Chorwacja to kraj w którym byłam chyba najkrócej ze wszystkich krajów Europy nie licząc krajów w których tylko przesiadałam się na lotniskach. Nie jest to moja szczególnie wymarzona destynacja, zwłaszcza w epicentrum turystycznego sezonu, z powodu: relatywnie wysokich (w porównaniu do krajów ościennych) cen, niemal absurdalnego zatłoczenia turystami zwłaszcza tymi z Polski, którzy za punkt honoru uważają spędzić tu swoje urlopowe dwa tygodnie, oraz dość wysokiego poziomu komercji. Może byłam za krótko ale wydaje mi się że trochę zalatuje tu nudą, u sąsiadów jest znacznie mniej przewidywalnie. Skoro obok jest arcyciekawa Bośnia czy zupełnie zapomniana przez turystów Serbia a zdecydowana większość ludzi spędza urlop w Chorwacji lepiej zrobić na odwrót. Być może Chorwację da się w miarę normalnie odwiedzić od października do kwietnia (ale jeszcze nie sprawdzałam tego osobiście). Czy w interesującej mnie dziedzinie gastronomii jest tu coś takiego co można zauważyć na pierwszy rzut oka czego w bardziej północnych rejonach Bałkanów raczej trudno uświadczyć, zwłaszcza jeśli jest się w Chorwacji przez niecały tydzień? Ano da się, bo jeśli coś jest komuś przeznaczone to nie sposób przed tym uciec.
Pierwszego dnia trafiliśmy na mocno przeludniony kemping który okazał się być zamieszkany głównie przez Polaków zachowujących się jak dzikie plemiona i wykorzystujących go zupełnie inaczej niż robią to Holendrzy, Niemcy czy nawet Węgrzy – narody posiadające pewne “kempingowe tradycje”. Rodacy kierowali się światopoglądem że imprezowanie po nocach w miejscach gdzie inni usiłują spać, palenie grilla i wrzeszczenie wszelkiej maści wulgaryzmów tuż obok cudzych obozowisk, to dowód prawdziwego stylu, klasy, oraz niezależności jak przystało na potomków prawdziwej szlachty. Po co przecież chodzić daleko na miejsce wyznaczone do palenia ognisk i grilli, skoro można robić to tuż pod własnym namiotem, mimo próśb i zakazów żeby nie palić niczego, bo jest susza i wszystko pójdzie z dymem. Chwilowo przenieśliśmy się do świata pełnego wysokich na 15 centymetrów dmuchanych materaców i pawilonów ogrodowych z Biedronki, oraz kempingowej lodówki wypełnionej po brzegi zgrzewkami wody gazowanej Polaris i polskiego mleka UHT, do której nie dało się wcisnąć nawet mikroskopijnego kawałka jedzenia by przeczekało do rana. Jedynym pocieszeniem w całej tej sytuacji było to, że rozbiliśmy się pod ciekawym drzewem, na którym wisiały wielkie brązowe strąki, po każdym większym podmuchu wiatru wesoło dudniące w nasz namiot. Przypominały trochę strąki tamaryndowca, były zdrewniałe i ładnie pachniały. Jeszcze bardziej zdziwiłam się kiedy okazało się że na pobliskich straganach lokalne koło gospodyń wiejskich (lub kobiet przedsiębiorczych) sprzedawało turystom te same strąki zwinięte w estetyczny pęczek po 8-10 sztuk za całkiem pokaźną sumę kilku euro. Przedsiębiorcze kobiety sprzedawały też mnóstwo nalewek ale ze składników dość nieciekawych jakie można dostać wszędzie, także i u nas: cytrynowe, owocowe, morelowe, jedynym wyjątkiem były ziołowe travarice z ale też z bardzo standardowym roślinnym wkładem. Moją uwagę przykuła tylko nalewka “z rogacza”, ponieważ zaintrygowała mnie tajemniczą nazwą. Miałam nadzieję że na Bałkanach robi się nalewkę ze sproszkowanego rogu jelenia, ale okazało się że pod tą nazwą kryje się nalewka ze strąków dudniących w nasz namiot. Okazało się że właśnie idealnie trafiliśmy na moment zbioru, który przypada na sierpień albo wrzesień. Oczywiście nazbierałam ich reklamówkę. Po niespełna czterech dniach przebywania w epicentrum polskiego wakacyjnego ruchu turystycznego wróciliśmy do Bośni.
