Podczas tegorocznych wakacji udało mi się niechcący spełnić jedno ze swoich odwiecznych marzeń. Obecnie może nie wysuwało się ono na czołówkę moich wakacyjno-wycieczkowych celów (bo w międzyczasie przybyła mi masa innych), ale kiedyś bardzo bardzo chciałam pojechać do Gucy na festiwal trębaczy. Filmy Kusturicy oglądane w liceum i przekonanie, że Bałkany są świetnym miejscem, sprawiły, że Guca stała się dla mnie swego rodzaju mitem. Wybierałam się tam nieskończoną ilość razy. Potem, co chyba zrozumiałe, mój entuzjazm nieco zmalał, bo ilość dostępnych miejsc i atrakcji w dodatku znacznie mniej komercyjnych, urósł w postępie geometrycznym. O tym że udało się w tym roku, zadecydował przypadek. Akurat okropnie mokliśmy i marzliśmy w Sarajewie przy temperaturze poniżej 10 stopni w sierpniu, na jakimś marnym kempingu (tak się składa że jak jesteśmy w Sarajewie, to zawsze pogoda jest “pod psem”), gdy poznana na nim dwójka Włochów powiedziała nam, że jest to ich przystanek w drodze do Gucy. Festiwal miał zacząć się nazajutrz. Postanowiliśmy więc szybko zmienić plany, opuścić Sarajewo i pojechać tam, bo niespełna 250 kilometrów dalej pogoda przedstawiała się diametralnie różnie. Okazało się także, że w pobliżu Gucy jest fajne miejsce, które planowaliśmy odwiedzić rok wcześniej, ale nam nie wyszło, w którym można się zatrzymać na nocleg. Na początek trochę praktycznych spraw.
Transport
Niewiele mogę o nim powiedzieć, gdyż przyjechałam własnym samochodem. Wjazd prywatnym transportem do miejscowości kosztuje 10 euro i jest to jednorazowa opłata za wszystkie dni trwania festiwalu. Po jej uiszczeniu dostajemy nalepkę na szybę i z nią możemy wielokrotnie wjeżdżać i wyjeżdżać z Gucy, oraz za darmo parkować samochód na ogólnodostępnych parkingach. Masa miejscowych dorabia jednak udostępniając swoje pola i kasując za nie opłatę. Nie pamiętam ile, ale sumy raczej nie były zawrotne. Warto rozważnie zaparkować! Lepiej stanąć gdzieś na początku miejscowości i przejść się kawałek na piechotę, niż zrobić odwrotnie i jechać w środku nocy lub gdzieś nad ranem przez całe miasteczko, podczas gdy ludzie często pijani prawie do nieprzytomności włażą nam pod koła. Czasami wyglądają jak prawdziwi zombie. Trzeba jechać z prędkością 5 km/h a i tak możemy kogoś przejechać. Ktoś idący chodnikiem może po prostu przewrócić się na ulicę i problem gotowy. Wszystkie najbardziej strategiczne i darmowe miejsca parkingowe zajęte są już późnym popołudniem.
Nocleg
Spanie poza Gucą ma swoje wady i zalety. Najpierw będzie o wadach. Uwaga! Już pierwszego wieczoru, właścicielka naszego hotelu po jakiś pięciu minutach rozmowy powiedziała nam, że podczas powrotu z festiwalu w środku nocy, kierowca samochodu nie może mieć we krwi ani grama alkoholu! Przy wszystkich wjazdach na główne drogi stoi policja i sprawdza każdy samochód. Nikt nie ma szansy przejechać bez badania, nie da się także w żaden sposób ominąć “rogatek” jakimiś polnymi drogami. Osoby u których badanie promili coś wykaże, proszone są “na stronę” do negocjacji w sprawie ewentualnych darowizn. Właścicielka hotelu w którym się zatrzymaliśmy, opowiadała nam jak rok wcześniej jej hotelowi goście spędzili noc na komisariacie, ponieważ nie mieli chęci, albo wystarczającej ilości środków by wykupić się z opresji. Z rozmów z lokalnymi ludźmi wynikało jednak, że niespecjalnie chodzi tu o zapewnienie względnego bezpieczeństwa, może jedynie osoby pijane w sztok są zatrzymywane, pozostałe muszą tylko uiścić odpowiednią opłatę i jadą dalej – tak to działa. Na picie i siadanie za kierownicą musi być w Serbii dużo większe przyzwolenie społeczne niż w Polsce, skoro ostrzeżenia (wypowiadane z pewną dozą oburzenia) słyszeliśmy od kilku lokalnych osób wcale o nie nie prosząc. Jako że zdecydowanie nie mamy ochoty na płacenie łapówek serbskim policjantom, picie alkoholu podczas festiwalu muszę sobie odpuścić, ale za bardzo nie narzekam. Prawie nigdy nie mam ochoty robić tego co wszyscy dookoła mnie. Drugą kwestią jest wracanie w środku nocy razem z tłumem kierowców na podwójnym gazie. Na szczęście mieliśmy blisko, ale nie wiem czy miałabym ochotę powtarzać to codziennie na przykład przez tydzień.
