Melnik 2010

Z Riły jedziemy do Melnika, zwabieni obietnicami wypisywanymi w folderach i przewodnikach o Bułgarii, że słynie on z produkcji wina i jest miejscem o niepowtarzalnym wprost klimacie. Na miejscu z mojej winy płacimy z góry za trzy noclegi i jest to duży błąd. Melnik okazuje się turystycznym skansenem w którym wino produkuje już tylko jeden człowiek, pozostali “żyją z turystów” bo to się lepiej opłaca. Poza sklepami z pamiątkami i winem (ale wyłącznie butelkowanym i nie z Melnika) jest parę drogawych mechan z jedzeniem o wiele gorszym niż w rodzinnym hotelu w Govedartsi, a wieczorem większość pracowników tego turystycznego produktu po prostu rozjeżdża się do swoich domów, bo prawdziwe życie jest gdzie indziej. Obecnie winiarską stolicą regionu jest Sandanski gdzie duże przetwórnie butelkują różne szczepy wina, zwłaszcza czerwonego z okolicznych upraw, a w Melniku możemy co najwyżej napić się bardzo kiepskiego i niestety drogiego “domowego” wina wytwarzanego metodą całkowicie chałupniczą przez właścicieli mechan (zazwyczaj mają tylko jeden gatunek) lub napić się wina butelkowanego wytwarzanego w regionie. Oczywiście dużo lepiej jeśli na zakupy wybierzemy się do jakiegoś supermarketu w mieście Sandanski, bo w Melniku zapłacimy za to samo dużo więcej. Melnik nie ma nic wspólnego z miastami o istniejących zarówno w przeszłości jak i współcześnie tradycjach winiarskich, takich jak węgierskie miasteczka Tokaj czy Eger, nie znajdziemy tu winnych piwniczek, w których właściciele winnic sprzedają swoje wino, z wyjątkiem jednej (ale o tym później).

Na szczęście jest też parę pozytywów tej sytuacji. Po pierwsze jest nim starsza właścicielka naszego małego hotelu, która strasznie nam matkuje. Biegle mówi po rosyjsku i z rozrzewnieniem wspomina dawne czasy gdy jeździła do ZSRR. W kółko nas czymś częstuje a to figami, a to jakimś jedzeniem,  a to domowym winem oraz wielokrotnie usiłuje nakłonić nas do wypicia  rakii własnej produkcji. Któregoś dnia wieczorem, jako że i tak nie mamy co robić, siedzimy z greckim emerytem który przyjechał z żoną i wnuczkiem na wczasy do Melnika. On nie rozumie po angielsku i polsku a my nie rozumiemy po grecku, wszyscy też słabo mówimy po rosyjsku. Mówimy więc do niego po polsku a on odpowiada nam po grecku i tak płynie nam czas. W końcu zgadzamy się na wspólne wypicie rakiji z naszą gospodynią. Dostajemy szklankę siedemdziesięcioprocentowego pachnącego rozpuszczalnikiem alkoholu pędzonego z winogron. Wypijam kilka łyków tego specyfiku i całkowicie się nim struwam bo chyba nie był do końca dobrze przedestylowany. Nie udaje nam się w dwie osoby poradzić sobie ze szklanką tego napitku, a pani gospodyni będąc pewnie lekko pod wpływem własnego trunku proponuje że przyniesie następną. Na drugi dzień czuję się jak nieboszczyk i tak wyglądam. Przy wyjeździe pani proponuje że sprzeda nam całą butelkę swego trunku. Nie chcemy. No to bez żadnej szansy na sprzeciw dostajemy półtora litrową butelkę bardzo ekologicznego domowego wina, które po spędzeniu z nami kilku godzin na gorącu wystrzeliwuje z butelki niczym szampan i zaczyna smakować jak woda po ogórkach kiszonych.

Spędzamy też czas z lokalnym artystą który produkuje kiczowate obrazki z melnickimi domami. Dobrze zna angielski, ale ma straszną wadę wymowy i na początku trudno nam go zrozumieć. Początkowo wydaje mi się że to jakaś życiowa niezdara, jednak szybko zdumiewa mnie jego przedsiębiorczość i zorganizowanie. Umie rozmawiać z ludźmi a obrazki idą jak woda. Szwedzi czy Niemcy bez zmrużenia okiem płacą za nie kilkadziesiąt euro.

bul_melnik_panorama-melnika_001
Panorama miasta.
bul_melnik_ikona_001
bul_melnik-ulica_002
bul_melnik-ulica_001
bul_melnik_dom-kordopulowa_001
Dom Kordopułowa. Niestety takie tradycje to już w Melniku wyłącznie muzealna przeszłość.

