Drugą część wynurzeń, z drugiego pobytu w moim ulubionym miejscu w Azji Południowo-Wschodniej czas zacząć. Ostatnio trochę pisałam o różnych ciekawych świątyniach, które tym razem mieliśmy okazję na Penangu odwiedzić oraz co nieco w temacie lokalnego jedzenia. Tym razem zaczniemy od zakupów i to całkiem niezwyczajnych. Stworzono bowiem całkiem fajny przewodnik po sklepach tradycyjnych wytwórców różnych dóbr. Książeczka zawiera kilkanaście pozycji. Część z nich poznaliśmy już wcześniej bez pomocy jakichkolwiek specjalistycznych publikacji 😉 część z kolei była dla mnie tym razem niczym prawdziwe objawienie. We wszystkich wymienianych przez broszurkę miejscach nie byliśmy, oczywiście będąc też przy okazji w miejscach ciekawych, które z jakichś przyczyn nie załapały się na strony tej publikacji. Czyli jak zwykle informacja turystyczna twierdzi swoje, a poszukać czegoś ciekawego na własną rękę trzeba, bo takie odkrycia cieszą najbardziej. Zapraszam zatem do snucia się po Georgetown i całym Penangu śladem “heritage traders”. Miałam pewne dylematy czy lepiej nie umieścić tego posta w kategorii “zakupy”. Jednak większości wymienionych przeze mnie tutaj artykułów raczej nikt nie będzie potrzebował, bo są zbyt egzotyczne. Są to sklepy bardziej do pozwiedzania i pooglądania.
Muzułmańskie perfumy
Zaczniemy jednak od istnego zakupowego objawienia (o tym miejscu nie wiedziałam wcześniej), czyli sklepu z tradycyjnymi muzułmańskimi perfumami, które nie zawierają alkoholu. Przybierają formę olejku i rozprowadza się je w niewielkich ilościach na skórze, najlepiej w najcieplejszych miejscach ciała. Sklep Badjenid & Son działa nieprzerwanie od 1917 roku i był pierwszym w Malezji importerem i sprzedawcą perfum, ich komponentów, oraz olejków eterycznych. W sklepie można kupić “własne wersje” perfum popularnych zachodnich marek, oraz popularnych zapachów arabskich, kilka rodzajów oud w różnych cenach (rewelacja) i zabójczo drogi olejek sandałowy. Byłam tutaj dwa razy, gdyż stwierdziłam że perfumy są bardzo dobrej jakości i warto kupić ich więcej, za drugim udało mi się nawet zrobić zdjęcie właścicielowi. Za pierwszym razem perfumy sprzedawał mało rozgarnięty młody sprzedawca, dlatego kupiłam ich niewiele. Za drugim razem zaś inny, podszedł do tematu ze zrozumieniem i wprost świetnie rozkminił mój gust. Zaczął polecać mi różne zapachy i muszę przyznać, że trafiał idealnie! Nie dość, że kupiłam prawie pół sklepu, to na dodatek dostałam jeszcze gratisy. Zaszalałam tak bardzo, że od “pamiętnego 2015 roku” jeszcze nie kupiłam żadnej perfumy – pragnę najpierw chociaż częściowo zużyć zapasy zrobione w tym sklepie. Niektóre niestety są dla mnie za mocne i drażnią mi skórę, na szczęście większości z nich mogę używać bez takich problemów. Od kiedy kilka lat temu po raz pierwszy zetknęłam się z perfumami w olejku, zdecydowanie wolę takich używać, ze względu na ich poręczność, wygodę i długotrwały zapach.