Dlaczego nie spaliśmy w Gucy? Bo zdecydowaliśmy się na wyjazd zupełnie spontanicznie i w ostatniej chwili. Impreza jest tak popularna że, ciężko byłoby znaleźć tam jakiś sensowny nocleg. Na co można liczyć jeśli śpi się na miejscu? Z pewnością na zdecydowanie inną cenę i jakość noclegów, niż mieliśmy my, śpiąc w odległości niespełna dwudziestu kilometrów. Za samo rozbicie namiotu na czyimś trawniku w Gucy, właściciel terenu może zażyczyć sobie 10 euro. Jeszcze niedawno było to ponoć 10 euro od namiotu, teraz zdarza się że i 10 od osoby. W tej cenie oczywiście nie ma żadnej łazienki ani prysznica. Planując wyjazd pół roku do przodu, pewnie da się znaleźć jakiś względnie sensowny nocleg. Dla mieszkańców jest to możliwość olbrzymiego zarobku. Mit festiwalu jest tak silny, że ludzie rokrocznie skłonni są płacić więcej i więcej. Jeśli ktoś (większość osób, mam wrażenie) jedzie na festiwal by konsumować alkohol w ilościach hurtowych, nie ma co liczyć na noclegi poza Gucą i lepiej zostać w miasteczku przez cały czas. Ja na przykład piję alkohol głównie po to by delektować się jego smakiem i nie bawi mnie już jakoś specjalnie, picie go w ilościach znacznie przekraczających dobre samopoczucie, (i cierpienie dzień później mąk z powodu kaca), dlatego nawet jeśli piłabym go podczas festiwalu, to raczej nie w ilościach zbyt wysokich. W takim razie mogę go przecież wypić kiedy indziej. Nawet jeśli przyjedziemy do hotelu o trzeciej nad ranem, mamy zapewnione kilka godzin snu, ciepłą wodę i przez pół dnia możemy robić inne rzeczy, a po południu jechać na festiwal. Całkiem przyzwoity nocleg poza miejscowością kosztuje tyle co namiot rozbity na czyimś podwórku. W Gucy impreza trwa praktycznie przez całą dobę. Mieszkając gdzieś w centrum należy raczej zapomnieć o spaniu, bo nie o spanie przecież tutaj chodzi.
Jedzenie
wszędzie jest praktycznie takie samo, nieważne jaki lokal wybierzemy. W zależności od preferencji może być ono dla nas albo świetne, albo bardzo bardzo problematyczne. Podstawą wyżywienia uczestnika festiwalu w Gucy jest mięso, głównie grillowane najczęściej typowy bałkański fast food. Ponoć przed festiwalem, w okolicy ma miejsce ogromne świniobicie. Na każdym rogu niemal wszędzie dookoła piętrzą się stosy jedzenia wręcz w potwornych ilościach, więc na pewno z głodu nie zginiemy. Jeśli zachowujemy się typowo, zapijając wszystko ogromnymi ilościami alkoholu, to w zasadzie wszystko jedno co będziemy jeść. Raczej trudno wtedy o zwracanie uwagi na szczegóły. Dania służą osobom spożywającym go na okrągło – są proste, nieskomplikowane i bardzo tłuste. Fakt że zbliżamy się do centrum miejscowości gdzie odbywa się festiwal czuć nosem już z daleka. Nad uliczkami unosi się bowiem gęsty, siwy dym o specyficznym słodkawym zapachu – to rozliczne grille pracują pełną parą. Zapach przypalonego mięsa jest tak intensywny, że gryzie po oczach. Odbiera mi całkiem ochotę na jedzenie go chyba przez cały najbliższy tydzień. Widok pieczonych w całości baranów i prosiąt obracających się na rożnie, nie robi przynajmniej dla mnie takiego wrażenia jak zapach, który jest dość piorunujący. W dodatku to już upieczone mięso leży sobie na gorącu w pyle i kurzu wzniecanym przez morze ludzi idących dookoła. Z jednej strony fajnie zjeść takie tradycyjne jedzenie jak gotowany na węglach w wielkim glinianym garze kupus, czy pieczone w całości prosiaki i barany. Z drugiej strony te piętrzące się wszędzie góry jedzenia przygotowywanego w warunkach delikatnie mówiąc takich sobie, przygotowywanych hurtem, w pośpiechu, i przy braku specjalnej higieny, które leżą nie wiadomo jak długo i czekają na kupca.
