Czy wiecie o tym, że w jednym z krajów Unii Europejskiej końcem każdego roku ludzie przez wiele godzin tańczą ubrani w niedźwiedzie skóry, przez co wpadają w lekki trans? W dodatku w jednym miejscu gromadzą się ich setki. W Rumunii jak na razie kultywowane od stuleci tradycje mają się dobrze – tak bardzo, że oparły się najpierw chrześcijaństwu, a potem wyjątkowo paskudnej odmianie komunizmu, która doświadczyła ten kraj. Nie mam pojęcia co ma wpływ na ten fenomen. Oczywiście globalizacja jak wszędzie postępuje nieubłaganie, jednak jakimś cudem tutejsi ludzie z uporem maniaka kultywują dawne zwyczaje. Zimowa obrzędowość w Rumunii na pierwszy rzut oka wydaje się być okrutnie skomplikowana, a folklor i ilość tradycji przebogata. Jednak trzeba sobie uświadomić, że dawniej takie obrzędy miały miejsce w całej Europie a motywy powtarzały się wszędzie. Niestety u nas większość ludzi pozwoliła odrzeć się z tego ważnego elementu rzeczywistości, skupiając się zamiast tego na szalonej świątecznej konsumpcji i mocno instytucjonalnych formach religijności. Zwyczaje związane z przemianami odbywającymi się pod koniec każdego roku przetrwały jedynie w bardzo niewielkich enklawach i społecznościach i niestety ich kultywowanie bardziej przypomina żywe muzeum, niż faktycznie jednoczy i cementuje całą społeczność jak ma to miejsce na przykład w Rumunii. Właśnie dlatego jesteśmy jako społeczeństwo tak mocno oderwani od rzeczywistości.
Często tak mam, że nieraz w ostatniej chwili dowiaduję się o czymś ciekawym, ale z powodu posiadania regularnej pracy nie mam możliwości rzucenia wszystkiego z dnia na dzień, żeby znaleźć się na przykład tysiąc kilometrów od domu. Staram się za to przy następnej możliwej okazji nadrobić to co mnie ominęło i tak właśnie było z festiwalami tańczących niedźwiedzi w Rumunii. W tamtym roku przez anglojęzyczny internet i media społecznościowe przetoczyła się fala artykułów na ten temat, bo pewna amerykańska reporterka, która spędzała dzieciństwo w Rumunii, pojechała tam i wzięła udział w kilku takich właśnie festiwalach starannie je obfotografowując. Odbywają się one pod koniec roku kalendarzowego praktycznie w każdej mniejszej i większej miejscowości w należącym do Mołdawii okręgu Bacau (chodzi oczywiście o mołdawski region Rumuii, a nie o odrębny kraj). Największy z nich (i najbardziej promowany jako atrakcja turystyczna) ma miejsce w mieście Comanesti, jednak również bardzo ciekawe są te w okolicznych mniejszych miejscowościach i wsiach. W tym roku byliśmy na dwóch niedźwiedzich festiwalach i bardzo dobrze że nie na jednym, bowiem wyraźnie się one od siebie różniły.
Miłością do zimowych festiwali w Rumunii zapałaliśmy już w roku 2014, kiedy to pojechaliśmy po raz pierwszy na festiwal “Marmația” do Sighetu Marmației. Szczerze mówiąc w tym roku też byliśmy tam przez chwilę i może nawet powstanie o tym post – zobaczymy. Jednak w porównaniu do festiwalu tańczących niedźwiedzi, festiwal “Marmația” jest znacznie bardziej ugrzeczniony. Mimo mocno szamanistycznych przebrań niektórych postaci, są także grupy typowo kolędnicze, składające się głównie z osób w strojach ludowych, śpiewających kolędy. Na festiwalach tańczących niedźwiedzi jest dużo bardziej dziko i intensywnie, za sprawą znacznie większego hałasu generowanego przez liczne bębny oraz różnego rodzaju materiały wybuchowe domowej roboty (to bardzo piękne, że globalizacja jeszcze nie dotknęła Rumunów w tej materii) oraz niektórych ludzi przebywających w lekko odmiennym stanie świadomości.