Kopi
Na Penangu działa kilku wytwórców kawy kopi, o której już Wam kiedyś pisałam. Wytwarza się tutaj kawę “Kopi O”, która sprzedawana jest w całej Malezji. W tym celu praży się ziarna kawy z dodatkiem cukru, margaryny palmowej, soli i ziaren sezamu. Jedna z palarni znajduje się na ulicy Jalan Cheong Fat Tze i nazywa się Kun Kee Food Industries. Na Penangu istnieje ulica, na której znajdują się prawie wyłącznie chińskie pijalnie kopi (można też zjeść jakąś tradycyjną zupkę z wsadem mięsnym, warzywami i lokalnymi ziołami). W wielu miejscach można także napić się najdelikatniejszej i najdroższej “White Kopi”, a to już prawdziwy kawowy hedonizm. Bardzo polecam. Więcej na ten temat w podlinkowanym na początku tego akapitu wcześniejszym poście (nie będę się powtarzać).
Sklepy z chińskimi artykułami religijnymi
Czego jak czego, ale artykułów religijnych nie potrafię sobie nigdy odmówić, gdyż mam na ich punkcie swoistą manię. To co w Azji najpiękniejsze, to zjawisko grupowania się sklepów o podobnej tematyce na przykład wzdłuż jednej ulicy, lub w całym kwartale. Można więc plątać się długie godziny i patrzeć na te cuda. A cuda to niemałe. Spory kawałek Lebuh Carnavaron to sklepy z przedmiotami przeznaczonymi do składania w całopalnej ofierze w chińskich świątyniach. Oczywiście normalnie pali się w nich kadzidła i lampki, ale od wielkiego dzwonu, na przykład śmierci kogoś bliskiego, taka ofiara nie wystarczy. Żeby zapewnić szczęście i powodzenie, trzeba darować sile wyższej (lub przodkom w życiu pozagrobowym) coś naprawdę cennego. Ponieść dotkliwą stratę czegoś, co dosłownie odejmujemy sobie od ust, by zmarły cieszył się tym przedmiotem w swoim nowym życiu. Na szczęście chiński pragmatyzm daje radę jakoś sprawić, by zarówno wilk był syty jak i owca cała. Darowane przedmioty mogą przecież być atrapami prawdziwych. Stąd sklepy specjalizujące się w papierowych kopiach popularnych dóbr. Można więc palić na cześć przodków na przykład papierowe pieniądze, ale to dopiero początek. Takie artykuły znajdziemy w większości azjatyckich sklepów. Za to na Carnavaron Street można kupić na przykład wcale nie tanie papierowe atrapy telefonów, wszelkiej maści najnowsze modele Samsungów Galaxy oraz Iphone’ów, a także najdroższych zegarków a nawet markowych ubrań. Można też kupić (tylko zupełnie nie mam zielonego pojęcia jak przewieźć) przepiękne delikatne i misterne modele tradycyjnych chińskich świątyń i domów. W to co widzimy w takim sklepie trudno z początku uwierzyć. Z daleka i nie wgłębiając się w szczegóły wygląda to jak jakiś chaotyczny magazyn, w którym obok siebie, często rozrzucone byle jak, stertami piętrzą się najrozmaitsze przedmioty codziennego użytku i elektroniczne dobra. Wszystkie one są podejrzanie lekkie i tak jakoś dziwnie nikt o nie nie dba. Leżą sobie jedne na drugim i czasem wyglądają jakby nic nie ważyły (bo tak w rzeczywistości jest, tylko trudno nam to zaakceptować). W końcu już nie wiemy, czy to mózg nas oszukuje czy jednak to co widzimy to prawda. Bardzo polecam to uczucie niepewności. Z wrażenia nawet zdjęć zapomniałam zrobić.
