W Mostarze nie spodziewałam się aż takich tłumów Polaków z pobliskiej Chorwacji, którzy przyjechali tu na jednodniową wycieczkę, pewnie tego samego dnia zahaczając jeszcze o Medjugorie (ale nie sprawdzałam tego osobiście). Oczywiście to dobrze, że niedowartościowana turystycznie Bośnia trochę na nich zarobi, ale ja jeśli już jadę na wakacje, to staram się mieć wolne także od moich współbratymców, ponieważ mam ich dosyć na co dzień. Jeśli gdzieś jadę to chcę jak najbardziej odpocząć od ich mentalności, punktu widzenia i sposobu pojmowania świata. W Mostarze niestety było to niewykonalne. Najczęściej słyszanym na ulicach językiem był polski, a komentarze rodaków, na temat chociażby mijanych arabskich kobiet w abajach, niewybredne. Ciekawe czy też byliby tak „niezwykle odważni” gdyby pojechali do jakiegoś kraju Półwyspu Arabskiego? Bo jeśli kobietom towarzyszyła wieloosobowa rodzina ich odwaga znacznie się zmniejszała. Było mi strasznie wstyd gdy musiałam przyglądać się jak opaleni na czerwono wycieczkowicze w skarpetkach i sandałach pokazywali swą wyższość nad innymi nacjami, szydząc po polsku i czasem angielsku z każdego kto jest inny od nich. Ich nastawienie wynika zapewne z narastającego w Europie Zachodniej problemu z ultrakonserwatywnymi społecznościami emigrantów krajów muzułmańskich, które usiłują żyć według swoich archaicznych zwyczajów, nie zważając na prawo krajów które ich przyjęły. Oczywiście nie usprawiedliwia to zachowania Polaków w Mostarze. Na dodatek mieli oni tu do czynienia nie z emigrantami, a zwykłymi mieszkańcami krajów arabskich, którzy tłumnie odwiedzają Bośnię, bo jest ona dla nich popularnym celem wycieczek (dzięki czemu czułam się tu czasami identycznie jak rok wcześniej w Malezji). Moim rodakom było jednak wszystko jedno, do każdego kto był odmienny od nich odnosili się z jednakową pogardą. Między innymi dlatego nie miałam ochoty spędzać tutaj zbyt wiele czasu.
Nazwa miasta wywodzi się od słynnego na całą Europę mostu. Zanim jednak on powstał w tym miejscu od zawsze istniała bardzo strategiczna przeprawa przez Neretwę, służąca między innymi do szybkiego przerzucania wojska i nazwa miejscowości wywodzi się od jej strażników. Na przykład pisma z roku 1477 podają, że w osadzie było 19 domostw. Źródła z 1452 roku informują, że drewniany most był w tak złym stanie że przeprawiający obawiali się o własne życie. Dlatego osadnictwo koncentrowało się głównie po jego wschodniej stronie. Mieszkańcy Mostaru zwrócili się do sułtana Sulejmana Wspaniałego z prośbą o nowy most. Ukończono go w 1566 roku, co potwierdzają dwa wykute na nim napisy, według planów Mimara Haireddina ucznia najsłynniejszego osmańskiego architekta Mimara Sinana. Wykonano go z dużych bloków białego marmuru. Most w formie pojedynczego łuku, pełen gracji i lekkości, był konstrukcją w swoich czasach prawdziwie innowacyjną i unikatową. Po jego obu stronach znajdują się dwie wieże w których stale stacjonowało 160 żołnierzy gotowych bronić mostu. W XIX wieku jedna z nich była basztą prochową a w drugiej mieściło się więzienie. W swojej książce „Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników” Bożidar Jezernik opisuje problemy z ustaleniem pochodzenia słynnego mostu. W XIX wieku, gdy zachodni podróżnicy zaczęli odwiedzać Bałkany, na temat mostu utrwalił się przesąd, że wybudowali go Rzymianie i do początków XX wieku rozprzestrzeniały się na jego temat takie informacje. Turcy uchodzili bowiem w oczach Europejczyków za niezdolnych do stworzenia takiej konstrukcji. Kiedy już nie dało się temu zaprzeczyć, przyjęto ten fakt ze sporym niedowierzaniem. Most robi największe wrażenie gdy oglądamy go z dołu stojąc na brzegu rzeki. Wtedy najlepiej widać jego lekkość, grację i ładne proporcje. To właśnie tutaj miejscowi fotografują się najchętniej.