Dużą zaletą Melnika jest bliskość Monastyru Rożeńskiego. To absolutnie genialne miejsce, do którego można wybrać się na pół dnia pieszo ciekawą ścieżką wśród melnickich piramid. Droga w jedną stronę trwa 2-3 godziny. Początkowo idzie się wyschniętym korytem rzeki potem droga pnie się w górę i robi bardziej widokowa. Monastyr jest tak rewelacyjny że jesteśmy w nim dwukrotnie. Wydaje się miejscem o wiele bardziej autentycznym, spokojniejszym i mniej skomercjalizowanym niż Monastyr Rilski. Sama miejscowość Rozen jest dużo ciekawsza od Melnika. Znajduje się tam  mechana dla lokalnych ludzi z dobrym jedzeniem i dużo kramów z dżemami, miodami, ajvarem i innymi przysmakami produkowanymi przez okolicznych rolników.

bul_monastyr-rozenski_005
Monastyr rożeński.
bul_monastyr-rozenski_002
bul_monastyr-rozenski_001
bul_monastyr-rozenski_003
bul_monastyr-rozenski_004
bul_melnik_piramidy-melnickie_001
bul_melnik_piramidy-melnickie_002
bul_melnik_piramidy-melnickie_004
bul_melnik_piramidy-melnickie_003

Oprócz tego w Melniku mieliśmy też psa. Rano przyplątywał się do nas i szedł z nami do Monastyru Rożeńskiego, czekał na nas przed nim i potem z nami wracał. Wyglądał jak hiena cmentarna ale był absolutnie pokojowo nastawiony. Plątał się okropnie pod nogami i raz niestety na niego nadepnęłam, ale nawet wtedy nic nie zrobił.

bul_melnik_pies_001
Nasz melnicki pies.

W końcu postanowiliśmy też udać się do jedynego człowieka w Melniku, który profesjonalnie wytwarzał wino. Jego dom był położony bardzo wysoko u samej góry na końcu miejscowości. Miał on przezwisko sześciopalczasty i faktycznie miał po sześć palców u rąk. Dlatego winnica nazywa się Shestak. Był młodym zapaleńcem, ale miejscowi uważali go za dinozaura lub wariata. Sympatycznie opowiadał turystom o produkcji wina i próbował sprzedawać im swoje wyroby, jednak niewielu ludziom chciało się w upale wdrapywać się do niego tak wysoko. Wino też niestety było takie sobie z wyjątkiem jednego, ale i tak kupiliśmy kilka butelek, żeby nie było mu przykro.

Podsumowując Melnik jest pewnie dobry na kilkugodzinną wycieczkę lub na cały dzień z wycieczką do Monastyru Rożeńskiego, bo trasa z Melnika jest bardzo ciekawa i przepiękna a sam monastyr zdecydowanie wart odwiedzenia. Gdyby nie to, można by było z czystym sumieniem go sobie odpuścić. Reklamowanie tego miasta jako centrum winiarstwa to głębokie nieporozumienie. To po prostu wyjątkowo mało autentyczny produkt turystyczny, który wykorzystuje swoje tradycje z przeszłości, jednak obecnie bardzo niewiele ma z nimi wspólnego. Nawet jedzenie jest w nim takie sobie.  Niemniej jednak dzięki temu że nie mieliśmy tam co robić, spędzaliśmy tam czas z różnymi ciekawymi ludźmi i było dość zabawnie. Zamiast zostawać w Melniku trzeba było udać się w góry Pirin, chciałam jednak nieco zregenerować moje kolano.

Z Melnika jedziemy do miejscowości Sandanski by wymoczyć się w ciepłych źródłach. Ciepłe źródła są ale tylko do picia.  Niestety jak to w Bułgarii bywa nie sposób dowiedzieć się tam szybko czegokolwiek o basenach termalnych, okazuje się że baseny miejskie są nieczynne bo trwa remont, a do hotelowych basenów na przedmieściach miejscowości trudno się dostać bo nic publicznego tam nie jeździ a my nie lubimy taksówek. Postanawiamy zatem wybrać się w okoliczne góry i po nich trochę pochodzić. Znowu nie mamy czym się tam dostać i po raz kolejny przeżywamy rozczarowanie. W końcu zrezygnowani wracamy do Sofii. Jeśli kolejny raz wybiorę się do Bułgarii chyba będę musiała pojechać własnym samochodem, bo jeżdżąc transportem publicznym traci się mnóstwo czasu a do sporej części miejsc nie da się dojechać w ogóle. Kraj jest kompletnie nieprzygotowany informacyjnie i mimo że ma wiele do zaoferowania bardzo trudno się o tym dowiedzieć. Bułgarzy marnują swoją szansę, z drugiej jednak strony starać się nie muszą w kolejnym roku bowiem do kurortów nad morzem i tak przyjedzie mnóstwo Polaków i innej mało wymagającej klienteli.

Podziel się z innymi: