Novi Pazar to dla mnie przykład miejsca wielce interesującego dzięki swojej różnorodności. Z jednej strony jest tu bardzo turecko i wpływy muzułmańskie są bardzo silne. Z drugiej strony znajdują się tutaj jedne z najstarszych zachowanych do naszych czasów zabytki chrześcijańskie w dodatku o zupełnie niesamowitym klimacie. Koniecznie trzeba to zobaczyć. I chyba lepiej zrobić to szybko. W tej chwili jeszcze panuje tam względna równowaga, z której chyba nikt nie jest w pełni zadowolony. Ciekawe jednak jak potoczą się przyszłe losy tego rejonu Serbii, bardzo luźno związanego ze stolicą w Belgradzie. Podobnie pewnie było w leżącym nieopodal Kosowie i wiemy czym się skończyło. W mieście na prawie każdym wolnym kawałku muru zielonym (sic!) kolorem, ktoś napaćkał napisy domagające się autonomii dla prowincji Sandżak. Nikt specjalnie ich nie usuwa. W zasadzie są na co drugiej kamienicy.
Novi Pazar stolica prowincji Sandżak, to miasto założone przez osmańskiego generała Isa-Beg Isakovicia w latach 1459-1461, ponieważ w tym miejscu krzyżowały się ważne szlaki komunikacyjne. Wtedy miasto nazywało się z turecka Yeni Pasar. Generał Isakovic jest także założycielem Sarajewa. Już w 1468 roku było jednym z największych miast na Bałkanach. Obecnie 80% mieszkańców to muzułmanie. Strona lokalnej organizacji turystycznej podaje że w mieście mieszka 22 % Serbów, 75% Bośniaków, poniżej 1% Albańczyków i Czarnogórców. Dlatego Novi Pazar ma zdecydowanie odmienny charakter od pozostałych miast kraju. Silnie widać wpływy tureckie, ale nie tylko. Co ciekawe serbskie ministerstwo turystyki niezbyt chętnie chwali się tym miastem, promując na przykład znacznie mniej ciekawy Nisz, w którym najbardziej chyba fascynująca jest architektura tamtejszych blokowisk – w tym temacie faktycznie jest na co popatrzeć. Takich bloków nigdzie indziej nie znajdziecie. W porównaniu z Niszem, Novi Pazar przedstawia się znacznie ciekawiej kulturowo, kulinarnie oraz architektonicznie. W mieście jest dużo meczetów i hammamów, kawiarni i herbaciarni w stylu tureckim, oraz sklepów z żywnością halal i osmańskim rękodziełem, muzułmańskimi dewocjonaliami. W całym mieście znajduje się wiele palarni kawy, o których piszę więcej w poście o zakupach w Serbii. Miasto nazywane jest też mini-Stambułem.
Przyjeżdżamy do miasta i okazuje się, że nie za bardzo mamy gdzie przenocować. Cena w mocno odjechanym architektonicznie hotelu Vrbak jest dla nas odrobinę nieakceptowalna, więc pytamy o nocleg przechodniów, którzy tłumaczą nam jak mogą gdzie należy szukać tańszych opcji. Udaje się nam jakimś zupełnym przypadkiem znaleźć rewelacyjnie tani smestaj (czyli pokoje do wynajęcia) na ulicy Rifata Burdževića, tylko ze względu na strefę płatnego parkowania trzeba wjechać do bramy szerokiej mniej więcej na wymiar samochodu (i to niekoniecznie z rozłożonymi lusterkami) i jeszcze zostawić miejsce dla wchodzących do domu ludzi, więc przy każdym wjeżdżaniu i wyjeżdżaniu z niej mam dreszcze, a robimy to często bo jeździmy trochę po okolicy.
A propos hoteli i noclegów – niesamowite wrażenie robi szalona (postmodernistyczna) bryła hotelu Vrbak – pozostałość z epoki komunistycznej i zadziwiająca mieszanina stylów. Wybudowano go w latach siedemdziesiątych XX wieku. Wielka szkoda że budynek jest w stanie dużego rozpadu i rujnacji. Jest to ciekawa próba wpasowania tak odjechanej bryły w otoczenie. Hotel rozpościera się na dwóch brzegach rzeki. To absolutne must-see dla wszystkich fanów wschodnioeuropejskiej komunistycznej architektury, mimo że niektórzy znawcy określają jego wygląd jako depresyjny i tandetny. Jest on odważną próbą podjęcia współczesnego dialogu z ottomańską architekturą. W sumie to mi się podoba i nie czuję się źle patrząc na niego. Jedyne co mi przeszkadza to jego obecny stan niemal kompletnej ruiny. Tutaj można poczytać o nim więcej.