Most od zawsze łączył dwie społeczności. Wschodnią część miasta zamieszkiwali muzułmańscy Bośniacy, a zachodnią katoliccy Chorwaci. Był dla Mostaru tym czym Notre Dame dla Paryża a Kreml dla Moskwy, czy Hagia Sophia dla Stambułu. Dlatego mówiono o nim, że był pomostem między wschodem a zachodem i symbolem całych Bałkanów, zawsze znajdujących się pomiędzy. Celowe jego zniszczenie w 1993 roku podczas wojny na Bałkanach, przez wojska chorwackie, było próbą zmiany tożsamości miasta i uniemożliwienia komunikowania się ze sobą obydwu społecznościom zasiedlającym Mostar. Wzajemne animozje są silne do dzisiaj. Kiedy w 2004 uroczyście otwierano odbudowany Stary Most, wydarzenie to musiało ochraniać kilka tysięcy policjantów. Most zrekonstruowano z pieniędzy UNESCO tradycyjnymi metodami i z podobnych materiałów. Nie zlikwidowało to oczywiście wzajemnej wrogości. Do dzisiaj miasto podzielone jest na dwie części, które są do siebie nastawione nieprzyjaźnie – bośniacką i chorwacką rozmieszczone po wschodniej i zachodniej stronie rzeki. Po swojej stronie Chorwaci wystawili trzydziestometrowy krzyż, który powstał na wzgórzu z którego saperzy ostrzeliwali mieszkańców. To jeszcze dolało oliwy do ognia. Mimo że w czasie wojny starano się wyczyścić Mostar z wszelkich śladów bytności Turków i jego bośniackiej muzułmańskiej tożsamości, to właśnie ona jest magnesem przyciągającym tu obecnie tłumy ludzi.
Chodząc po mieście w oczy rzuca się duża ilość zrujnowanych budynków, które funkcjonują otoczone normalnym życiem. Zwłaszcza w miejscach na dawnej linii frontu, biegła ona bowiem przez środek miasta. Dzisiaj ruiny budynków stanowią na przykład tło do działań streetartowych i są wrośnięte w tkankę miasta. W niektórych działają sklepy z pamiątkami. Obok zniszczeń przechodzi się całkiem obojętnie jakby były naturalnym elementem pejzażu. W bliskim otoczeniu mostu powstało całe turystyczne miasteczko sprzedające od wyrobów złotniczych i metaloplastycznych poprzez tkaniny ubrania i dywany aż po magnesy na lodówkę. Dużo jest także pamiątek wojennych. Można tu kupić długopisy i inne przedmioty wykonane z łusek po nabojach, wojenne znaczki, dinary z Tito. Najdziwniejsze wrażenie robią widoki Mostaru wykute na łuskach gigantycznego kalibru. Turystów jest tu tak dużo, że na targu Tepa położonym w bliskim sąsiedztwie mostu sprzedaje się produkty głównie dla nich i normalni mieszkańcy Mostaru raczej już na nim nie kupują. Można tu kupić przede wszystkim owoce, trunki i miody. Produkty są stanowczo za drogie w porównaniu z mijanymi po drodze do Mostaru przydrożnymi kramami. Ich jakość również nie wzbudziła mojego zaufania. Kupiłam tutaj niezbyt wiarygodny miód i niezbyt wiarygodną travaricę.
Most i jego świetnie zachowane otoczenie robią niesamowite wrażenie, gdyby tylko tłum dookoła był mniejszy to z pewnością bardzo by mi się podobało, chociaż i tak nie ma na co narzekać. Akurat miałam możliwość obejrzeć jak jeden śmiałek skacze z mostu do rzeki, udało mu się bowiem zebrać dostateczną ilość pieniędzy od turystów. Spróbujmy tylko sobie wyobrazić co by było, gdyby taka sytuacja miała miejsce na Zachodzie. Z pewnością zaraz pojawiłaby się straż miejska, ewentualnie policja, wlepiła mu wysoki mandat, a delikwenta zabrano by do szpitala na wszelkie możliwe badania. Takie skoki, jako uświęcona tradycja mogłyby odbywać się raz do roku z towarzyszeniem karetek, straży pożarnej i innych wszelkich możliwych służb. Z czasem zabroniono by ich całkowicie jako zbyt niebezpiecznych. Skoczkowie już dawno założyliby związek zawodowy, następnie stowarzyszenie, a w przyszłości otwarli muzeum (gdyż napisaliby projekt o dofinansowanie jego budowy z UE), które prezentowałoby ich dawną aktywność i próbowało ocalić ją od zapomnienia. Tutaj można odetchnąć pełną piersią i cofnąć się do czasów sprzed Unii Europejskiej i towarzyszącemu jej obsesji bezpieczeństwa, a co za tym idzie pewnego zdziadzienia. W Bośni jeśli ktoś ma ochotę skoczyć z mostu, to skacze i nikogo to specjalnie nie bulwersuje. Wystarczy tylko ufać, że taki człowiek wie co robi. Pod pewnymi względami można więc stwierdzić, że jest tu jeszcze trochę dziko, a wiele spraw zostawia się swojemu biegowi i nie ingeruje w nie nadmiernie bez potrzeby, bo zabija to w ludziach rozmaite zdolności oraz kreatywność, na rzecz komfortu, nadmiernego bezpieczeństwa i wygody.