W mołdawskim regionie Bacau w okresie od połowy grudnia do końca roku, mężczyźni, kobiety i dzieci ubierają na siebie spreparowane w całości niedźwiedzie skóry, odpowiednie rozmiarem do własnego wzrostu. W rytmie bębnów, a czasem również fletów i fujarek wykonują w korowodzie rytmiczny taniec, przez który (ci starsi często zasilani dodatkowo wysokoprocentowymi napojami) wpadają w lekki trans. Niektórzy opowiadają, że ich ciała na krótko stają się własnością niedźwiedzia. Korowody chodzą od domu do domu życząc szczęścia gospodarzom i zbierając za swoje występy drobne pieniądze. Tradycję zapoczątkowali Romowie, którzy w dawnych czasach tresowali żywe niedźwiedzie z których “występów” nierzadko się utrzymywali. Z czasem żywe zwierzęta zostały na szczęście zastąpione przez ludzi, którzy zaczęli przebierać się w ich skóry. Potem z tradycji przebierania się za niedźwiedzie całkowicie wykluczono Romów, bo posiadanie niedźwiedziej skóry stopniowo stało się wyznacznikiem bogactwa i statusu społecznego. W tej chwili niedźwiedzia skóra kosztuje kilka tysięcy dolarów i coraz głośniej mówi się o zbyt dużym trzebieniu tej najliczniejszej w Europie populacji niedźwiedzi na potrzeby karnawału, co słyszeliśmy od samych Rumunów nie biorących udziału w tych imprezach i mocno je krytykujących właśnie ze względu na generowanie popytu na niedźwiedzie skóry. Tancerze (bo chyba można tak ich nazwać) zrzeszeni są w grupach obrzędowych i biorą udział w ceremoniach w swojej miejscowości a także na festiwalach, podczas których w jednym miejscu spotyka się kilkanaście lub kilkadziesiąt grup. Oprócz tańczących niedźwiedzi występuje tam również sporo innych postaci, których przebrania posiadają rozliczne motywy szamanistyczne. Niedźwiedź to w tradycji szamanistycznej bardzo potężne i silne zwierzę. Symbolizuje coroczny cykl przyrody – śmierć i odrodzenie się życia. Jest zwierzęciem, które co roku przechodzi na drugą stronę kiedy zapada w sen zimowy i bez szwanku z niej wraca, a więc w pewien sposób zwycięża śmierć. Dlatego oprócz fascynacji niedźwiedzią siłą i potęgą przypisywano mu z tego względu liczne nadprzyrodzone moce, a wręcz uważano za najmocniejsze zwierzę przed którym drżała cała przyroda.
Karnawał od zawsze był czasem przekraczania granic – własnego wieku, statusu społecznego, płci. Dlatego w przebrania właśnie na tym się koncentrują. Mężczyźni przebierają się za kobiety i odwrotnie. Młodzi ludzie na chwilę stają się bardzo starzy, przebierając się za staruszków. Drugi aspekt karnawału to odwrócenie powszechnie przyjętego porządku – jeśli więc na co dzień to co kojarzy się ze złem i mroczną stroną życia, jest spychane do podziemi i nie wychodzi na światło dzienne, w okresie karnawału dochodzi do głosu, gdyż jest on próbą oswojenia ciemnej strony naszej egzystencji. Dlatego w karnawałach mamy tak wiele przebrań za śmierć, diabły i potwory. Był to czas oswojenia mrocznych aspektów rzeczywistości, których na co dzień panicznie się bano i przepracowania tych lęków w pewien sposób. Wierzono że udobruchane w ten sposób złe moce nie pojawią się już przez cały następny rok, który będzie mógł dzięki temu upłynąć spokojnie. Dlatego pozwalano im na kontrolowaną obecność.
Dărmănești to niewielka 15 tysięczna miejscowość leżąca w okręgu Bacau. Kiedy przyjeżdżamy tam w Sylwestrowe południe, godzinę przed rozpoczęciem festiwalu, trochę nie wiedząc czego się spodziewać i chcąc zająć jakieś dogodne miejsce do parkowania, nic nie wskazuje na to by za niedługo miał się tam odbywać jakiś festiwal. Gdyby nie to że o festiwalu dowiedzieliśmy się dużo wcześniej za pośrednictwem facebooka od lokalnych ludzi, chyba zaczęlibyśmy nerwowo przemieszczać się po miasteczku w poszukiwaniu śladów przygotowań do imprezy. Idziemy na kawę do jedynego baru i po niespełna 40 minutach, zewsząd zaczynają pojawiać się tłumy ludzi, a grup obrzędowych jest nie mniej niż poprzedniego dnia w Comănești. Orkiestry i mnóstwo ludzi przebranych za niedźwiedzie schodzą się z trzech różnych stron i formują pochód, wszystko wygląda tak jak wczoraj, jednak dzieje się w wiele bardziej sielskiej scenerii. W ścisłym centrum Dărmănești możemy naliczyć dosłownie kilka komunistycznych bloków a tak to dominuje niska jednorodzinna zabudowa, zza której widać rzekę i rozległe góry. Widokowo jest więc znacznie lepiej. Podoba mi się też bardzo duża chaotyczność imprezy. Policja zupełnie nie pilnuje porządku, a ludzie jakoś potrafią sami o niego zadbać. Pochód przebierańców startuje z trzech różnych miejsc i łączy się z sobą na głównym placu przed dyskontem spożywczym. Można więc bez problemu wszędzie się plątać.
