Od krajów arabskich przez Indie, Malezję, aż po Chiny mnóstwo ludzi używa olejów do włosów. Od jakiegoś czasu część z nich można także kupić w Polsce, na bazie ich popularności zaczynają pojawiać się bardzo ciekawe (chociaż jeszcze nie próbowałam) oleje z roślin lokalnych, które rosną w naszych warunkach na przykład z łopianu, lub typowe kosmetyczne podróby na przykład o zapachu sztuczno-pomarańczowym niewiadomego składu nie mające zbyt wiele wspólnego z odwieczną tradycją namaszczania skóry głowy pachnącymi naturalnymi olejami, lecz przystępniejsze dla przeciętnego konsumenta. Moja przygoda z olejami do włosów zaczęła się dość niedawno. Od tej pory nie mogę się bez nich obejść przynajmniej kilka razy w miesiącu. Jeśli zaczynam bardzo często go używać znika jakikolwiek łupież a włosy wyglądają na prawdę nieźle (chociaż wiem, że nigdy nie będą one wyglądać rewelacyjnie bo są cienkie i kiepskie i zawsze wyglądają jakby właśnie zostały czymś mocno sponiewierane). Olej przyda nam się zwłaszcza zimą, gdy jest sucho a nasza skóra jest podrażniona różnego rodzaju nakryciami głowy i suchym powietrzem, oraz na przykład sauną, czy chlorem z basenu. Przyda się także latem kiedy słońce mocno wysusza nam włosy. Pomoże na wypadanie włosów, ich zbyt częste mycie, oraz na problemy z przesuszoną skórą głowy. Po zapoznaniu z różnymi olejami, niezbyt wyobrażam sobie sens stosowania jakiejkolwiek odżywki do włosów jakiejś popularnej marki.
W wielu krajach Azji kobiety (chociaż mężczyźni także) mają obsesję na punkcie swoich włosów i stosują rozmaite ziołowe maseczki i papki oraz nacierają olejem włosy za każdym razem zanim umyją głowę, oraz niektórzy także świeżo po jej umyciu, bo olej na włosach chroni je od słońca. W takim na przykład Nepalu, w którym wielu ludzi żyje poniżej wszelkiego minimum, można kupić olej nawet w mikroskopijnych saszetkach jednorazowego do użycia w każdym mini sklepiku, także tym obnośnym. Jest to też artykuł tak popularny, że musi być pod ręką w każdym możliwym opakowaniu, nawet jeśli kogoś nie stać na całą butelkę. Ludzie nie boją się chodzić po ulicach z mocno natłuszczonymi włosami i dosłownie ociekać olejem (chociaż na ciemnych włosach całkiem nieźle to wygląda, a na moich niestety nie). Najpopularniejszymi olejami są amla, olej kokosowy, musztardowy (z ziaren gorczycy) ze słodkich migdałów, oraz różne oleje wieloskładnikowe jak Sesa czy Navratna, oraz przeróżne oleje ajurwedyjskie złożone z ziół i innych składników ale nie posiadające swojej handlowej nazwy. U nas oczywiście chodzenie z tłustymi włosami by nie przeszło i olej nakłada się przed umyciem głowy, tak żeby działał także po jej umyciu.