W Azji co roku żywimy się na ulicy, więc czemu tutaj wybrzydzam? Bo w Azji raczej się to tak nie odbywa. Tam jedzenie przygotowywane jest na oczach klienta, a nie poniewiera się po zrobieniu kilka godzin. Jeśli są to potrawy gotowane dłużej, to sprzedawane są od razu. Jeśli nie mam ochoty na mięso lub lokal wygląda odrobinę podejrzanie – wybieram bezpieczniejsze warzywa. W Gucy nie ma takiego wyboru, a od zapachów spalonego mięsa robi mi się trochę niedobrze. W zasadzie jedyną wegetariańską opcją są tutaj frytki. Jest i pizza wegetariańska z warzywami z puszki, a więc “samo zdrowie”. Na festiwal rokrocznie przyjeżdża coraz więcej mocno alternatywnie wyglądających osób z zachodniej Europy i to pewnie dla nich istnieje jedno jedyne stoisko z daniami “wegetariańskimi”, które zdecydowanie rozmijają się z tychże wegetarian oczekiwaniami, bo dominuje fast food i tania smażelina, podobnie jak w przypadku dań mięsnych.
Drugim trochę irytującym problemem jest oszukiwanie w lokalach. Do zamówień doliczane są nie zamawiane przystawki, chleb, dodawane różne dodatki. Zjawisko zdecydowanie nasila się w środku nocy, gdyż kelnerzy liczą na mocniej wstawionych klientów. Nam doliczono na przykład “wsad mięsny” do pieczonej fasoli (specjalnie zamówiłam bo bez mięsa), kiepską przystawkę której wcale nie zamawialiśmy oraz policzono dość kosmiczną kwotę 400 dinarów za dwa chlebki. Różnica między cenami z menu a ostateczną kwotą zapłaty wyniosła u nas około 10 euro. Wolałabym tą kwotą zasilić na przykład jakąś sympatyczną trzecioligową orkiestrę, niż dawać oszustom za kiepskie jedzenie. Zamiast wstać i wyjść zobaczywszy dania których nie zamawialiśmy zostaliśmy i niepotrzebnie kłóciliśmy się z bardzo niesympatycznym kelnerem, który w ostatecznym rozrachunku rzucił nam na stół dwieście dinarów. Jeśli zamawiamy jedzenie w środku nocy lepiej wybierać najprostsze dania do których nie da się niczego dodać. Co ciekawe dodatek może “kosztować” tyle samo co zamawiana potrawa więc ceny mnożą się na przykład dwukrotnie.
Wkurzające w lokalach różnego typu są podwójne cenniki, inne na czas festiwalu a inne przez resztę roku. Taka na przykład kawa może podczas festiwalu kosztować kilkakrotnie więcej, osiągając cenę prawie jak na zachodzie Europy, mimo tego że w Serbii normalnie jest bardzo tania. Kiedy przychodzi do płacenia nagle okazuje się że wiszący na ścianie cennik z pieczątkami jest nieważny, bowiem na czas festiwalu obowiązuje inny. Można zostać i się trochę pokłócić albo machnąć ręką bo szkoda czasu.
Zdarzają się oczywiście lokale, które nie stosują takich praktyk, niemniej jednak mam wrażenie że są w mniejszości.
