W Kayseri postanowili na nas zapolować sprzedawcy dywanów. Kayseri to dość prowincjonalne miasto do którego nie zagląda zbyt wielu turystów, więc jeśli już jakiś przyjedzie, nie może opędzić się od propozycji kupna. Sklepy z dywanami to w Turcji prawdziwa zmora wszystkich przyjezdnych nie chcących kupować ręcznie robionego dywanu. Pierwsza wizyta w takim sklepie jest dość ciekawa, kolejne zaczynają być jednym z nielicznych minusów wyjazdów do Turcji. Choćbyście wyglądali nie wiem jak niechlujnie, brudno i nędznie i tak każdy będzie chciał sprzedać Wam drogi, oczywiście ręcznie robiony dywan. Zazwyczaj sprzedawcę dywanów da się stosunkowo łatwo poznać, bo trudno, żeby dobrze ubrany facet wystawał całymi dniami gdzieś na rogu i nic nie robił tylko zagadywał przechodzących ludzi, którzy wyglądają na przyjezdnych. Zazwyczaj śpieszy się do i z pracy lub do i od żony i dzieci, a jeśli jest pobożny do i z meczetu. Chyba że wygląda młodo i mówi, że jest studentem chcącym poćwiczyć angielski – ta sztuczka jest już nieco bardziej przebiegła. Sprzedawcę poznamy też po dość dobrym angielskim i wyuczonych niemal machinalnie powtarzanych zwrotach, w których niby przypadkiem pada zapytanie czy wiemy o dywanach, które wytwarza się w okolicy i które warto pooglądać gdyż są po prostu rewelacyjne, sprytnym wypytywaniu o Waszą sytuację materialną (stąd lepiej być dla nich na przykład parą biednych studentów przed ślubem). W Turcji nikt z wyjątkiem ludzi pracujących w przemyśle turystycznym, lub takich którzy chcą sprzedać nam coś po cenie niekoniecznie adekwatnej do wartości towaru, nie będzie tytułował Was „my friend”. W większości przypadków udaje nam się uniknąć wizyty w sklepie z dywanami, czasami jednak fortele tureckich marketingowców są tak przebiegłe, że im ulegamy, lub zmęczeni dajemy im się na chwilę do takiego sklepu zaprowadzić, żeby przez jakiś czas posiedzieć sobie w chłodzie.
Proces sprzedaży polega na tym, że najpierw prezentowane są klientowi najróżniejsze dywany i kilimy (10-15 min), sposób ich wytwarzania, symbolika (kolejne 10). Potem sprzedawca prosi o podanie orientacyjnej ceny jaką bylibyście skłonni dać za jeden z dywanów, który jak sądzi podoba Wam się najbardziej. Mimo że od samego początku mówicie mu, że nie zamierzacie nic kupić on nalega a wy nie możecie wyjść bo wcześniej wciśnięto Wam do ręki herbatę. Na odczepnego wymieniacie kompletnie abstrakcyjną sumę, po czym okazuje się, że wyjątkowo macie szansę kupić go za jakąś inną abstrakcyjną kwotę. Jeżeli się opieracie, prezentowane są coraz tańsze modele a nalegania się wzmagają. Wasze poczucie winy, że nie doceniacie tureckiego rękodzieła rośnie. W końcu zaprzyjaźniony z Wami sprzedawca (od wejścia tytułuje Was „my friends”) chce Wam sprzedać cokolwiek. Raz jeden z nich próbował nawet wcisnąć nam hurtowo malowane podstawki ceramiczne, które miał na ścianie. Twierdził że są one robione ręcznie i zaproponował za nie dziesięciokrotnie wyższą cenę niż na targu. Jeśli jesteście odporni na wywierany na Was wpływ po półgodzinie lekko poirytowani opuszczacie sklep z pustymi rękami.
Teraz już wiem, że jeśli kiedykolwiek zapragnę kupić sobie w Turcji taki dywan, zdecydowanie lepszym miejscem do jego zakupu będą okolice tureckiego Kurdystanu czy granicy z Syrią, tam ceny są dużo niższe niż w turystycznej Kapadocji. Tamtejsze dywany są jakieś ładniejsze, chyba dlatego, że znajdują klienta zanim zdążą utracić kolory. Sprzedawcy dywanów praktycznie nie znają angielskiego, nikogo też do kupna specjalnie nie zachęcają, a po nieudanym targowaniu są autentycznie źli.
Poza sprzedawcami dywanów pozostali ludzie są nami zainteresowani ze szczerych pobudek. Zapraszają nas bez przerwy na kawy i herbaty oraz pogawędki, z tym że najlepiej by było, żeby zostać na obiad a nawet na kolację. Jeszcze jedna migawka, którą dokładnie pamiętam z Kayseri. Siedzimy na krawężniku w cieniu, bo jest gorąco i zastanawiamy się ile trzeba wymienić pieniędzy, które właśnie się kończą. Niedaleko jest kantor. Siedzimy i kombinujemy. Nagle ni stąd ni z owąd pojawia się facet z krzesłami i na siłę nas na nich sadza. Prowadzi interes i nie wypada by przed jego sklepem gość siedział na krawężniku.