Jeśli do Kantonu przyjedziemy prosto z Hongkongu na początku może się wydawać, że jest tu brzydko, brudno, biednie głośno i chaotycznie. Kanton to miasto niełatwe do pokonywania na piechotę ze względu na wszechobecność i dominację samochodów w przestrzeni miejskiej. Rowerzyści i niepełnosprawni także nie mają łatwego życia ze względu na chodniki w różnym stanie, a czasem ich brak, czy ekstremalnie wysokie krawężniki. Do tego oblepiający wilgotny upał bez możliwości udania się do jednego z klimatyzowanych sklepów Seven-eleven rozmieszczonych co pięćdziesiąt metrów, żeby trochę się ochłodzić jak ma to miejsce w Hongkongu. Po całym dniu jest się gruntownie lepkim od brudu i potu, kurzu i samochodowych spalin. Na szczęście nie wszędzie tak jest. Życie toczy się intensywnie na zacienionych podwórkach domów, w parkach i herbaciarniach. Pierwsze co rzuca się w oczy to tłumy starszych niesamowicie żywotnych ludzi. Widać, że mimo wszystko jesteśmy w dostatnim kraju, gdzie przynajmniej część emerytów nie musi do późnego wieku pracować, może za to relaksować się w parku na zajęciach ze śpiewu lub najróżniejszych form tradycyjnej i zachodniej gimnastyki, grać w karty albo madżonga przed domem, czy dyskutować popijając prozdrowotne herbaty w przeźroczystych termosach, zawierających przedziwne ingrediencje. Są niezwykle aktywni, po niektórych widać że chyba mają istną zdrowotną obsesję, która nie polega na narzekaniu i częstych wizytach u lekarza, ale na medycynie naturalnej i profilaktycznemu zapobieganiu rozmaitym problemom. Dzięki swojemu trybowi życia a także niezaprzeczalnie dzięki swojej kuchni, cieszą się dobrym zdrowiem i sprawnością, są mali, żywi, smukli i gibcy, ruszają się szybko i zwinnie niczym nie przypominając naszych emerytów, którzy swój czas spędzają w kolejkach u lekarza, lub w oknach swoich bloków i uważają że wszystko co dobre już ich w życiu spotkało. U nas prawdopodobnie starszych ludzi jest tylko trochę mniej (bo nie sądzę że w Europie aż tylu ludzi w późnym wieku cieszy się taką sprawnością i zdrowiem) jednak nie są oni widoczni – nie biorą oni udziału w życiu społecznym tak jak w Chinach, tylko siedzą poukrywani w domach a jeśli nie, to raczej robią coś w pojedynkę i na ogół są samotni. Tutaj starzy ludzie bardzo integrują się między sobą, cieszą się czasem który im został i mogą dobrze go wykorzystać dzięki temu że wszystkie swoje obowiązki już spełnili. W godzinach poranno-południowych młodych nie widać bo uczą się, albo pracują i robią biznes. Kanton w pierwszej odsłonie może nie wygląda najlepiej, jednak w porównaniu do wielu innych azjatyckich miejsc ludzie żyją tu całkiem nieźle. Ma przepiękne ogromne bardzo zadbane obszary parkowe, które wyglądają naprawdę jak z innej planety w otoczeniu szalonego ruchu ulicznego, chaosu i zabieganych ludzi. Można godzinami przesiadywać w herbaciarniach, przepięknych świątyniach i nawet nie zdawać sobie sprawy, że obok czas płynie tak szybko.
W parkach przebywają głównie emeryci i pojedyncze zakochane pary na randce. Miejscem spotkań i relaksu młodych, ciężko pracujących Chińczyków są centra handlowe dudniące o wiele za głośną i zbyt tandetną muzyką i migające kolorowymi światłami i zbyt jaskrawymi barwami by miało to dobry gust i smak. W jakości wykonania daleko im do swoich Hongkońskich stonowanych i eleganckich pierwowzorów. Wyglądają trochę jak kiepskie imitacje wymarzonego przez nich konsumpcyjnego stylu życia. Chińczycy rzucili się na ten model życia z zachłannością dziecka, któremu wszystko wolno. Szalonego pędu kupowania i konsumpcji nic nie jest w stanie powstrzymać. Myślę że to odreagowanie po latach komunistycznego reżimu gdzie wszyscy, przynajmniej teoretycznie, musieli mieć to samo i po tyle samo. To pewnie pierwsi od wielu lat mieszkańcy tego kraju, którzy mogą realnie spełnić część marzeń o życiu w we względnym dostatku i normalności, owszem nie we wszystkich aspektach, bo cenzura i brak dostępu do wolnych mediów i inne komunistyczne upiory mają się świetnie, ale na razie w ogóle im to nie przeszkadza – zadowalają się nielimitowaną możliwością zarabiania i wydawania pieniędzy. Pewnie na jakiś czas (jedno, dwa pokolenia?) im to wystarczy – ciekawe co stanie się, gdy zapragną czegoś więcej. Poza tym do głosu coraz częściej zaczynają dochodzić różne narodowe mniejszości, albo po prostu części kraju które z Chinami nie mają nic wspólnego, ale są ich częścią. Chiny to taka trochę tykająca bomba. Z pewnością czekają je wielkie zmiany – ciekawe czy odbędą się one jeszcze za naszego życia.
Włócząc się po Kantonie przypadkiem zachodzimy do herbaciarni. Właściciel zaprasza nas do środka raczej nie mówi po angielsku, ale rozmawiamy z nim przy pomocy naszych chińskich rozmówek, testujemy po raz pierwszy nasz system komunikacji z Chińczykami poprzez pokazywanie w nich sobie nawzajem chińskich znaków. Od biedy daje radę. Jak okazuje się że jesteśmy z Polski nasz rozmówca bardzo chce wiedzieć gdzie to jest. Mam przy sobie mały kalendarz z mapą świata i strefami czasowymi i pokazuję mu na mapie – jest zachwycony że rozmawia z ludźmi z tak daleka. W ogóle nie mieści mu się to w głowie, ogląda tą mapę raz po raz. Idzie po żonę, a po chwili żona idzie po dzieci, żeby mogły pooglądać ludzi z dalekich stron. Pokazuje nam chyba z dziesięć herbat i nas nimi częstuje w maleńkich spodeczkach, aż zaczyna nam się robić głupio, tłumaczy nam o nich, niestety nic z tego nie wiemy bo ich nazwy są chińskie i na ich temat kompletnie nie jesteśmy w stanie pogadać przy pomocy naszych rozmówek. Na odchodnym czujemy się w obowiązku kupić u niego herbatę, którą potem musimy nosić ze sobą prawie przez cały miesiąc, ale co poradzić. Po dziś dzień nie wiemy co kupiliśmy, bo było to coś pośredniego między herbatą zieloną a pu-erch na pewno lekko sfermentowane, ale nasz gospodarz bardzo ten model cenił.