. Dzieje się z nimi ta sama smutna rzecz co z polskim chrzanem. Dzisiaj znalezienie na sklepowej półce w Polsce chrzanu w słoiczku, bez całej listy dodatków w rodzaju błonnika z bambusa, to nie lada wyzwanie. Dlatego pastę paprykową wolę kupić sobie w Turcji na jakimś pięknym bazarze, niż w węgierskim hipermarkecie.
Ocet winny i marynaty
Węgry to świetne miejsce do zakupienia dużych ilości octu winnego w sensownej cenie. Taki ocet przyda nam się do przetworów, znacznie zdrowszych i smaczniejszych niż te w occie spirytusowym, który w dużych ilościach jest dla człowieka trujący. Ocet winny na Węgrzech jest w powszechnym użyciu dlatego jest tani (nazywa się po prostu bor ecet) i możemy kupić sporo jego odmian smakowych. Dominuje ten z białego wina. Najbardziej charakterystyczną smakową odmianą węgierskiego octu jest ocet estragonowy (tárkonyos ecet). W węgierskiej kuchni służy do zakwaszania zup, czy doprawiania słynnej sałatki z ogórków zwanej uborka saláta. Na bazarach można też kupić liście estragonu zalane winnym octem. Węgrzy kochają marynaty i kiszonki, które spożywane są z ciężkimi i tłustymi daniami mięsnymi dla odświeżenia smaku i w celu ułatwienia trawienia. Niestety te tanie i popularne robione są przy użyciu octu spirytusowego i dosładzane białym cukrem, więc nie jest to niestety żaden rarytas. Na węgierskich bazarach można kupić na spróbowanie pojedyncze sztuki marynowanych warzyw, które pełnią funkcję sałatki gdy zamawiamy grillowaną kiełbasę lub mięso. Marynuje się i kisi różne rodzaje papryki, cukinię, kalafiory, kapustę, ogórki. Przetwory tego typu mają różny stopień ostrości. Marynaty z małych papryk jabłkowych cseresznyepaprika mogą być na przykład bardzo ostre. Nie udało mi się do tej pory przywieźć produktów tego typu, które nie byłyby przemysłowymi produktami zalanymi octem i posłodzonymi białym cukrem.
Melony i arbuzy (w sezonie)
Będąc na Węgrzech w lecie, koniecznie trzeba spróbować węgierskich melonów i arbuzów. Wprawdzie ich uprawy są mocno wielkopowierzchniowe, więc nie należy się spodziewać, że będą to owoce bez jakiejkolwiek chemii, to jednak jest to lepsza opcja niż identyczne owoce z polskich supermarketów, które zanim do nas trafią to jeszcze poleżą trochę w chłodniach, gdzie stracą swój zapach. Najlepiej kupować je w małych zieleniakach, gdzie leżą w temperaturze pokojowej, lub bezpośrednio od rolników z przydrożnych kramów, bo wtedy mamy gwarancję, że owoce nie były zrywane na wpół zielone i nie przeleżały sporego czasu w chłodzie. I tak przecież nie jemy ich ze skórką. Nie wgłębiając się zbytnio w ich ekologiczność, warto nacieszyć się ich soczystością, słodyczą i zapachem. Należy kupować melony które mają wyraźny świeży zapach. Te miękkie i o zapachu lekko “mulącym” będą nadawały się do natychmiastowego zjedzenia, bo są już bardzo dojrzałe. Te które nie pachną wcale zazwyczaj są jeszcze lekko niedojrzałe i być może powinny poleżeć z tydzień, dwa w cieple zanim zostaną skonsumowane. Jeśli jesteśmy na Węgrzech samochodem spokojnie można przywieźć kilka – przeżyją 2-3 tygodnie w pokojowej temperaturze, tylko nie powinniśmy za bardzo ich obijać.