Na festiwal w Dărmănești przyszli też Romowie z jakiejś pobliskiej osady (musiała być bardzo blisko bo przyszli pieszo) ubrani jakby przybyli wprost z lat osiemdziesiątych. Wszyscy mężczyźni mają wąsy, czarne kamizelki i kapelusze, a kobiety kwieciste chusty, spódnice z cekinami i… klapki na obcasach. Nie jest im zimno. Uświadamiam sobie że wieki temu widziałam tak klasycznie ubranych Romów, jakby właśnie wyszli z planu jakiegoś filmu Kusturicy. Gdzie indziej ich także dotknęła już globalizacja i w zimie chodzą w bluzach z napisami, dresach i kurtkach. Grupy obrzędowe kończą swój pochód na trawiastych błoniach w centrum miejscowości, na których porozkładały się również typowo odpustowe stoiska, sprzedające watę cukrową, kolorowe cukierki, kołatki i pistolety. Przez to wszystko można mieć wrażenie że całkiem przenieśliśmy się w czasie, gdzieś do przełomu lat 80. i 90. Zapach błota i rozdeptanej trawy jeszcze bardziej wzmacnia to wrażenie. Wpadliśmy tu w totalną dziurę czasową i kilka godzin zleciało dosłownie jak z bicza strzelił. Niestety nie mogliśmy zostać tu tak długo jak na wczorajszym festiwalu bowiem jeszcze tego samego dnia chcieliśmy przejechać 300 kilometrów i zaliczyć miejski sylwester w Klużu (Cluj-Napoca). Chociaż z drugiej strony może to i dobrze bo tak do końca nie wiadomo co zaczęłoby się tutaj dziać wieczorem, gdy rozochoceni palinką festiwalowicze zaczęliby jeszcze intensywniej korzystać z materiałów wybuchowych domowej roboty na okoliczność sylwestrowego wieczoru? Już po południu można było chwilowo postradać słuch od wybuchów, jeśli akurat znaleźliśmy się za blisko (a wiem co mówię, bo w tym roku przeszłam morderczy trening na Tajwanie, tam to dopiero kochają fajerwerki i wysadzanie wszystkiego i to podczas uroczystości religijnych). Po tych doświadczeniach “sklepowe” materiały wybuchowe, którymi ludzie w Polsce uprzykrzają życie innym (oraz ich zwierzętom domowym) w okolicach Sylwestra, to ledwie brzęczenie komara.
Jedno jest pewne, jeśli już jedziemy ten tysiąc (lub więcej) kilometrów, to zdecydowanie warto być na więcej niż jednej niedźwiedziej imprezie, bo każda z nich różni się drobnymi szczegółami, więc warto zaplanować sobie ich kilka. Główną i centralną uroczystością jest ta w Comanesti, ale te nieco mniejsze koniecznie warto odwiedzić. Na każdej niedźwiedziom towarzyszą nieco inne akcesoria, prezentują się grupy obrzędowe z innych miejscowości, kto inny przyjeżdża imprezę oglądać, a czasem oglądający ją są równie ciekawi jak to co na festiwalu jest prezentowane. Część ludzi występujących w niedźwiedzich skórach spotkaliśmy dzień wcześniej w Comanesti, za to towarzyszyli im zupełnie inni przebierańcy. Imprez w tym okresie roku jest tyle, że nie da się być na wszystkich. Część z nich odbywa się także przed świętami, startują w okolicach 15-17 grudnia, a następnie są kontynuowane w okresie od świąt Bożego Narodzenia do Sylwestra. Przejeżdżając w Sylwestra przez spory kawałek okręgu Bacau, widzieliśmy w kilku wioskach grupy ludzi przebranych za niedźwiedzie na pomniejszych imprezach chodzących od domu do domu – więc jest to tutaj żywa i pilnie kultywowana tradycja, która odbywa się niezależnie od organizowania festiwali.