W końcu postanowiłam pojechać do legendarnego Truskawca – uzdrowiska, które całkiem jeszcze nie tak dawno znajdowało się na terenach Polski. Wybierałam się tu chyba od 20 lat czyli od czasów kiedy w ogóle mogłam zacząć myśleć o wybraniu się gdziekolwiek, żeby było śmieszniej, mam do Truskawca niesamowicie blisko. Uzdrowisko święciło ogromne triumfy na przełomie XIX i XX wieku z racji unikatowych wód, przepięknych domów zdrojowych czy położenia w pobliżu centrum naftowego Zagłębia Drohobycko-Borysławskiego – jednego z największych ośrodków przemysłowych II Rzeczpospolitej. Odpoczywały w nim chyba wszystkie najsłynniejsze postaci znane ze szkolnych książek (na przykład Piłsudski), całe mnóstwo polityków i artystów. Truskawiec był wakacyjnym miejscem spotkań ówczesnej bohemy. Posiadał na przykład sklepy jakich nie mógłby powstydzić się nawet Paryż. Był najdroższym i najbardziej ekskluzywnym polskim uzdrowiskiem. Trochę na ten temat jego przedwojennej historii możemy przeczytać chociażby w Wikipedii, o dalszych losach miasta autorzy artykułu milczą jak zaklęci, opisując jedynie historię rzymskokatolickiego kościoła z XIX wieku. Po II wojnie światowej Truskawiec został niemal całkowicie przebudowany. Przepadła większość kameralnej przedwojennej zabudowy. Na jej miejscu wybudowano gigantyczne sanatoria, które były w stanie pomieścić rekordową ilość odwiedzających (na przykład 350 tys. w 1985 roku) z licznych republik radzieckich, Europy i Afryki. I może to wszystko kręciłoby się do tej pory, gdyby nie rozpad ZSRR. Zmiany polityczne i ustrojowe sprawiły że uzdrowisko znowu znalazło się na krawędzi swojej egzystencji i jego część stoi do dziś całkowicie nieużywana i zapomniana.
W internecie wszyscy narzekają na Truskawiec, że pełen okropnych betonowych socjalistycznych molochów, że zrujnowany i bez charakteru. Postanowiłam w końcu wyrobić sobie własną opinię na ten temat. Dostać się do Truskawca z przejścia granicznego w Medyce/Szeginiach jest dość łatwo. Mamy dwie opcje: pierwsza to pojechać do położonego około 10 kilometrów od Truskawca Drohobycza. Dwa razy dziennie przed południem i po południu z przejścia granicznego odjeżdża marszrutka do Drohobycza. Jeśli akurat nie mamy szczęścia i na nią nie trafimy, zostaje nam inna możliwość – pojechać do Lwowa skąd sprzed głównego dworca kolejowego średnio co 30 minut jeździ całkiem wypasiony (jak na standardy ukraińskie) autobus. Uzdrowisko jest bowiem dość mocno popularne wśród wielu narodowości byłych mieszkańców ZSRR. W obu przypadkach czekają nas przejażdżki dość okropnymi marszrutkami po wertepiastych drogach, chociaż ponoć kilka lat temu było znacznie gorzej, bo teraz na drodze do Drohobycza przynajmniej dziury załatali. Chyba jednak mniej męcząca jest wyprawa przez Lwów. Prawie cały czas jedziemy całkowicie odnowioną na Euro 2012 drogą, a potem wertepy pokonujemy dużym i w miarę komfortowym autobusem. Czasowo wygląda to mocno podobnie. Jeśli planujemy na przykład małe zakupy we Lwowie, warto w którąś ze stron pojechać przez Lwów, aczkolwiek Truskawiec jest bardzo dobrze zaopatrzony we wszelkie możliwe dobra, bo żyje głównie dzięki kuracjuszom i turystom, którzy przyjeżdżają tam wydawać pieniądze.