Wino
Nie da się w takim skrócie napisać wszystkich niezbędnych informacji na temat węgierskiego wina, bo jest to temat-rzeka. W samym Tokaju byłam 3 razy po kilka dni i uważam, że nadal jestem jeszcze nie w temacie jeśli chodzi o różne jego odmiany. Zresztą w ogóle winiarskich rejonów na Węgrzech odwiedziłam tylko cztery: Tokaj, Eger, Villanyi oraz bardzo pobieżnie okolice Balatonu. Liczba butelek wina przywiezionego przeze mnie z Węgier idzie w setki. Kupuję je w szerokim zakresie cenowym od równowartości 5 do 50 złotych, zarówno takie zlewane do plastikowej butelki, przeznaczone do szybkiej konsumpcji jak i puttonowego Tokaja Aszu, zarówno w marketach jak i w winnych piwniczkach. Kupowanie w markecie drastycznie różni się od kupowania wina bezpośrednio w piwniczce. W markecie mamy do wyboru niezliczoną ilość przeciętnych win, w piwniczce jest ich zazwyczaj kilka, ale często są to rzeczy bardzo oryginalne i unikatowe, nie spotkamy ich nigdzie indziej. Właściciel produkuje to samo niezliczoną ilość razy, zna swój produkt i poświęca mu dużo uwagi. Istnieje całe mnóstwo małych lokalnych winiarni sprzedających wino jedynie u siebie i dostarczające je do kilku sklepów w okolicy, gdzie właściciel własnoręcznie zlewa wino a następnie sam nakleja naklejki na butelki, bo właśnie ktoś zamówił kilkadziesiąt sztuk, niestety sytuacja takich winiarni robi się coraz gorsza. Czasy dla przeciętnych małych producentów wina na Węgrzech nastały wręcz fatalne. Interesy upadają jeden po drugim i albo ktoś inwestuje i przestawia się na większą produkcję, albo dokłada do interesu. W markecie nikt nie przykłada do wina szczególnej uwagi. Butelki segreguje się kolorystycznie – układa pod względem kolorów trunku, albo co gorsza etykietek, żeby ładnie wyglądało to na półce. Mam już to na tyle rozpracowane że nie zgubię się w przeciętnym węgierskim Tesco w dziale win krajowych, ale przyjemność kupowania wina w markecie nie umywa się do kupowania go w piwniczkach.
Najczęściej na przeciętnej butelce nie ma ani słowa w języku innym niż węgierski. Informacje o szczepie, jakości wina oraz jego smaku trzeba więc rozszyfrować, ale nie jest to wcale bardzo trudne. Tak więc mamy fehérbor (wino białe) rosébor (różowe) i vörösbor (czerwone), które mogą być száraz (wytrawne), félszáraz (półwytrawne), półsłodkie (felédes), albo słodkie (édes). Wino gatunkowe nazywa się minőségi i zazwyczaj jest droższe. W nazwie zazwyczaj mamy podaną nazwę szczepu na przykład Leányka, Ottonel Muskotály, Hárslevelű, Olaszrizling, Chardonnay, Tramini, Furmint i wiele wiele innych dla win białych, albo Cabernet Sauvignon, Merlot, Cuvée, Kékfrankos, Menoire, Zweigelt, Pinot Noir (i wiele wiele innych) dla win czerwonych. Jeśli wino jest mieszanką kilku szczepów może mieć ustaloną nazwę jak na przykład Kadarka, albo Egri Bikawer. Na butelce znajdują się też informacje na temat regionu z którego wino pochodzi. Regionów jest dwadzieścia kilka, jak widać na mapce poniżej, można w tym nieco zginąć. Węgierskie informacje turystyczne rozdają szczegółowe mapy regionów winiarskich.
