Wizyta w Urfie to moje chyba najintensywniejsze tureckie przeżycie kiedykolwiek. To jak na razie jedyne miasto w Turcji zamieszkiwane w większości przez Kurdów, które odwiedziłam. W Urfie jest też spora mniejszość arabska. Dzięki temu, doświadczenia z wizyty w tym mieście są nieporównywalne. Urfa znajduje się stosunkowo niedaleko od śródziemnomorskich kurortów, bo 500 kilometrów w tureckiej skali nie jest specjalnie dużą odległością, jednak mentalnie od tureckiej riviery dzielą ją stulecia. Ma to swoje dobre i złe strony. Jest to miejsce na wskroś tradycyjne. Bazar i domy przylegającej do niego medyny oraz starych dzielnic miasta, wyglądają na niezmienione od setek lat. Pojawiły się tylko współczesne elementy dodane, w postaci mocowanych na dachu baniaków do solarnego ogrzewania wody, oraz licznych anten satelitarnych.
Ludzie nie boją się tutaj ubierać w tradycyjne stroje i niektórzy wyglądają tak, jak mogli by wyglądać i sto lat wcześniej, zdradza ich zazwyczaj jakiś jeden szczegół na przykład telefon komórkowy, czy plastikowa reklamówka. Trudno spotkać z tym mieście kobietę ubraną niezgodnie z zasadami islamu, wszystkie inne mężczyźni pożerają wzrokiem, nawet jeśli noszą zwykłego t-shirta i długie spodnie. Przypuszczam, że byłby to fatalny pomysł ubrać się tutaj w krótkie spodenki lub spódnicę krótszą niż do kostek. Nie spotkamy w Urfie autokarów z tłumami zachodnich turystów, co najwyżej osoby podróżujące indywidualnie. Miejscowi na bazarze i w dzielnicach starego miasta nie są bardzo przyzwyczajeni do przyjezdnych. Niesamowicie reagują na aparat fotograficzny. Widząc go, zaczepiają, ustawiają się przed aparatem i każą sobie zrobić zdjęcie. Nie wiem o co im z tym chodziło. Przecież wiedzieli że to nie polaroid i z aparatu nie wyskoczy zaraz dla nich odbitka. Po prostu bardzo chcieli żeby ktoś utrwalił i zabrał sobie ich twarz. Nie dało się spokojnie przejść choćby krótkiego odcinka bo mnóstwo osób zaczepiało i prosiło żeby zrobić im zdjęcie. Istne szaleństwo. Skoro już udało im się namówić obcokrajowca na zrobienie im zdjęcia, zazwyczaj prezentowali się na nim godnie i z szerokim uśmiechem, aczkolwiek nie było miejsca na żadne wygłupy. Patrząc na te zdjęcia, można pomyśleć że to miasto straszliwie zadowolonych ludzi.
Zarówno kobiety jak i mężczyźni narodowości kurdyjskiej noszą fioletowe chusty, które wspaniale podkreślają ich ciepły kolor skóry. Kiedy kilkakrotnie chcę sobie taką kupić i je mierzę, zawsze okazuje się że mojego koloru skóry ten fiolet wcale nie podkreśla, wręcz przeciwnie wydobywa cienie pod oczami i inne niedoskonałości. Niektóre starsze kobiety na twarzy mają tatuaże, dość powtarzalne, ale chyba nie ma dwóch identycznych. Gdy zapytałam kilku ludzi władających językiem angielskim, co one oznaczają, otrzymałam dwa rodzaje odpowiedzi. Jedni twierdzili, że takie tatuaże nosiły w dawnych czasach tylko zamężne kobiety które pracowały, wychodziły na zewnątrz i nie spędzały całego życia w obrębie domu. Na twarzy za pomocą symboli miały wypisane informacje czym się zajmują, o klanie z którego pochodzą, a także o liczbie dzieci które urodziły. Inni natomiast twierdzili, że zrobienie takiego tatuażu to wola kobiety, zawiera on informacje o jej przynależności do męża, liczbie dzieci, które urodziła i ma znaczenie ochronne i magiczne nie wiąże się z wykonywaniem przez nie żadnej pracy. Teraz się od tego odchodzi. O konserwatyzmie społeczeństwa Sanliurfy musi świadczyć także fakt, że wszystkie tradycyjnie ubrane kobiety noszą na sobie mnóstwo złota. To ich zabezpieczenie, z którym się nie rozstają. Oszczędności jeszcze nie lokuje się w bankach tylko nosi na sobie.