Od czego zacząć używania olejów do włosów? Pewnie od wybrania takiego, którego zapach nam się podoba, tu niezbędna będzie wizyta w stacjonarnym sklepie, bo niektóre niewprawionym nosom pewnie mogą wydać się dość dziwne czy wręcz odpychające. Ja już tak mam, że jeśli chodzi o takie naturalno-roślinne zapachy to przeważnie wszystko od razu mi się podoba. Istnieje teoria, dobierania oleju w zależności od stopnia złuszczenia włosa aczkolwiek ja używam zupełnie innych niż ta teoria nakazuje i nie narzekam. Trzeba tylko uważać by nie nakładać go za dużo, gdy w wyniku jego użycia włosy po umyciu głowy nadal będą lekko tłuste, na drugi raz trzeba użyć go mniej, żeby nie obciążał nam włosów, bo będzie przynosić do skutek odwrotny do zamierzonego. W tej chwili mogę opisać cztery oleje które obecnie posiadam, wszystkie są bardzo popularne i przemysłowe, bez żadnej olejowej ekstrawagancji czy niszowych marek: Amla firmy Dabur, Vatika również firmy Dabur, Navratna firmy Himani, oraz Zam Zam hair oil. Na początek spośród tych co wymieniłam najlepszy będzie olej kokosowy czyli Vatika zawierający w swoim składzie także niewielkie ilości amli, różnych ziół i olejek cytrynowy. Nuta zapachowa kokosu jest zdecydowanie dominująca, a chyba większość ludzi lubi ten zapach, więc żeby zacząć przygodę z olejami ten powinien być w sam raz. Bardzo fajnie zmiękcza włosy, które potem delikatnie pachną kokosem. Jego jedyną wadą jest to, że w naszym klimacie tylko kilka dni w roku w czasie rekordowych upałów ma on szansę pobyć przez chwilę w stanie rozpuszczonym, bo w temperaturze pokojowej zastyga, więc z wydłubaniem go z butelki trzeba się nieco namęczyć, widać że opakowanie nie zostało stworzone z myślą o naszej strefie klimatycznej. Można butelkę z olejem wsadzić do ciepłej wody, ale zawsze szkoda mi na to czasu, lepiej już użyć jakieś łyżeczki czy innego patyczka. Jeśli weźmiemy grudkę oleju na rękę po chwili zaczyna się topić i z białego robi się przeźroczysty. Bez problemu kupimy go w Polsce. Możemy także do celów kosmetycznych używać nierafinowanego oleju spożywczego zarówno do głowy jak i do ciała zamiast balsamów i innych paskudztw.
Drugi olej który posiadam, czyli amla to już zdecydowanie olej nie dla wszystkich, ze względu na specyficzny zapach, od razu zaznaczam że mi się on podoba. Amla czyli liściokwiat garbnikowy to drzewo rosnące w Indiach którego jadalne owoce wykazują właściwości antywirusowe i antybakteryjne, są też ważnym składnikiem wielu leków medycyny ajurwedyjskiej. Działa on bardzo ściągająco na skórę głowy, po pierwszym nałożeniu skóra może nas delikatnie zacząć szczypać i swędzieć, (uwielbiam to uczucie). Usuwa łupież i wywołuje intensywny wzrost włosów. Całkiem nieźle zmywa się z głowy. Produkuje go wiele różnych firm. Można spotkać oleje amla bio i organic, można też zrobić go samemu dodając sproszkowaną amlę do jakiegoś oleju (instrukcje są na youtube) można zakupić bardziej przemysłowe na przykład firmy Dabur, który w Nepalu jest artykułem absolutnie pierwszej potrzeby jak u nas zapałki czy papier toaletowy. Produkuje go także firma Khadi, która w swojej ofercie ma również bardzo ciekawe oleje ajurwedyjskie, które nieco odstraszają mnie swoją ceną za niewielką buteleczkę, ponieważ zdaję sobie sprawę ile taka buteleczka kosztuje w kraju z którego pochodzi.
Kolejny olej – Zam zam, wytwarzany jest w Malezji. Składa się on z kombinacji ziół i minerałów. Ma on przepiękny świeży zapach w którym przeważa nuta jaśminu, ale jest bardzo ciężki, stworzony do ciemnych, grubych włosów. Jeśli nałożymy go tyle co innych olejów to trudno zmyć go z głowy, jedno mycie zazwyczaj nie wystarczy. Trzeba więc bardzo mało go używać. Piękny świeży zapach który potem zostaje na włosach trochę to rekompensuje.
