Odessę trudno pokochać od pierwszego wejrzenia, a nawet od drugiego i trzeciego. Jak przystało na miasto portowe szwęda się po nim mnóstwo dziwnych ludzi, meneli, bezdomnych dzieci. Dla kontrastu noworuskie bogactwo aż kłuje po oczach dzięki licznym świątyniom uciech i hazardu przed którymi parkują terenówki z przyciemnianymi szybami. Wszyscy mówią tu wyłącznie po rosyjsku, język ukraiński mając w głębokiej pogardzie.
W przepłaconym hotelu z bardzo obrażoną panią na recepcji panuje permanentny brak ciepłej wody, a w najbardziej reprezentacyjnym miejscu miasta beztrosko kopulują parchate psy. Podczas przechadzki po mieście mijamy całe kwartały fantastycznych starych, bardzo zmęczonych nieodnowionych, bogato zdobionych kamienic. Ulice zacienione są platanami. Można czasami poczuć się jak w carskiej Rosji. Rzeźby i stiuki sypią się przechodniom na głowy. Za to nadmorska dzielnica zwana Arkadią przenosi nas wiele lat do przodu, bo to miejscowa imprezownia. Mechaniczna muzyka łupie tam od samego rana gdzieniegdzie poniewierają się wczorajsi imprezowicze. Plaża jest skrupulatnie wybetonowana, tak że nie sposób przejść dłuższego odcinka wzdłuż wybrzeża. Ci od terenówek z przyciemnianymi szybami wybudowali sobie rezydencje i odgrodzili zasiekami części plaży. Na nieogrodzonych odcinkach z morza wystają resztki pomostów, przystani, zbrojeń i betonu. Na brzegu zaś karuzele i inne podejrzane metalowe konstrukcje – atrapy wesołego miasteczka z okresu głębokiej komuny powoli zamieniają się w rudę i wracają do natury.
Trafiamy do Odessy, kiedy na Ukrainie jest prazdnik czyli święto, kilka dni wolnego. W centrum miasta z niezwykłą regularnością co kilka metrów kwadratowych na skwerach, chodnikach i ulicach ktoś leży. Leżą dzieci, młodzież, ludzie w kwiecie wieku i ci starsi (których jest najwięcej), wszyscy w oparach alkoholu, a czasami kleju. Nikt ich nie ratuje, reanimuje, nie wzywa karetek pogotowia, ani radiowozów by zabrały ich do szpitala lub jakiejś wytrzeźwiałki. Przechodnie starannie i ze zrozumieniem omijają leżących starając się na nich nie nadepnąć i nie popsuć im świętowania. W tramwaju dwójka pijanych nastolatków z dobrego domu w śnieżnobiałych butach i koszulkach wyciera kapiącą krew, właśnie stoczyli jedną z pierwszych ważniejszych bitew w swoim życiu. Na drugi dzień w powietrzu w tramwajach, autobusach, sklepach i urzędach dominuje kwaśny odór kaca.



















