Tym razem skupimy się na świątyniach Katmandu, które bardzo mocno wyróżniają się na tle przykurzonego i sfatygowanego miasta. Pomimo dużego zaniedbania przestrzeni miejskiej nie szczędzi się sił i nakładów finansowych na to, by święte miejsca były czyste i zadbane na wysoki połysk. Do kraju o tak olbrzymich nierównościach społecznych jak Nepal, nie dotarł jeszcze świecki model życia i orientacja na konsumpcję. Religia i duchowość odgrywają w życiu przeciętnego człowieka rolę niezwykle ważną. Trochę trudne to dla nas do zrozumienia. Jak można wydawać olbrzymie pieniądze na kolejny festiwal religijny zamiast na przykład załatać dziury w niemalże nieistniejącym ze starości asfalcie, czy oczyścić straszliwie zanieczyszczoną rzekę, albo zrobić coś z bezdomnymi dziećmi na ulicach. Tutaj jednak dominuje inna logika. Zamiast likwidować przyczyny negatywnych zjawisk, lepiej przy pomocy modlitw i ofiar (potencjalnie) wpłynąć na ich skutki i uzyskać swego rodzaju “odroczenie”. Dzięki temu niewiele się zmienia i zachowywana jest swego rodzaju równowaga. Trudno nam w całości to zrozumieć. Niemniej jednak interpretacja rzeczywistości z pozycji przedstawiciela “oświeconego” Zachodu, uważanie naszego modelu świata za lepszy, jest krzywdząca i bezsensowna. Na Zachodzie mimo odmiennego sposobu radzenia sobie z problemami również możemy przecież spotkać zanieczyszczoną rzekę czy dzieci na ulicy. Nie ma jeszcze systemu idealnego, który radziłby sobie ze wszystkimi nierównościami i problemami. Tutaj jest inaczej ale trudno jednoznacznie stwierdzić czy lepiej czy gorzej.
Za to wydaje mi się, że bardzo niesprawiedliwe jest pobieranie od zagranicznych turystów bardzo wysokich jak na lokalne warunki opłat za wejście do normalnej czynnej, działającej i odwiedzanej w tym samym czasie przez tłum lokalnych ludzi świątyni. Na szczęście większość z nich posiada co najmniej kilka wejść, wystarczy więc tylko pokręcić się poobserwować sytuację i wybrać to mniej oczywiste. Może gdybym odwiedziła Nepal po trzęsieniu ziemi chętniej płaciłabym za wstęp żeby przyczynić się od odbudowy zniszczeń. Jednak i tak nie spodziewałabym się jakoś bardzo że moje pieniądze poszłyby na ten cel i robiłabym to tylko żeby poczuć się lepiej.
Pasupatinah
Zaczniemy od najważniejszej świątyni hinduistycznej w Nepalu czyli Pasupatinah. Trzeba koniecznie do niej zajrzeć. Przy niektórych z kilkunastu wejść do niej za wstęp od turystów pobierane są opłaty, a w innych mniej oczywistych nie. Nawet jeśli zapłacimy za wstęp to i tak nie możemy wejść do żadnego wnętrza, a nawet dostać się na wewnętrzny dziedziniec głównej świątyni bo do miejsc kultu wstęp mają wyłącznie hindusi. Świątynia jest poświęcona manifestacji Siwy Paśupatiemu zwanemu Władcą Zwierząt. Do niego modlili się władcy królestwa Katmandu. Nie jest znana dokładna data powstania świątyni. Pierwsza wzmianka na jej temat pochodzi z XIII wieku. Świątynie wzorowane architektonicznie na tej z Katmandu powstały między innymi w Bhaktapurze, Lalitpurze i Benares. Świątynia była kilka razy niszczona i swój obecny kształt uzyskała w 1697 roku. Miejsce to wywołuje u Europejczyków odrobinę niezdrowe emocje z powodu palących się w niej codziennie stosów pogrzebowych. To właśnie tutaj odbywają się bowiem obrzędy pogrzebowe wyznających hinduizm mieszkańców miasta. Jest opisywana jako “przygnębiająca”, a wszyscy którzy ją odwiedzili są “głęboko poruszeni”. Trochę niefajnie, że prowadza się tam tłumnie wycieczki ludzi, którzy popatrzenie na stosy traktują jako kolejną turystyczną sprawność do zaliczenia. Z drugiej strony, to dla mieszkańców Zachodu jedna z ostatnich okazji by całkiem naturalnie poobcować ze śmiercią. U nas zmiata się ją pod dywan i udaje że nie istnieje. Wiele przez to tracimy, trudno chyba o większą głupotę. Sporej części ludzi udało się wyprzeć ją z życia i myślą że