Truskawiec posiada spory potencjał, który niestety został częściowo zmarnowany przez komunistycznych planistów. To oni sprawili, że wybudowano betonowe wieżowce w miejsce pięknych drewnianych domów zdrojowych. Takie same, tylko nieco mniejsze i uboższe zachowały się na przykład w polskim Iwoniczu-Zdroju. W Truskawcu większość nie przetrwała do naszych czasów, gdyż zastąpiły je gigantyczne betonowe sanatoria. Kilka drewnianych willi na szczęście ocalało, przerobiono je na muzea – na przykład historii miasta, kilka odnowiono, a kilka niszczeje i wygląda bardzo kiepsko. Na szczęście zachował się ogromny i nieco podniszczony (ale z klimatem) park zdrojowy z pijalnią wód mineralnych. Miasto posiada wiele atutów do których należą: bardzo ciekawie ukształtowany i zadrzewiony teren, bardzo duży chociaż nieco zrujnowany, klimatyczny park zdrojowy pełen starych drzew i ciekawych gatunków roślin no i oczywiście lecznicze wody. Dominuje nostalgiczna atmosfera i poczucie, że w wielu miejscach czas zatrzymał się gdzieś dawno temu.
Nad leniwym miasteczkiem dominują niesamowite i trochę upiorne, sypiące się architektoniczne relikty z czasów komunistycznych. To sanatoria obecnie już nieużywane, które straszą pustymi oknami. Są w całości skolonizowane przez jaskółki i inne małe ptaki, które zbudowały mnóstwo gniazd na balkonach. Dzielnica gigantycznych betonowych opuszczonych sanatoriów wygląda jak jakiś ptasi rezerwat. Niestety obecnie także stawia się tutaj wysokościowce. O ile gargantuicznych rozmiarów sanatoria z epoki komunizmu mogłyby być elementem całkiem pasjonującego zwiedzania, o tyle współczesne kontynuowanie tego tematu jest odrobinę straszne. Jeśli powstanie dużo takich budowli Truskawiec zmieni się w odhumanizowany leczniczy kombinat z niezdrowym powietrzem. Zresztą komunistyczne molochy były przynajmniej stawiane z pewną konsekwencją. Może w tej chwili wyglądają strasznie, bo były budowane z tandetnych materiałów, ale to nie była całkiem zła architektura. Może trochę niedostosowana rozmiarem do ludzkich potrzeb, zbyt duża i zbyt monstrualna, ale całościowo dosyć spójna. Wystarczy jej trochę pomóc i może zacząć całkiem pięknie się starzeć.
Natomiast to co stawia się tam współcześnie, to jakaś wielka tragedia. Współczesny Truskawiec wygląda jak miasteczka wypoczynkowe nad polskim Bałtykiem, w których nie ma niczego lokalnego z czym obecni mieszkańcy, mogli by się się identyfikować. Stąd cała masa “turystycznych cytatów” z innych polskich regionów. Nad Bałtykiem kupimy ciupagi z termometrami, oscypki czy owcze skóry, muszelki z tropikalnych mórz oraz całe morze chińskiej tandety. W Truskawcu sytuacja wygląda podobnie. Próbuje się tutaj stawiać pałace rodem z popularnego w latach dziewięćdziesiątych serialu “Dynastia”, które przypominają rezydencje bogatych Romów. Ten brak identyfikacji z czymkolwiek bywa miejscami dość fascynujący. Z drugiej strony, Truskawiec będzie chyba kiedyś wyglądał na prawdę strasznie. Najpierw przewałkowany przez komunizm, a potem dziki kapitalizm. W ogóle nie wiem czemu na Ukrainie wszystkie większe kurorty (jak na przykład Odessa) wyglądają tak anarchicznie i charakteryzuje je wszechobecna tandeta, poparkowane byle gdzie ogromne terenówki z przyciemnianymi szybami i absolutnie chaotyczna zabudowa. Każdy odgradza się jak może od reszty ludzi i tworzy sobie małą enklawę, będącą zazwyczaj ubogim cytatem i kopią jakiegoś odległego oryginału. Greckie kolumny, rzymskie lwy, dziki i zupełnie poplątany klasycyzm, marmur i wszelkie jego podróby, pozłacane detale, wielkie głośniki – taki Licheń do kwadratu. Fajnie zobaczyć coś takiego przez jeden dzień ale życie w takim “wielkopańskim” otoczeniu przez cały czas musi chyba powodować urazy psychiczne.
