Kilkudniowych wyjazdów do Lwowa mam na swoim koncie już prawie dziesięć. Zazwyczaj jeżdżę tu w maju, czerwcu, albo sierpniu wykorzystując długie weekendy i zazwyczaj pogoda dopisuje idealnie. Niemniej jednak bywały i takie wyjazdy, podczas których niemal cały czas padał deszcz. Zawsze da się przeczekać taki dzień włócząc się po licznych knajpach, jednak można też postawić na jakąś ambitniejszą, kulturalną rozrywkę. Na szczęście w mieście praktycznie nie ma jeszcze dużych galerii handlowych z prawdziwego zdarzenia (a jeśli takowe są to na obrzeżach), więc na wypadek deszczu zamiast wybrać najłatwiejsze rozwiązanie, można skorzystać z kulturalnej oferty miasta. Zimny i pochmurny dzień to nie najgorsza okazja, żeby udać się do któregoś z licznych lwowskich muzeów, lub spędzić wieczór w operze, dlatego też tym razem pragnę skupić się głównie na kulturze w jej najbardziej konserwatywnym muzealno-operowym wydaniu. Miejsc do których możemy pójść jest sporo. Nie jestem wielkim fanem odwiedzania dużej ilości muzeów na raz, bo potem wszystko zlewa mi się w jeden mało charakterystyczny obraz. Lubię dawkować je sobie po trochu. Większość muzeów we Lwowie to jeszcze klasyczne okazy tego gatunku. Widać, że nie dotarły tam unijne dotacje na uatrakcyjnienie muzealnej oferty. Przykurzone gabloty z przestarzałym i niezbyt energooszczędnym oświetleniem, brak tablic ekranów dotykowych, filmów i innych obiektów emitujących dźwięki i obrazy, a czasem nawet podpisów w języku angielskim. Nieraz trochę szkoda, że o czymś co nas interesuje nie jesteśmy w stanie wiele się dowiedzieć, z drugiej strony nieco bezrefleksyjna modernizacja wszystkich muzeów, jaka ma miejsce u nas w kraju, to dla mnie również przegięcie, tyle że w drugą stronę. Rozumiem, że dzięki temu przekaz ma stać się dostępniejszy i czytelniejszy dla większej ilości odbiorców, czasem jednak przez nadmiar bodźców trudno się w takim muzeum na czymkolwiek skupić. Odwiedzonych przeze mnie lwowskich muzeów na przestrzeni paru lat uzbierało się kilka. Opisuję tylko te w których byłam.
Na początek możemy wybrać się do Muzeum Historii Religii, które za czasów sowieckich nazywało się Muzeum Ateizmu. Muzeum mieści się w klasztorze dominikanów przylegającym do kościoła Bożego Ciała we Lwowie. Znajduje się w nim kolekcja religijnych artefaktów, wśród których dominują te z różnych odłamów chrześcijaństwa. Zobaczymy tu relikwiarze, tkaniny w tym bogato zdobione szaty liturgiczne, misternie rzeźbione religijne przedmioty, starodruki oraz ikony. Oprócz tego znajdują się tutaj także eksponaty z innych wyznań: judaizmu oraz bardzo nieliczne islamskie i buddyjskie. Muzeum nie jest jakieś szczególnie duże, myślę że dokładne zobaczenie wszystkiego nie zajmie nam więcej niż dwie godziny.
Tuż obok gmachu lwowskiej opery znajduje się dość podobne tematycznie Lwowskie Muzeum Narodowe, które warto odwiedzić zwłaszcza ze względu na sporych rozmiarów zbiór ikon. Znajduje się tam także kolekcja zabytków ukraińskiej sztuki ludowej oraz interesująca głównie lokalne wycieczki kolekcja obrazów Tarasa Szewczenki i innych XIX wiecznych ukraińskich malarzy. Muzeum zajmuje cały sporych rozmiarów gmach, a bilety do niego są bardzo tanie. Zdecydowanie warto je odwiedzić również dlatego, że znajduje się w ścisłym centrum miasta i nie trzeba do niego nigdzie specjalnie się przemieszczać. Jeśli ktoś lubi ikony na spokojne i powolne zwiedzanie możemy przeznaczyć nawet pół dnia. Myślę że wizyta w nim jest zdecydowanie warta swojej ceny.