Do Urfy przyjechaliśmy chcąc obejrzeć ważne miejsca kultu – związane z Abrahamem i Hiobem, dzięki nim nosi ona nazwę „miasto proroków” i jest znaczącym miejscem na religijnej mapie Turcji. Planowo mamy zostać tu jakieś dwa dni. Jest tam jednak tak intensywnie i ciekawie, że zostajemy tam prawie do końca naszego pobytu w Turcji wracając dosłownie na dzień przed wylotem do Stambułu. Dzieje się to oczywiście za sprawą ludzi. Wychodząc rano na miasto i wracając do hotelu późnym wieczorem, można poznać nawet kilkanaście ludzkich historii. Część z nich jest bardzo dobrze opowiedziana, część to zaledwie zlepek kilku znanych przez rozmówcę w obcym języku słów, na szczęście podstawy tureckiego przynajmniej ze słuchu coraz lepiej rozumiem (choć powtórzyć nie jestem w stanie), gorzej jest z kurdyjskim. Niektórzy zdradzają przyjezdnym najintymniejsze szczegóły, których nigdy nie zdradzili by sąsiadowi, czy rodzinie, przed którymi grają pobożnych muzułmanów. Tak jest zawsze, że najlepiej rozmawia się z nieznajomymi. To niesamowicie wciągające. Historie są do siebie dość podobne. Sporo naszych rozmówców ma dwa życia. Jedno na pokaz dla rodziny i sąsiadów, a drugie prawdziwe mocno skrywane, w którym mogą być sobą i pozbyć się presji bycia idealnym. Jak w każdym mocno religijnym miejscu, hipokryzja ma się świetnie.
Najgorzej jest z tymi, którzy jeszcze na podwójne życie nie mogą sobie pozwolić bo są zależni od rodziców gdyż nie zarabiają swoich pieniędzy, a mianowicie z nastoletnimi wyrostkami. Bardzo religijny klimat miasta w zestawieniu z pokusami współczesnej popkultury wybitnie im nie służy. Fatalnie zachowują się wobec kobiet, zwłaszcza obcych. Miałam z nimi kilka nieprzyjemnych sytuacji. W tej najmniej przyjemnej wyrostek uciekł nie zdążywszy zarobić ode mnie w twarz, czego do dzisiaj żałuję, bo myślę że taka terapia podziałała by na niego trzeźwiąco. Pozostali ludzie na szczęście nadrabiają te drobne minusy swoją gościnnością i serdecznością. Ciągle tylko pijemy herbatę za herbatą. Starają się też polecić nam różne miejsca do dalszej jazdy, ostrzec przed niebezpieczeństwami, i ujawnia to animozje pomiędzy nimi. Turcy przestrzegają nas żebyśmy nie jechali do Diyarbakır, bo to miasto jest złe na wskroś i na pewno nas tam obrabują. Kurdowie twierdzą coś zupełnie przeciwnego. Mówią że trzeba jeździć po terenach kurdyjskich i wcale nie przejmować się propagandą jaką zły turecki rząd stara się szerzyć, a prawdziwe zło czai się w Stambule gdzie można zostać okradzionym na każdym rogu. Wszyscy ostrzegają się przed sobą nawzajem. Pod bardzo religijną, piękną i uładzoną skorupką kryją się mocne antagonizmy, namiętności i sekrety.