Na koniec mój obecnie ulubiony olej – Navratna niezbyt popularny w Polsce ale do zdobycia, na przykład tu. Niestety w Katmandu taki sam olej kosztował 175 rupii czyli równowartość około 5,50 zł w Polsce natomiast kosztuje dokładnie 7 razy drożej. W Nepalu sprzedaje się go jako olej dla mężczyzn. Ambasadorami tej marki są Amitabh Bachchan i Shakrukh Khan, więc musi być świetny. Olej ma mocne właściwości chłodzące skórę głowy, oraz przepiękny zapach. Składa się z dziewięciu ziół między innymi amli, mięty, hibiskusa, bhringaraju, kamfory. Na opakowaniu jest napisane że oprócz włosów możemy wyleczyć nim: migreny, ból karku, bezsenność, oraz stres, napięcie oraz ból mięśni. Jednym słowem pomaga na wszystko :). Jego nałożenie na głowę powoduje u mnie efekty takie same jak przy amli tyle że intensywniejsze. Jest on bardzo przyjemnym olejem.
Jeśli czasem oglądamy telewizję, jesteśmy bombardowani absurdalnymi reklamami, w których jakaś odżywka do włosów, składająca się z delikatnie mówiąc niezbyt zdrowych chemikaliów w dwa lub trzy tygodnie naprawi nam zniszczone włosy, jednocześnie mając pod ręką na przykład w kuchni czy lodówce środki używane od tysięcy lat które są w stanie zrobić to naprawdę.
Update z października 2015
Po odbytych przeze mnie studiach zielarskich i coraz większemu zainteresowaniu tematyką różnych olejów, pasowałoby dodać tutaj jeszcze kilka informacji. Oleje powinno się podzielić również pod względem sposobu ich pozyskania. Będziemy więc mieć tutaj dwie grupy: oleje pochodzące bezpośrednio od roślin oleistych z których zostały pozyskane – jak olej palmowy, kokosowy, czy ze słodkich migdałów, oraz oleje będące wynikiem maceracji roślin w innych olejach. Do takich zaliczamy oleje amla, czy chociażby nasz polski olej łopianowy do włosów. Rośliny takie jak liściokwiat garbnikowy, czy łopian nie są roślinami oleistymi, uzyskuje się je w wyniku maceracji materiału roślinnego w oleju. Po jakimś czasie substancje przechodzą z rośliny do oleju. Bardzo ważne jest jednak jaki jest to olej. Czytając na przykład ten post możemy się z niego dowiedzieć, że dostępne na polskim rynku oleje z łopianu czy uczepu trójlistkowego robione są na oleju sojowym, do którego mało kto ma zaufanie, bo soja jest rośliną chyba najczęściej modyfikowaną genetycznie. Co gorsza na etykiecie nie znajdziemy o tym informacji. Podobnie nie najszczęśliwszym wyborem jest używana przeze mnie amla firmy Dabur, ponieważ jest robiona na oleju parafinowym, który również jest dodatkiem nieco kontrowersyjnym (jest produktem ropopochodnym, wprawdzie neutralnym dla skóry, jednak blokuje jej pory uniemożliwiając wymianę powietrza i usuwanie przez skórę toksyn). Olej parafinowy to także podstawowy składnik oliwek dla niemowląt. Firma Dabur przynajmniej informuje na etykiecie z jakim olejowym medium mamy do czynienia. Dlatego też w przyszłości zamierzam sama kupić sobie sproszkowaną amlę i pomacerować ją w jakimś lepszym oleju.
gdzie kupiłaś zam zam? pozdrawiam
W Malezji, ale teraz już nie kupiłabym, bo jego bazą jest “mineral oil” i zamiast tego wolałabym kupić sobie jakiś roślinny olej np. z awokado albo sezamowy…
Szkoda, że tego oleju Zam Zam nie da się nigdzie kupić. Nawet na eBay nie ma co liczyć. 🙁
Trzeba pojechać osobiście 🙂 będzie dobry pretekst.
Navratna jest na mojej liście must have, za kilka dni ją zamówię! Olejuję włosy swoje i mojego narzeczonego – Navratna będzie stricte dla niego, ale sama też przetestuję ;))
Jedyny minus to “mineral oil” w składzie Navratny…
ja posiadam na vratnę i nie ma w składzie mineral oil..
To jaki jest olej bazowy?