Dość przerażająco wygląda natomiast w prowincji Sandżak ilość religijnych radykałów – salafitów. Widok lokalnego, nie pochodzącego z Arabii, brodatego mężczyzny w spodniach do pół łydki, z żoną szczelnie okutaną w abaję posiadającą tylko otwór na oczy, w towarzystwie gromady dzieci to widok na Bałkanach bardzo egzotyczny. Oprócz charakterystycznego wyglądu ludzie ci posiadają jeszcze jedną cechę charakterystyczną – zazwyczaj traktują ludzi innego od siebie pokroju jak powietrze, lub pustą przestrzeń przed sobą. Nie nawiązują nawet kontaktu wzrokowego. W Bośni owszem, spotkamy sporo ludzi noszących brody i abaje, ale to Arabowie z półwyspu którzy przyjeżdżają tu na wakacje. Niemal wszyscy Bośniacy z którymi rozmawialiśmy twierdzili, że odrobinę przeraża ich najazd arabskich turystów, chociaż z drugiej strony są to dla nich niebagatelne pieniądze. Wszyscy narzekają na stawiane przez Saudyjczyków szkoły i meczety, które krzewią radykalną wersję islamu. Twierdzą, że Bośniacy zupełnie z tak pojmowanym islamem się nie identyfikują i się go boją. Zwyczaje i model życia przyjezdnych Arabów oceniają negatywnie i podkreślają, że jako Europejczycy mają zupełnie inną wizję swojej religii. W Bośni ciężko spotkać lokalną kobietę noszącą zasłonę na twarzy. Nawet jeśli część z nich nosi hidżab, wyglądają w nim przeważnie bardzo kobieco i szykownie. Kiedy tuż przed Nowym Pazarem zatrzymujemy się w jednej miejscowości bo do jej centrum źle poprowadził nas głupi GPS, w wyniku czego postanawiamy zatrzymać się i zakupić jakieś owoce, na placu zabaw widzę rosłą kobietę, która nie jest arabką, odzianą w abaję i zasłonę, trochę nie wierzę własnym oczom. Kiedy po półgodzinnym spacerze w Nowym Pazarze widzę takich szczelnie zasłoniętych lokalnych kobiet kilkanaście, już zupełnie nie mogę się nadziwić. Widać, że radykalne idee znajdują w mieście sporo zwolenników. Co więc stanie się z Sandżakiem jeśli zdecyduje odłączyć się od Serbii? Czy wpadnie prosto w objęcia religijnych radykałów? Żeby nie być gołosłownym – już w tej chwili z tych właśnie terenów biednego i radykalnego południa Serbii rekrutowani są członkowie islamskich ekstremistycznych organizacji, o czym można poczytać w tym artykule. Najbardziej współczuję mieszkańcom Novego Pazaru wyznającym lokalną, umiarkowaną wersję islamu, bo w tej chwili z pewnością z przerażeniem przyglądają się wzrostowi radykalnych postaw, a rząd w Belgradzie z krótkowzroczną i ambicjonalną polityką niekoniecznie ma ochotę odróżniać jednych od drugich.
Żeby było ciekawiej w tej kolebce serbskiego radykalnego islamu – niedalekich okolicach Novego Pazaru znajduje się też absolutnie genialny i jeden z najstarszych w kraju zabytek chrześcijański. Petrova Crkva czyli kościół św. Piotra z X wieku. Wraz z okalającym świątynię cmentarzem posiadają niesamowity klimat. Może jeszcze lepszy byłby przy pełni księżyca i wichurze, ale nawet w dzień, próżno szukać drugiego tak pięknego miejsca. Nagrobki pochodzą przeważnie z XIX wieku, a kościół ma ponad 1000 lat. Podobne do niego konstrukcje z tego okresu znajdują się w Gruzji, we Włoszech i Armenii. Jego wnętrze jest bardzo ciemne i surowe, pokryte gdzieniegdzie szczątkowymi malowidłami z IX, X, XII i XIII wieku. Kościół wybudowano na miejscu innej konstrukcji pochodzącej z VI wieku. Oczywiście znajduje się on na liście UNESCO. Rozegrały się w nim różne ważne wydarzenia dynastii Nemaniciów. W kościele tym ochrzczono na przykład Rastka czyli późniejszego świętego Sawę, tutaj również pobrali się jego rodzice. Jest to miejsce koniecznie warte odwiedzenia.