są niezniszczalni. Jesteśmy na nią kompletnie nieprzygotowani i kiedy już następuje panicznie się jej boimy. Tutaj jest ona częścią życia, ważną częścią, dlatego nie ukrywa się jej. To naturalna kolej rzeczy i sytuacja, która nie powinna być wyparta z życia. Wiadomo że każda żywa istota posiada instynkt samozachowawczy i stara się jak tylko może jej uniknąć, jednak do spraw ostatecznych powinna należycie przygotować człowieka jego religia. Po stosunku kultury zachodniej do problemu śmierci widać że zachodnie religie nie wystarczają już większości mieszkańców Europy. Dlatego zazdroszczę Nepalczykom ich podejścia do śmierci. Za to przygnębienie opanowuje mnie na myśl o europejskich zwyczajach. Nie wiem po co sporej części Europejczykom potrzeba przedłużać istnienie swojego ego w tak znaczący sposób i kiedy już i tak nie żyją zajmować spory kawałek ziemi, marnować dobrej jakości i cenne drewno, kamienne płyty, czy marmur i inne materiały budowlane oraz angażować żyjących ludzi do zajmowania się miejscem swojego pochówku. Chyba większość kultur na świecie (oczywiście z wyjątkiem egipskich faraonów) miała w tym względzie nieco bardziej zdrowe podejście. Tutaj pamięć o człowieku trwa w pamięci żyjących, a potem ginie razem z nimi. Niczego więcej przecież nie potrzeba. Oczywiście uwielbiam klimat zabytkowych nekropolii europejskich miast, uważam jednak że w dobie stale rosnącej liczby ludzi powinniśmy zrezygnować z tak bezsensownego marnotrawienia miejsca i surowców. Większość kultur na świecie doskonale obywa się bez tego rodzaju pomysłów.
Wracając jednak do ghatów – w świątyni spędziliśmy pół dnia, bo teren jest dosyć rozległy i w międzyczasie pogrzebów odbyło się kilka. Zarówno w części dla bardziej zasłużonych, gdzie rzeka ma wyższy poziom bo jest spiętrzona, jak i w miejscu kremacji dla uboższych mieszkańców, gdzie wody nie ma prawie wcale i pozostałości stosów są konsumowane przez stado krów. Palenie stosu trwa kilka godzin rodzina i zgromadzeni goście przebywają wtedy w pobliżu ghatu, rozmawiają i czekają na jego dopalenie się do końca. Większość uczestników pogrzebu jest raczej poważna niż wesoła, ale wydaje mi się że ludzie są bardziej pogodzeni z tymi sprawami. Zdarza się także widzieć płaczące osoby, jednak trwa to krótką chwilę i jak stos zaczyna się palić wydają się być pogodzone z tym co się dzieje. W końcu bycie pochowanym w tak znaczącym miejscu jak świątynia Siwy zapewnia odrodzenie jako człowiek niezależnie od popełnionych w tym życiu uczynków. Nie rozmawiałam z żadnym uczestnikiem pogrzebu, bo nie chciałam przeszkadzać jeszcze bardziej niż tylko swoją obecnością w tak ważnej dla nich chwili, ale na kamiennym moście z którego można przypatrywać się pogrzebom, rozmawiałam z kilkoma młodymi Nepalczykami, którzy mówili że można czuć się swobodnie. Przychodzili regularnie żeby porozmawiać sobie z turystami i popatrzeć na pogrzeby. Pasupatinah to nie tylko stosy pogrzebowe ale ogromny obszar pełen posągów bogów, kapliczek, miejsc do składania ofiar, mniejszych i większych świątyń, stup, zaniedbanej zieleni oraz wałęsających się tu i tam sadhu (czyli ludzi którzy odrzucili ziemskie dobra i starają się zostać świętymi za życia) co do których autentyczności można mieć poważne wątpliwości. Siedzą oni bowiem w świątyni chyba wyłącznie po to by pozować do zdjęć turystom i otrzymać za to pieniądze. “Cena wywoławcza” jest jak na lokalne warunki mocno nieadekwatna. Sadhu bardzo starannie niemal barokowo stylizują się na hinduskich ascetów, czym ochoczo odpowiadają na potrzeby turystycznego rynku. Cała sytuacja przypomina słynną ikoniczną sytuację z dzieciństwa w czasach komunistycznej Polski – fotografię z białym misiem w Zakopanem. Jako że nie kręci mnie tego typu fotografia a panowie nie byli w stanie nawet za darmo pogadać, całkowicie odpuściłam sobie ich uwiecznianie.