Alkohol
Od jakiegoś czasu zupełnie nie piję przemysłowych trunków, a alkohol jest dla mnie wyłącznie elementem szeroko pojmowanego slow foodu. Napoje z dodatkiem procentów leją się w Gucy szerokim strumieniem. Sponsorem festiwalu jest producent piwa marki Jelen. Fajna i kultowa jest tylko jego nazwa i logo, bo w smaku to zwykły przemysłowy sikacz. Jelen sprzedawany jest wszędzie i dostępny co krok (razem z innymi przemysłowymi piwami). Na festiwalu browar pewnie zarabia krocie. Strona Wikipedii poświęcona Gucy, wymienia że na przykład już w roku 2006 podczas festiwalu wypito 4000 hektolitrów piwa, czyli ponad 700 000 kufli. Dominuje sprzedaż piwa na zgrzewki i tylko w puszkach, co eliminuje skutecznie wszelkie mniej przemysłowe piwne napoje. Z drugiej strony dzięki temu na festiwalu jest bezpieczniej, bo na przykład nikt się nie pokaleczy. Spożywanie w nadmiernych ilościach przemysłowego piwa sprawia że na drugi dzień można cierpieć prawdziwe męki. Tym razem na szczęście z pomocą przychodzą miejscowi, sprzedając własne wyroby – najczęściej domową rakiję. Kupują ją także lokalni, więc to chyba w miarę bezpieczne. Zawsze może trafić się jakiś oszust, dopóki jednak ktoś sprzedaje swoje wyroby na głównej ulicy i kupują go także Serbowie, to raczej chyba nie warto być zbyt podejrzliwym. ja w każdym razie wolałabym domową rakiję od przemysłowego piwa gdybym na festiwalu postanowiła pić alkohol. Co ciekawe na jednej z ulic rozstawił się też jeden znany winiarz ze Sremskich Karlovci. Sprzedawał bardzo dobre wino (kupiliśmy) i rakiję. Miał też bermet, ale w takich warunkach nie znalazł chyba wielu fanów. Tutaj chodzi o to by alkohol był tani i dawał szybkie efekty, nikt nie zamierza specjalnie się nim delektować.
Bezpieczeństwo
Trzeba przyznać że jest dosyć bezpiecznie, jak na taką ilość mocno wstawionych osób – strony internetowe podają, że w tej chwili rokrocznie przyjeżdża tu ponad 600 tys. gości. Będąc zagranicznymi turystami jesteśmy bezpieczni w dwójnasób. Dopóki nie zaczniemy zajmować się polityką i wdawać w różne dziwne narodowościowe dyskusje, raczej nic nie powinno nam się przytrafić. Ogólnie w tym temacie bywa dosyć gorąco, miejscami aż iskrzy. Na szczęście Serbowie w swoim (niestety muszę to powiedzieć) szowinizmie skupiają się głównie na najbliższych sąsiadach, obcokrajowców “bardziej z daleka” on raczej nie dotyczy. Zwłaszcza wieczorową porą, gdy wszyscy są już nieco wstawieni zaczynają się toczyć różne pyskówki na tematy polityczno-narodowościowe. Nie znam na tyle języka, żeby dokładnie wiedzieć o czym mowa, na pewno wspominane są różne historyczne zaszłości. Serbia to kraj który mocno nie lubi chyba wszystkich swoich sąsiadów. Z drugiej strony mieszkańcy Bałkanów żywo wyrażają swoje emocje, gestykulują i podnoszą głos nawet przy normalnej rozmowie, może więc skala ich wnerwienia nie była taka jak mi się wydaje? Mimo wszystko nie dochodzi do rękoczynów. Widziałam tylko jednego zakrwawionego człowieka przez dwa dni i wyglądał na regularnego alkoholika, nie wiadomo więc jaka była przyczyna tej sytuacji. Pewnie w takim tłumie może zdarzyć się nam jakaś drobna kradzież kieszonkowa, ale nikt normalny nie idzie chyba bawić się do nieprzytomności z portfelem pełnym pieniędzy? Natomiast bardzo okropne wrażenie robią na mnie stragany z lokalnymi “artykułami patriotycznymi” gdzie można zakupić podobizny lokalnych zbrodniarzy wojennych i innych mocno kontrowersyjnych postaci, czarne flagi skrajnych nacjonalistów i czetnickie czapki. Stragany zdobią także podobizny Putina, który tutaj jest chwalony pod niebiosa. Można nawet kupić jego różne cytaty oprawione w ramkę. Na festiwalu już od dawna obecne są różne organizacje nacjonalistyczne, najczęściej gromadzące się pod pomnikiem trębacza. Non stop wykrzykiwane są tam teksty w rodzaju “Kosowo je Srbija“. Niestety festiwal tradycyjnej muzyki cygańskiej został obecnie trochę zawłaszczony przez serbskie organizacje nacjonalistyczne.
Drugim trochę irytującym zjawiskiem jest spora ilość żebraków – najczęściej małych Romów z najbiedniejszych klanów. Tak olbrzymie skupisko ludzkie przyciąga spore ilości osób tego typu bo łatwo wtedy o zarobek. Dlatego jeśli nie jesteśmy podatni na czyjeś sugestie raczej nikt się do nas na dłużej nie przyczepi. Jesteśmy odbierani jako obcy, którzy chyba nie wiedzą do końca o co w tym wszystkim chodzi (i tak zapewne jest). Ludzi jest tyle, że szkoda marnować cennego czasu na nagabywanie niechętnych obcokrajowców. Serbowie raczej dają pieniądze żebrakom. Może nie każdy człowiek, ale większość daje im bardzo niskie kwoty, zazwyczaj zachowując się przy tym trochę po wielkopańsku.