Indyjskie dobra
W Georgetown jest niewielka indyjska dzielnica Little India, którą słychać już z daleka. Każdy sklep, a jest ich bardzo dużo, bo na parterze każdego domu jest co najmniej jeden, posiada bowiem sporych rozmiarów głośniki i umila życie jak tylko może indyjskimi przebojami filmowymi. Między sklepami panuje konkurencja kogo głośniej słychać. Największe zgrupowanie tradycyjnych sklepów jest na Lebuh Pasar na przykład pod numerami 25, 29, 32, 41. Możemy się tutaj ubrać od stóp do głów, nabyć wyposażenie całej kuchni, wszelkie możliwe produkty spożywcze, środki czystości, kosmetyki, artykuły religijne i wspomnianą już wcześniej kulturę czyli płyty, gazety i czasem książki. Wszystko to jest albo sprowadzane z Indii (a sporo tańsze niż produkty malezyjskie) albo produkowane przez indyjskich emigrantów w Malezji na ich własne potrzeby. Każda, dosłownie każda rzecz, jest odrębna i różni się od produktów w sklepach prowadzonych przez malajskich muzułmanów oraz Chińczyków. Sprzedawcy są bardzo mili, energetyczni i wygadani. Jak tylko mają czas, bardzo bardzo chętnie wytłumaczą do czego dany przedmiot służy, doradzą wybór (na przykład przypraw albo kadzideł). Zawsze tak to wychodzi, że nawet jeśli kupujemy olej do włosów za równowartość bochenka chleba, zostajemy obsłużeni po królewsku, co najmniej jakbyśmy w Polsce właśnie nabywali jakiś samochód. Oni po prostu tak mają. Handel jest ich oczkiem w głowie i zakupy w ich sklepach przypominają bardzo zakupy w Turcji. W dodatku cała ta uprzejmość, czy wręcz nadskakiwanie klientom nic ich nie kosztuje – nie zachowują się tak ze względu na to, że są w pracy i muszą, czy też są zdesperowani, bo sklep nie przynosi im spodziewanych dochodów. Traktują tak każdego i jakoś nie tracą na swoim wizerunku (a wręcz przeciwnie). W naszym kręgu kulturowym takie zachowanie jest traktowane jako coś egzotycznego, a sprzedawca obowiązkowo musi traktować klienta nieco z góry, albo udawać eksperta w danej dziedzinie, bo najwyraźniej inne zachowanie przyniosłoby mu plamę na honorze. To pozostałość epoki komunizmu, kiedy sprzedawczyni w wiecznie pustym sklepie posiadała realną władzę nad ludźmi. Trochę tego jeszcze w nas zostało, dlatego po powrocie z Azji, podczas pierwszych kilka dni w kraju gdy kupuję podstawowe produkty spożywcze jakoś nigdy nie mogę się odnaleźć. Co więc warto kupić w takim indyjskim sklepie?
Na pewno przyprawy, bo są bardzo świeże i z pierwszej ręki. Oczywiście sprzedaje się na wagę do plastikowych reklamówek a w sklepie leżą w wielkich wielokilogramowych workach, lub metalowych puszkach. Co wybrać jeśli rodzajów curry jest kilkanaście i w różnych cenach? Sprzedawca musi wybadać nasz gust i postara się doradzić najlepiej. Przyprawy są tak tanie, że na prawdę nie warto kupować najtańszego. Każde curry jest zdecydowanie inne, często sklepy posiadają własne rodzinne kompozycje, które sami mieszają. Oczywiście będzie to curry indyjskie, malajskie to coś zupełnie innego.
Rewelacyjnie świeże i pachnące są w takich sklepach także kadzidła, jako że przeciętny Hindus zużywa ich tygodniowo tyle co my w pół roku. Nie mają więc kiedy wyleżeć się na półkach. Ich zapach jest nieporównywalny w żaden sposób do kadzideł kupowanych w Polsce, mimo że to często te same opakowania. Parę tygodni (w najlepszym wypadku) transportu w nieprzewidywalnych temperaturach, plus leżenie na sklepowej półce lub w magazynie zdecydowanie oddziaływuje na kadzidła.
Sklepy te to wspaniałe miejsce do zaopatrywania się w indyjskie kosmetyki. Ich ceny w porównaniu do cen tych samych towarów w Polsce mogą szokować bo jest przeważnie kilkakrotnie taniej. Można tu kupić mnóstwo olei i olejków, hennę oraz farby do włosów na jej bazie, ajurwedyjskie pasty do zębów.