Swayambhunath
Kolejnym bardzo ciekawym kompleksem budowli i świątyń zarówno buddyjskich jak i hinduistycznych nad którymi góruje złota stupa jest położona na wzgórzu Swayambhutnath. To jedno z najstarszych miejsc kultu w Nepalu, nieprzerwanie używane od co najmniej V wieku. Obecny kształt uzyskało w wieku XVII. Jednak Nepalczycy wierzą że wzgórze było miejscem kultu na długo przed dotarciem buddyzmu do kotliny. Jest to z pewnością pierwsza świątynia Katmandu. W nepalskiej tradycji istnieją interesujące legendy na temat jego powstania. Słowo “swayambhu” oznacza samorodny. Według buddyjskiej legendy na środku jeziora, którym kiedyś była kotlina Katmandu rósł cudowny lotos. Pewnego dnia bodhisattwa mądrości Manjusri ciosem swego miecza doprowadził do osuszenia jeziora. Uznał że tak będzie najlepiej dla pogrążonych w samsarze ludzi. Lotos samoistnie przekształcił się we wzgórze. Stoi na nim teraz świątynia do której trzeba się teraz wspinać po 365 stopniach. W osuszonej kotlinie powstały miasta. To właśnie Swayambhutnath była przyczyną powstania królewskich miast.
Ze wzgórza rozciąga się widok na prawie całe zasłonięte smogiem miasto. Bardzo niewiele dni w roku powietrze jest na tyle przejrzyste by dało się stąd zobaczyć wyraźnie, otaczające miasto górskie szczyty. Droga do świątyni jeśli idziemy do niej pieszo jest bardzo uciążliwa, bo stale zakorkowana przez trąbiące i dymiące czarnymi spalinami samochody pomiędzy którymi trzeba się przeciskać. Świątynia nazywana jest również potocznie świątynią małp. Jest ich tutaj bardzo dużo, ale zachowują się jak na świątynne małpy nadzwyczaj spokojnie, bo jedzenia mają pod dostatkiem. Co chwilę wyjadają złożone przez ludzi w ofierze pokarmy. Są niesamowicie obżarte, nie muszą poszukiwać pożywienia ani o nie walczyć. Znudzone zwieszają się więc co chwila z jakiegoś gzymsu lub rzeźb, skaczą po nich nie zważając na ich zabytkowość i przypominają niesforne dzieci bogatych rodziców. W miarę pokojowo koegzystują z odwiedzającymi świątynię ludźmi zważywszy na olbrzymią ilość małp i pielgrzymów. Czasami dochodzi do spięć ale w porównaniu z innymi azjatyckimi miejscami kultu nie trzeba tak bardzo pilnować przed nimi swojego dobytku, bo są znacznie mniej zdeterminowane niż gdzie indziej. Mają pod dostatkiem innego jedzenia i nie są zbyt zaczepne. Swayambhutnath jest miejscem kultu zarówno buddystów jak i hinduistów. Wyznawcy obu religii spełniają swoje religijne powinności i sobie nie przeszkadzają. Jest to jedyne hinduistyczne miejsce kultu w Nepalu do którego mają wstęp wyznawcy innych religii. Można przyglądnąć się składaniu ofiar z pokarmów i kwiatów, palenia lampek i ofiar oraz hinduistycznych obrzędów. Świątynię odwiedzają prawdziwe tłumy pielgrzymów (nieraz z bardzo daleka), turystów, świętych, naciągaczy i handlarzy wszystkim. Jako że jak zwykle nigdzie się nam nie śpieszyło, mieliśmy okazję popozować do zdjęć na prośbę wielopokoleniowych hinduskich rodzin z prowincji, porozmawiać z dziwnie wyglądającym człowiekiem żyjącym w świątyni (w sumie trudno było określić czy zamierza zostać świętym czy też jest uzależniony od narkotyków) oraz kupić parę drogawych pamiątek.
W Katmandu nie trzeba jednak jechać do żadnej świątyni by poczuć prawdziwie religijną atmosferę. Wystarczy tylko rano się obudzić i zobaczyć jak na każdym rogu ludzie składają ofiary, odprawiają poranne pudże, dzwonią dzwonkami i palą kadzidła. Miasto przesiąknięte jest religią, a właściwie wieloma religiami, które są w stanie koło siebie koegzystować. Każde podwórko posiada własną kapliczkę, posąg, miejsce składania ofiar, które są jak najbardziej używane przez wszystkie pokolenia mieszkańców. Mało już zostało miejsc na świecie tak bardzo przenikniętych religijną atmosferą.