Aby nabrać rozeznania jak który szczep na Węgrzech smakuje nie ma innego wyjścia, trzeba testować. Wymienione przeze mnie szczepy to absolutne podstawy, jest tego znacznie więcej. Żeby zacząć przygodę z węgierskimi winami, można na początek kupić wszystkie podstawowe występujące tu szczepy, żeby zobaczyć między nimi jakąś różnicę. Czasem z tego samego szczepu udaje się wyprodukować wino całkowicie wytrawne, czasem półwytrawne, a czasem nawet półsłodkie, więc to również jest dość płynne i w dużym stopniu zależy od lokalnych warunków glebowych i klimatycznych, pogody w danym roku i umiejętności winiarza oraz szczęścia. Wcale nie będzie nas to kosztowało fortuny, bo na Węgrzech ceny wina są rozsądne i umiarkowane. Za pieniądze jakie wydamy w Polsce, tu zazwyczaj kupimy coś lepszego, dlatego warto przywozić sobie z Węgier wino do codziennej konsumpcji. Tanie węgierskie wina również są bardzo sympatyczne. Za cenę poniżej 10 zł często kupimy całkiem sensowne butelkowane wino, które u nas z nieznanych przyczyn kosztuje kilkanaście. Czasami zdarzają się absolutne niewypały, ale na kupione przeze mnie setki, miało to miejsce może trzy razy.
Jak kupować wino w piwniczkach winnych? Jesteśmy w o tyle lepszej sytuacji, że wino które zamierzamy kupić możemy skosztować. Zazwyczaj piwniczki skomasowane są po kilka albo kilkanaście w niewielkiej odległości. Prawie zawsze chociaż w jednej z nich trafi się jakiś przesympatyczny człowiek o ogromnych chęciach wyedukowania nas na temat swojego i okolicznego wina, mający akurat czas i świetnie mówiący po angielsku, który opowie nam wszystko co chcemy wiedzieć, a nawet jeszcze więcej. W każdej winiarni sprzedawcy jeśli ich poprosimy, dadzą nam do spróbowania po odrobinie każdego wina, które mają na sprzedaż, zaczynając od wytrawnych a skończywszy na słodkich, tłumacząc nam przy okazji co pijemy. Jeśli któreś nam się podoba, odkłada nam je na bok. Oczywiście może się tak zdarzyć, że nic z danej winiarni nam nie smakuje i wyjdziemy z pustymi rękami, ale przeważnie taka dłuższa wizyta kończy się wyjściem z paroma butelkami. Tańsze wina rozlewa się do plastikowych butelek i zwłaszcza te słodsze trzeba wypić naprawdę szybko, bo w cieple zaczynają pracować i szybko zmieniają swój smak. Dlatego w wina lepiej zaopatrywać się w drodze powrotnej do domu, żeby nic nam po drodze nie wybuchło. To wcale nie znaczy że nie są one dobre, po prostu wymagają stałej niskiej temperatury. Dlatego jeśli nie posiadamy chłodnej przez cały rok piwnicy, lepiej zwłaszcza latem nie kupować takiego wina więcej niż będziemy w stanie zużyć w krótkim czasie. Szkoda tylko, że podczas winnych zakupów nie jesteśmy w stanie spróbować na raz wielu gatunków, bo po prostu po kilku przestajemy czuć jakąkolwiek różnicę w smaku. Najgorzej pod tym względem jest chyba w Egerze, gdzie do degustacji w niewielkim odstępie czasu leją nam wszelkiej maści wina białe i czerwone. Najlepiej wybrać się na zakupy w kilka osób tak, żeby każdy nie musiał kosztować wszystkiego, bo albo trzeba robić to powoli i spędzić tam pół dnia, albo próbować tylko określone smaki wina, na przykład tylko wina wytrawne. To nieco lepsza strategia niż próbowanie wina wytrawnego niespełna pięć minut po słodkim. Wymieszanie ze sobą mnóstwa rozmaitych gatunków wina może skutkować zamętem w ciele i umyśle. Dlatego najlepiej mieszkać blisko winnych piwniczek i codziennie przez kilka dni próbować ich zasoby wieczorową porą, bo jednorazowe próbowanie wszystkich win z kilku piwniczek skutkuje w najlepszym wypadku bólem głowy.