Kolejnym miejscem, które odwiedziłam jest Lwowska Galeria Sztuki – od 1998 roku Lwowska Galeria Obrazów, której zbiory porozrzucane są po całym mieście w licznych mniejszych i większych budynkach. Największy z nich to Pałac Potockich przy ul. Kopernika. Galeria przejmowała dzieła sztuki poukrywane w czasie II wojny światowej w licznych kościołach i obecnie nie jest w stanie eksponować wszystkich swoich zbiorów. Byłam w kilku z nich i na przestrzeni lat trudno mi dokładnie stwierdzić w których. Galeria obrazów została otwarta w 1907 roku. Znajduje się tu chyba największy zbiór polskiego malarstwa znajdujący się poza granicami naszego kraju. Mnóstwo obrazów Matejki, Grottgera, Kossaka. Są tu także polskie zbiory malarstwa zachodnioeuropejskiego m.in. Rembrandta, Rubensa, Rafaela, Van Dyke’a, Velasqueza, Ribeiry przekazane muzeum przez magnata branży cukrowej J. Jakowicza, co zapoczątkowało powstanie galerii. Z tym muzeum związane są liczne kontrowersje, ponieważ po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę, roszczenia Polski odnośnie zwrotu zagrabionych dóbr kultury nie zostały spełnione. Możemy zobaczyć w nim prawie wszystkie najsłynniejsze obrazy znane z podręczników historii. Tutaj można wirtualnie pooglądać niektóre obrazy znajdujące się w zbiorach muzeum. Trochę trudno mi było w to uwierzyć, że to wszystko znajduje się we Lwowie. Przekonałam się o tym na własne oczy, kiedy zwiedzałam jeden z oddziałów muzeum i okazało się, że bardzo dużo obrazów już kiedyś widziałam, ponieważ były reprodukowane w książkach historycznych i podręcznikach. Z odzyskanych przez Polskę dzieł sztuki wymienić należy znajdującą się obecnie we Wrocławiu “Panoramę Racławicką”, która w 1946 roku została zwrócona a następnie przeleżała kilkadziesiąt lat w magazynach. Odwiedziłam w sumie kilka budynków tego muzeum. Całości nie sposób zobaczyć w jeden dzień, bo pod rządami Lwowskiej Galerii Obrazów znajduje się kilka budynków z wystawami malarstwa oraz niektóre znane zabytki. Jedną z jego placówek jest Kaplica Boimów. Na pewno byłam w budynku przy ul. Stefanyka bo pamiętam rozmowę z paniami pilnującymi ekspozycji na temat tego jak niesamowicie marne grosze zarabiają za swoją pracę i jak bardzo muszą kombinować żeby przeżyć. Byłam także w Kaplicy Boimów, której “zwiedzanie” odbywa się w ciągu 15 minut, podczas których pani opowiada po ukraińsku historię kaplicy i można dyskretnie robić zdjęcia bez flesza.
Muzeum które zainteresowało mnie najmniej, ale bardziej ze względu na moje osobiste preferencje, jest mieszczące się między innymi w Rynku w kamienicy numer 6 zwanej także Kamienicą Królewską, Muzeum Historyczne Miasta Lwowa kiedyś Muzeum im. Lubomirskich. Kamienica zbudowana została w 1580 roku przez Konstantego Korniakta. Mieszkali w niej między innymi Jan III Sobieski, który miał w niej swoją rezydencję i Wladyslaw IV. Kamienicę zwano małym Wawelem. Jeżeli ktoś pasjonuje się architekturą i wystrojem wnętrz arystokratycznych renesansowych albo barokowych pałaców, to miejsce zdecydowanie dla niego. Ja wolę oglądać ikony. Za to podwórze z renesansowymi arkadami i kilkoma rzeźbami wygląda bardzo fotogenicznie. Sporą niespodzianką jest rozmiar kamienicy oraz mieszczącego się w nim muzeum. Nie można dać się zwieść skromnej fasadzie kamienicy, ponieważ w rzeczywistości jest ona sporych rozmiarów i tylko część można obejrzeć. Zejdzie nam tam minimum godzinę albo półtorej, a razem ze spacerem renesansowymi podcieniami pewnie około dwóch.