Oprócz tego do Little India warto się wybrać ze względu na restauracje “banana leaf curry”, w których wegetariańskie curry podaje się na bananowym liściu i zgodnie z tradycją bez przerwy dokłada się je gościowi, dopóki ten wyraźnie nie zaprotestuje. Uliczni sprzedawcy sprzedają zaś tradycyjne słodycze oraz wegetariańskie samosy. Indyjskie słodycze to temat zasługujący na osobnego posta i z pewnością kiedyś go popełnię, jak zrobię odpowiednią ilość zdjęć na ten temat. Sporo z nich robimy już sami, bo na youtube mnóstwo indyjskich gospodyń domowych wrzuca filmy, na których można wszystko dokładnie zobaczyć.
Chińskie kuchenne utensylia
Na Lebuh Pantai 224 znajduje się bardzo ciekawy sklep z chińskimi narzędziami kuchennymi. Warto wybrać się by je obejrzeć. Ponoć sprowadzane są niemal ze wszystkich prowincji Chin. Najpiękniejsze są drewniane wycinane ręcznie foremki na ciastka, które przypominają arabskie formy na daktylowe ciastka maamoul. Niestety w sklepie nie można robić zdjęć, ani niczego dotykać, co jest trochę dziwne bo sklep nie sprzedaje rękodzieła tylko seryjnie wytwarzane przedmioty. Nie zachęciło mnie to do kupna drewnianej foremki, mimo że były przepiękne. Sklep specjalizuje się w tradycyjnie wykonywanych przedmiotach.
Sklep z materiałami do kaligrafii
Znajduje się nieopodal sklepów z ofiarnymi artykułami z papieru na Lebuh Carnavaron. Można w nim kupić pędzle do kaligrafii w najróżniejszych cenach i rozmiarach, nawet takie które da się używać trzymając je dwoma rękami. Takimi pędzlami posługuje się na przykład francuska artystka Fabienne Verdier. Oprócz tego różne rodzaje tuszy i podkładek do ich mieszania. Na tej samej ulicy można także odwiedzić zakład wytwórcy pieczęci, którymi podpisuje się kaligrafie (ma on swą siedzibę pod numerem 85).
Tradycyjne ubrania różnego typu
Podaję bo może komuś się przydadzą. Chciałam kilkakrotnie odwiedzić wytwórcę tradycyjnych kobiecych zdobionych koralikami butów, których proces wytwarzania i zdobienia trwa nawet trzy miesiące, ale zawsze było zamknięte bo byliśmy tam albo za wcześnie, albo zbyt późno. Takie buty nosi się odświętnie razem z pasującym do nich sarongiem. Służą podkreśleniu statusu społecznego. Są całe wyszywane koralikami. Wytwórca takich butów (Nyonya shoes) mieści się na Lebuh Armenian 4. Równie interesujące jest stanowisko ostatniego wytwórcy muzułmańskich nakryć głowy – songkoków. Mijaliśmy je kilka razy ponieważ mieści się w mikroskopijnym straganie tuż obok Nagore Shrine – mauzoleum poświęconym Syedowi Shahulowi Hamidowi – sufickiemu świętemu z południowych Indii. Stragan działa nieprzerwanie od 1933 roku. Niedaleko tego miejsca, bo na Lebuh Chulia pod numerami 109 i 111 można zaopatrzyć się w sarongi oraz batikowe tkaniny użytkowe.
Po drodze od sklepu do sklepu można też podziwiać inne widoki. Połączenia faktur i kolorów onieśmielają i zapadają na długo w pamięć 😉 Oczywiście to co tutaj wrzucam to tylko wierzchołek góry lodowej. W rzeczywistości jest jeszcze ładniej, tylko nie zawsze chce mi się robić zdjęcia. Wpadam tam w tak dalece zaawansowany komfort życia i marazm, że czasem przez parę dni nie robię żadnych zdjęć, bo bycie tam jest zbyt zajmujące i zwyczajnie nie mam czasu. Może następnym razem odrobię straty, (spodziewam się że już niedługo będę miała tę okazję).