Garnki Rzymskie
Garnek rzymski to świetna rzecz dla ludzi lubiących prawdziwe jedzenie. Już po pierwszym pieczeniu zostałam jego wierną fanką. Są zdrowe i naturalne, nie mają żadnych szkodliwych powłok i nigdy się nie zepsują ani zużyją, no chyba że uda nam się go stłuc. Potrawy pieką się w nim równomiernie z każdej strony, bo taki garnek świetnie rozprowadza i długo trzyma ciepło. Jak tanio kupić garnek rzymski? Aby mieć taki sprzęt, wcale nie trzeba kupować go w Ikei albo Duka za minimum 200-300 złotych, wystarczy pojechać na Węgry i w przeciętnym Tesco kupić garnek Pataki Keramia (na stronie trzeba przeszukać dział Sütőtálak). Za równowartość 40-50 złotych możemy kupić nawet garnek 9 litrowy ciężki i o grubych długo trzymających ciepło ścianach. Przyznam skromnie, że taki właśnie garnek, szkliwiony od wewnątrz udało mi się kupić na przecenie w polskim Tesco za niespełna 30 złotych. Mieści się w nim ponad 4 kilogramowa gęś. Identyczne widziałam na Węgrzech w niemal każdym markecie. W Polsce garnki tej samej firmy sprzedawane są w internecie nie wiedzieć czemu o wiele drożej.
Różne inne rzeczy
Na uwagę zasługują też herbaty Pickwick, których nie ma w Polsce. Są one niezłej jakości przypominają dostępne w Polsce herbaty Dilmah, ale sprzedawane są niestety tylko ekspresowe, a picie takich to w sumie żadna atrakcja. Koniecznie warto kupić też palinkę, ale jej wcześniej poświęciłam osobny wpis. Warto też skupić się na różnych rodzajach salami, niestety na Węgrzech prawie zawsze jestem latem i nie mam jak zabierać ze sobą wędlin, dlatego raczę się nimi na miejscu. Nie znam się na nich zbytnio, po prostu czytam skład i jeśli nie zawiera zbyt dużo podejrzanych dodatków kupuję kawałek. W porze ciepłej dość rzadko jem mięso, dlatego nie zgłębiam zbyt pilnie tego tematu. Warto spróbować także miększych kiełbas w rodzaju Gyulai Kolbász, intensywnie przyprawionych papryką. Tak samo przyprawia się również słoninę. Tego typu produkty łatwiej nabyć w zimie i skosztować je na różnych bożonarodzeniowych straganach. Na każdej hali targowej znajdują się również działy mięsne, gdzie możemy skosztować produktów, ale bez jakiejkolwiek nadziei że czegokolwiek się o nich dowiemy. W markecie znowu, nie damy rady ich skosztować. Nie udało mi się na razie wymyślić jak sensownie zaopatrywać się w produkty kiełbasiane, by jednocześnie wiedzieć co się kupuje i móc skosztować ich przed kupnem.
Jak marynuje Pani banana chili? Właśnie przywiezlismy z Węgier sporo i chciałbym zrobić z nich przetwory.
W occie winnym z solą cukrem i przyprawami, mniej więcej pół na pół octu i wody, czasem trochę więcej wody w zależności od kwasowości octu – trzeba po prostu skosztować zalewę – musi dobrze smakować.
Dziękuję! 🙂
A czy czerwony ocet winny też nadaje się do marynat? Pierwszy raz kupiłam taki w tym roku, ale tylko na próbę 🙂
Ale czemu miałby się nie nadawać? chyba że komuś zależy na idealnym kolorze marynat. Milion razy lepiej chyba robić na czerwonym winnym, niż paskudnym spirytusowym…