Jednak zarówno Kurdowie jak i Turcy zgodnie odwiedzają dwa ważne pielgrzymkowe miejsca w mieście. Pierwsze z nich – ważniejsze, to Gölbasi na terenie którego znajduje się Balikgol – jezioro pełne świętych karpi. Miejsce to związane jest z prorokiem Abrahamem i złym królem Nemrutem (Nimrodem), który chciał ukarać go za nieokazywanie szacunku starym bożkom. Król nakazał by Abrahama spalono na stosie. Bóg stanął w obronie swojego proroka. Zamienił ogień w wodę, a rozżarzone węgle w ryby. Abraham został zmieciony podmuchem wiatru z górującego nad miastem wzgórza na którym odbywała się jego egzekucja. Nic mu się nie stało gdyż opadł na różane krzewy. W miejscu w którym to się stało, stoi obecnie meczet Halilur Rahman Camii z XIII wieku wybudowany w stylu osmańskim. Do Balikgol przylega Dergah – jaskinia w której Abraham miał się urodzić z osobnymi wejściami dla kobiet i mężczyzn. Legenda o jego narodzinach mocno przypomina dzieje narodzin Chrystusa. Całość ma niesamowitą atmosferę jakby panowało tutaj nie kończące się święto. Czas płynie zdecydowanie wolniej niż na zewnątrz kompleksu. Pielgrzymi leniwie przetrząsają stragany z pamiętkami, każdy mężczyzna i niektóre kobiety obowiązkowo nabywają kefiję (znaną w Polsce pod dziwną nazwą arafatka) która jest najpopularniejszą pamiątką ze świętego miejsca, symbolem odbytej pielgrzymki. Niestety nie udało mi się dogadać z nikim kto by mi wyjaśnił, dlaczego właśnie ta chusta jest symbolem pielgrzymki do Urfy.
Kolejnego dnia postanawiamy odwiedzić Eyyübiye. Muzułmanie wierzą, że to właśnie w tym miejscu znajduje się jaskinia, w której cierpiał (biblijny i koraniczny) prorok Hiob, wystawiony na próbę przez Boga. Eyyüp Pergamber to miejsce gdzie spędził on siedem lat, podczas których Iblis zabrał mu majątek i doświadczył go trądem. Nie zachwiało to jednak jego wiary i po tym czasie Bóg uratował swojego proroka i przywrócił mu zdrowie i dawną pozycję. Pielgrzymi przychodzą w to miejsce prosić o cierpliwość oraz nabrać wody ze świętego źródła, która ma leczyć wszelkie choroby. Do jaskini schodzi się kilka metrów pod ziemię. Na przemian wchodzą do niej grupowo raz kobiety, a raz mężczyźni, żeby nie przydarzyło się nic nieodpowiedniego. Pod ziemią jest duszno i ciasno i nie da się wysiedzieć zbyt długo, kobiety zachowują się ekstatycznie. W kompleksie znajduje się też przepiękny, wyłożony ceramiką meczet. Dalej rozciągają się luźno zamieszkałe tereny, ziemia ma niesamowity czerwonawy kolor. Nagle robi się niezły zamęt. Do kompleksu przyjeżdża wycieczka całkowicie zeuropeizowanych Turków z Ankary. Wszędzie pełno kobiet w spodniach i z gołymi głowami, w podkoszulkach z tatuażami, piercingiem i włosami obciętymi na jeża. Zachowują się jak na fotograficznym safari w jakimś skansenie, ich lustrzanki nieustannie klikają. Miejscowi chętnie pozują im do zdjęć. Jedyna rzecz jaką mają wspólną to język.
Bazar w Urfie zasługuje niemal na osobny wpis. Kupimy tutaj rękodzieło wykonywane na potrzeby lokalne, a nie z myślą wyłącznie o turystach jak ma to miejsce na przykład na Starym Bazarze w Stambule. Miasto słynie z wyrobów metaloplastycznych, jedwabiu i papryki zwanej Urfa Biber. Kupimy tutaj suszone niekonserwowane siarką morele z Malatyi, zjemy cig kofte – przepyszne grillowane jagnięce podroby, zawinięte w cienki arabski chleb.