Jeśli jesteśmy już przy temacie Romów to będąc na festiwalu mamy niepowtarzalną okazję podejrzeć odrobinę ich świata, który jest dość hermetyczny i trudny do zobaczenia na co dzień. Do Gucy ściągają Cyganie z wszystkich ościennych krajów: Macedonii, Czarnogóry czy nawet Rumunii. Parają się różnymi zawodami. Przyjeżdżają zarówno najbiedniejsi handlujący chińską tandetą i rozkładający swe stragany na ulicach, albo żyjący wyłącznie z żebractwa, ale także rodziny bardzo bogate, które na festiwalu wydają olbrzymie ilości pieniędzy. To ogromnie fascynujące móc trochę to wszystko pooglądać, bo tego rodzaju społeczności coraz bardziej się liberalizują a ich archaiczna struktura trochę traci na znaczeniu.
Muzyka
Dlaczego piszę o niej na końcu? Wydaje mi się, że w tym całym zamieszaniu odrobinę straciła na ważności. Odkąd festiwal stał się hitem europejskiej turystyki festiwalowej wielu ludzi jedzie tam głównie po to, by przez kilka dni praktycznie nie trzeźwieć. Dlatego żeby posłuchać muzyki lepiej chyba pojechać na bardziej niszowy festiwal, gdyż ten stał się ofiarą własnej popularności i przekształcił się w lekkie szaleństwo.
Oprócz koncertów na scenach, oficjalnych przemarszów i parad, na festiwal przyjeżdża cała masa mniej znanych kapeli. Warto ich trochę poobserwować. Członkowie kilku najbogatszych i najbardziej sławnych zespołów, żyją sobie jak prawdziwe lokalne gwiazdy. Ich instrumenty są z najwyższej półki i brzmią donośnie a przy tym aksamitnie. Po przeciwnej stronie muzycznej barykady są kapele grające na zabawach i weselach, grające na sfatygowanych, tępo brzmiących i wyglądających jak “wyklepane” instrumentach. Czasami ci maluczcy podglądają tych wielkich, a w ich oczach widać ogromną determinację. Liczą na to że pewnego dnia też dołączą do panteonu szczęśliwców którym się udało. Niemal pożerają wzrokiem tych którym udało się jakoś wybić. Ich motywacja i wiara w sukces jest ogromna 🙂
Cała masa zespołów grających na ulicy niemal bez przerwy to na prawdę świetna sprawa. Po kilku godzinach słuchania w kółko tego samego można wpaść w trans. Mnóstwo osób kręci sobie filmy z orkiestrami żeby wrzucić je na portale społecznościowe. Za zagranie kilku szlagierów orkiestrze należy zapłacić. Muzykowi grającemu na pierwszej trąbce przykleja się do czoła banknot o wysokim nominale – zazwyczaj 1000 dinarów. Żeby banknot się przykleił, należy go poślinić. Oprócz tego każdemu członkowi orkiestry wrzuca się do trąbki podobne lub nieco mniejsze nominały, a perkusistom kładzie pieniądze na talerzach perkusji. Widziałam jednak również większe kwoty, zwłaszcza jak ktoś jest już nieco pod wpływem wysokoprocentowych napojów i pragnie zaimponować kolegom lub partnerce :). Dzięki temu dla takich pomniejszych orkiestr Guca jest szansą na realny zarobek. Dla mnie takie nieco surowe i nieokrzesane orkiestry są chyba bardziej ciekawsze niż te bogate i ugłaskane. Tamtych mogę posłuchać na youtube. Z tymi niszowymi i dzikszymi nie mam szansy inaczej się zetknąć. Dlatego od występów na scenie znacznie moim zdaniem ciekawsza jest ulica i to co się na niej dzieje.
Czy w takim razie warto w ogóle tam jechać?
Pewnie że tak. Trzeba mieć świadomość że festiwal mocno się komercjalizuje i jeżeli zależy nam faktycznie tylko na muzyce, lepiej wybrać jakiś mniej znany. Jeżeli zaś chcemy robić to co większość przyjeżdżających tam ludzi czyli ostro się bawić festiwal będzie miejscem oryginalnym i nadal chyba w miarę bezpiecznym. Niestety tłumy ludzi znacznie zmieniły jego charakter. Miejscami bywa odrobinę przygnębiająco. Zdecydowanie cieszę się jednak że tam pojechałam, bo złapałam trąbkowego bakcyla. Na pewno jeszcze pojadę na jakiś festiwal trębaczy ale znajdę go sobie sama i będziemy na nim jednymi z nielicznych zagranicznych gości 🙂