Kulturalnym rozwiązaniem na deszczowy wieczór (chociaż oczywiście nie tylko!) może być pójście do opery. Trzeba jednak postarać się o w miarę elegancki wygląd, odpadają japonki i przykurzone spodnie z kieszeniami. Nie ze względu na szacunek do samej opery, co ze względu na ludzi którzy razem z nami biorą udział w tym wydarzeniu. Oni podchodzą do wizyty w operze z dużym pietyzmem i są odszykowani czasem chyba nawet poważniej i mniej trywialnie niż na przeciętne wesele. To tak samo jak udział w rozmaitych obrzędach religijnych czy zwiedzaniu do świątyni, obojętnie jakiego wyznania. Zawsze staram się wtedy wyglądać mniej więcej jak inni. Robię to nie z powodu wiary w czyjegoś boga, tylko z szacunku do ludzi, którzy w niego wierzą. Jeśli akurat jesteśmy we Lwowie przejazdem bo wracamy z miesięcznej wycieczki autostopem po Europie Wschodniej, albo z ukraińskich Karpat, i w dodatku jeszcze nie napotkaliśmy w tym mieście na ciepłą wodę żeby się umyć i doprowadzić do jakiego takiego wyglądu, możemy sprawiać w operze niezbyt dobre wrażenie. Dla przeciętnych mieszkańców Lwowa bilety są w miarę drogie a pójście do opery to wydarzenie, szkoda więc psuć im święto naszym mocno odstającym od reszty ludzi wyglądem. Jeśli akurat nie trafimy na jakąś premierę, a jesteśmy w mieście przynajmniej trzy dni z czego dwa przypadają w weekend, prawdopodobnie bez problemu zakupimy bilety do opery na jakieś weekendowe przedstawienie. Miejsc najlepszych i najdroższych z pewnością już nie dostaniemy, ale jakieś miejsce na balkonie na pewno będzie wolne niemal do samego końca. Kilka razy z dnia na dzień kupowałam w operze bilety w terminach, w których przypadały wtedy w Polsce długie weekendy i nawet z powodu większej niż zazwyczaj liczby Polaków w mieście (opera jest żelaznym punktem programu każdej wycieczki), zawsze udawało mi się dostać jakiś sensowny bilet. Jego cena zazwyczaj nie przewyższała ceny biletu do polskiego multipleksu, a i tak nie były to nigdy miejsca najtańsze, na przykład na bocznych balkonach gdzieś wysoko pod sufitem. Panie w kasie były zawsze bardzo sympatyczne i podpowiadały które bilety z dostępnej puli będą najkorzystniejszym wyborem.
Będąc we Lwowie w czasie rzęsistych opadów deszczu albo po prostu brzydkiej pogody, mamy szansę skorzystać z jego kulturalnej oferty lub po prostu powłóczyć się po różnego rodzaju knajpach w poszukiwaniu ciekawych miejsc, potraw i napitków. Wszystko to dzięki temu, że przekraczając granicę cofamy się w czasie do momentu w którym w centrum miasta jeszcze nie istnieją galerie handlowe. Występowanie takiego pochłaniacza czasu i pieniędzy z pewnością spowodowałoby, że rynek i jego okolice stałyby się o wiele bardziej “odessane” z ludzi, bo większość z nich wybrałaby włóczenie się po galerii zamiast włóczenia się po muzeach.