Może dlatego w samym mieście nie byliśmy chyba ani jednego pełnego dnia, bo Truskawiec ma tą niewątpliwą zaletę, że jest fajnym centrum wypadowym do ciekawych okolicznych miejscowości, z którymi jest bardzo dobrze skomunikowany (marszrutkowo). Jeśli jesteśmy bardziej wygodni można także pojechać na wycieczkę taksówką. Taksówkarzy jest tutaj chyba odrobinę za dużo i zaczepiają wszelkich możliwych przyjezdnych byleby tylko gdzieś pojechać. Wystarczy przejść się na dworce w Truskawcu by zdać sobie sprawę, że jest to ważne miejsce, cieszące się estymą mieszkańców wielu byłych republik radzieckich. Odjeżdżają stąd autobusy na przykład do Rygi czy Kiszyniowa oraz do każdego chyba miejsca na Ukrainie. Zresztą wystarczy przejść się po głównym zdrojowym deptaku by w kilka minut naliczyć kilkanaście narodowości z byłych republik radzieckich, na przykład kobiety w pięknych długich do ziemi tradycyjnych sukniach i długich czarnych warkoczach, z grubsza wyglądające jak na dokumentalnych filmach o Turkmenistanie (ale nie znam się bo nie byłam).
Wracając jednak do możliwości wycieczkowych mamy przynajmniej trzy interesujące opcje. Bardzo ciekawym miejscem na jednodniową wycieczkę jest Drohobycz, o którym powstanie osobny wpis. Warto też się wybrać do Borysławia, żeby zobaczyć co zostało z naftowego snu, ale dla mnie zdecydowanie najciekawszym miejscem na wycieczkę jest Schidnica i to tam zdecydowanie pragnę się jeszcze wybrać. Schidnica jest miejscem dużo spokojniejszym od Truskawca. Dominuje w niej zabudowa wiejska tylko gdzieniegdzie znajdują się kilkupiętrowe pensjonaty. Znacznie różni się od Truskawca najeżonego kilkunastopiętrowymi wysokościowcami i przesiąkniętego uzdrowiskowym lansem. W porównaniu z nim wygląda bardzo sielsko. W miasteczku rozmieszczonych jest kilkadziesiąt źródeł z wodą mineralną. Do ponad dwudziestu z nich prowadzą oznakowane szlaki. Co chwilę można spotkać ludzi nie wyglądających na miejscowych, którzy pytają się na przykład, jak dojść do źródła numer dwadzieścia cztery. Szukanie ich to taki miejscowy sport. Każda woda smakuje zdecydowane inaczej. Są na przykład wody mocno żelazowe które po chwili stają się rude. Największym hitem jest woda ponoć smakująca identycznie jak jedna z najbardziej znanych na świecie wód – gruzińska Borjomi. Napicie się jej nie jest wcale łatwym zadaniem. Pod źródłem siedzi bowiem cały komitet kolejkowy, ponieważ miejscowy żyją ze sprzedaży tej wody przejeżdżającym przez miejscowość kierowcom. Chyba większość lokalnych emerytów dorabia sobie w ten sposób. Niektóre źródła są nieco bardziej “ucywilizowane” i w miejscu ich wybicia stoją różne budynki (na przykład pilnowane przez pijanego w sztok dozorcę), żeby dotrzeć do niektórych trzeba przedzierać się przez chaszcze. Gdybym miała jeszcze raz pojechać do Truskawca, na miejsce pobytu wybrałabym Schidnicę. Wygląda dużo sympatyczniej. Cała okolica ma bardzo podobny, nieco nostalgiczny klimat – warto to zobaczyć, bo wszystko zmienia się bardzo szybko.
Zgadzam się z każdym słowem które zostało tu napisane. Poprawia się teraz tylko stan parku. Układana jest kostka brukowa na alejkach, ustawiane są ławki. Reszta bez zmian.