Rogacz to bałkańskie określenie drzewa karobowego który po polsku nazywa się szarańczynem strąkowym. Jest to całkiem interesująca roślina. Ceratonia siliqua L. występuje też pod nazwą chleb świętojański czyli St. John’s-bread. Pochodzi ona od Jana Chrzciciela, który ponoć zamiast szarańczą żywił się właśnie strąkami szarańczynu. Pestki znajdujące się w kilkunastocentymetrowych strąkach, ważą zawsze tyle samo i za ich pomocą ważono w dawnych czasach złoto. Pestka karobu odpowiadała jednemu karatowi. Samo słowo karat, pochodzi od greckiej nazwy tego drzewa.
Przepis na nalewkę z rogacza
Można w oryginale przeczytać na przykład tutaj. Jest bardzo prosty. Wystarczy 7-8 strąków. Trzeba je rozdrobnić (pokroić albo zmielić w maszynce do mięsa) i zalać litrem winogronowej rakii, która jest bazą dla wszystkich nalewek na Bałkanach. Trzeba także dodać “garść cukru”, oraz opcjonalnie laskę wanilii. Odstawić na półtorej miesiąca, po czym przecedzić. Autorzy stron chorwackich twierdzą że tyle wystarczy, jednak mi lepiej smakuje jak nalewka postoi sobie przynajmniej z pół roku. Smakuje nieco czekoladowo, i całkiem ciekawie. Resztka nalewki leży sobie u mnie od roku 2013 i jest coraz smaczniejsza. Kolorem przypomina kawę lub mocną herbatę. Warto wiedzieć że strąki są suche i nie puszczają soku, więc trzeba je zalać alkoholem o pijalnej ilości procentów. Jeśli jest mocniejszy można potem zamiast dodawać cukru rozcieńczyć go odpowiednią ilością wody z miodem. Oczywiście miód musi być z tych delikatniejszych bo gryczany na pewno zdominuje smak karobu. Najlepsza nalewka wyjdzie, jeśli zalejemy strąki prawdziwą winogronową rakiją albo chociaż domowej produkcji bimbrem, zamiast przemysłowym i masowo wytwarzanym alkoholem. Rakija od loza jest produktem ubocznym w produkcji wina – coś trzeba robić z przefermentowanymi winnymi resztkami, żeby ich nie zmarnować robi się z nich coś mocniejszego. Więcej o rakiji piszę w tym poście.
Na Bałkanach można też kupić sklepowe wersje nalewki z rogacza o czym można przeczytać tutaj.
Karob w proszku
To co można kupić w sklepach ekologicznych pod nazwą karob, to właśnie zmielone nasiona szarańczynu. Kiedyś były substytutem cukru, bo zawierają bardzo dużo naturalnych słodzików. Teraz pora na superlatywy na temat karobu. W porównaniu z kakao karob wypada zdecydowanie korzystniej ponieważ zawiera więcej witamin oraz kilka rzadko występujących minerałów. Nie wywołuje alergii pokarmowych i co najważniejsze w przeciwieństwie do kakao nie zawiera kofeiny ani teobrominy – substancji stymulujących, których i tak za dużo znajduje się w diecie współczesnego człowieka. Jego kleiste właściwości sprawiają że pomaga przy prawidłowym oczyszczaniu jelita grubego i może być stosowany także przy dolegliwościach układu pokarmowego jako substancja łagodząca. Działa także antyseptycznie (za sprawą tanin), wykrztuśnie, wspomaga naturalne procesy odpornościowe. Obniża cholesterol i eliminuje wolne rodniki. Nieźle jak na niepozornego strąka, prawda?
Co zrobić z proszkiem jak już się go kupi? Używać jako zamiennik kakao na przykład do wypieków, zważywszy jednak na to że jest on naturalnie słodki, należy zmniejszyć ilość cukru w przepisie. Proszek nie nadaje się do zrobienia nalewki, bo powinna być ona zrobiona ze świeżych całych strąków. Zrobienie jej z proszku będzie chyba pójściem na skróty i nie wiem czy wyszłoby z tego coś dobrego.
Bardzo ciekawy przepis. Ale mam owoce już w kawałkach – ile będzie ważyło tych 8 strąków?
Pewnie z 200-300 gram?