Kolejnym bardzo interesującym i bardzo starym miejscem jest monastyr Đurđevi Stupovi. Cerkiew pod wezwaniem świętego Jerzego pochodzi z lat 1170-71 i wybudowana została przez Stefana Nemanję. Monastyr znajduje się 4 kilometry od centrum miasta. Po drodze mijamy bardzo ładne tereny i żałuję, że nie wybraliśmy się tu piechotą. Entuzjazm do pieszych wycieczek za miasto szybko się kończy, gdy mijamy stado kilkunastu psów. Na wizję spotkania z taką sforą w niezbyt zamieszkałej okolicy, zwłaszcza gdy mówimy i gestykulujemy inaczej niż lokalni ludzie, zrobiło mi się lekko słabo. Nie wiem czy warto myśleć o pieszych wycieczkach po przedmieściach Novego Pazaru.
W samej cerkwi zostajemy podjęci tak samo jak każdy gość przychodzący do tej świątyni, wodą, kawą i ciastkami, oraz wypytani o to kto, co, skąd i dlaczego. To zupełnie niewyobrażalne jak na nasze polskie standardy, by w klasztorze lub świątyni zakonnik lub pop cały dzień podejmował gości kawą i słodkościami i o wszystkim z nimi rozmawiał. Nie chodzi tu oczywiście o jakieś nachalne nawracanie, ani zbieranie informacji o ludziach. Chodzi o pokazanie, że są oni dostępni i służą ludziom – radą, wsparciem, rozmową. Nieważne jakiego jesteśmy wyznania i po co przychodzimy. Pod tym względem serbska prawosławna cerkiew zdecydowanie mi imponuje. I nie jest to odosobniony przypadek, tylko zdecydowana większość. Sporo czasu przegadaliśmy w prawosławnych monastyrach. Jak można do tego porównać sytuację w polskim kościele, kiedy rozmowę z osobami duchownymi w najlepszym przypadku odbywamy z pozycji petenta. Jeśli zaś nie jesteśmy związani z ich kościołem, każdym możliwym gestem starają się okazać nam niechęć. Oczywiście są od tego wyjątki, jak wszędzie, możemy spotkać tu jednostki wybitne i kierujące się innymi wartościami, niestety kontakt z przeciętnym kościelnym urzędnikiem wygląda w porównaniu z Serbią straszliwie smutno.
W końcu idziemy zwiedzać cerkiew i pierwsze co rzuca mi się w oczy to wydrapane twarze świętych postaci. Podobne rzeczy można było zaobserwować w skalnych kościołach w Kapadocji, gdzie w imię krótkowzrocznie pojmowanej religii w ten sposób niszczy się prawie tysiącletnie malowidła. Islam i prawosławie mają bowiem zupełnie skrajne podejście do przedstawiania wizerunków. Jedna religia zakazuje w ogóle przedstawiania wizerunków zwierząt i ludzi, zaś druga maksymalnie się na wizerunkach skupia, otacza je kultem, w dodatku przypisując niektórym cudowne właściwości. W Novim Pazarze oba wyznania niszczą sobie nawzajem świątynie. Ludzie tak bardzo obawiają się innej religii, że aż niszczą należące do niej budynki. Po ogłoszeniu niepodległości przez Kosowo lokalni prawosławni Serbowie niszczyli i palili meczety, zaś zabytkowe i na prawdę piękne freski w Đurđevi Stupovi w mają wymazane twarze (co z pewnością nie jest efektem ostatnich lat, lecz zostało uczynione za tureckiej okupacji). Przypuszczam że tak wyglądała w Serbii większość świątyń przed renowacją. Wszystko to wygląda, trzeba przyznać, odrobinę smutno. Minęło tyle lat lokalnych konfliktów religijnych, a ludzie nadal niczego się nie nauczyli, a radykalne organizacje znajdują tu podatny grunt. Dlatego koniecznie trzeba pojechać do Nowego Pazaru przyjrzeć się temu wszystkiemu i wesprzeć mniej radykalnych mieszkańców tego ciekawego regionu. Nawet będąc tutaj kilka dni na wakacjach, czuć miejscami ciężką atmosferę. Życie codzienne w tak skrajnie nastawionym środowisku musi być dla nich prawdziwym wyzwaniem.