Jakoś tak wyszło, że jadąc do Sapanty, trochę nastawiłam się na to, że wesoły cmentarz może być wesoły już tylko z nazwy. Podejrzewałam, że być może trochę zaszkodziła mu sława, bo ilość artykułów i relacji na jego temat dosłownie może przerazić. Internet na punkcie tego miejsca ogarnęło istne szaleństwo. Spodziewałam się więc, że może trochę przerósł go własny sukces i powoli zamienia się w turystyczny lunapark. Jest opisywany niemal wszędzie i chyba najlepiej obfotografowany ze wszystkich cmentarzy tej części Europy – nie bezpodstawnie – w końcu jest naprawdę unikatowy i nawet wpisano go na listę UNESCO. Okazuje się jednak, że w Sapancie nikt z tego powodu nie zatracił zdrowego rozsądku. Wieś żyje dla siebie samej, a nie tylko z powodu istnienia swojego cmentarza i jeśli by go nie było, dalej funkcjonowałaby jak gdyby nigdy nic. Zresztą niczym specjalnym spośród sąsiednich wsi się nie wyróżnia. No może tylko stertą bezładnie zaparkowanych samochodów, z powodu licznych gości którzy chcą obejrzeć słynne miejsce. Wprawdzie koło głównej bramy stoi kilkanaście kramów, jednak ludzie sprzedają tam głównie własne lub okoliczne wyroby, a nie chińską tandetę. W porównaniu chociażby z Branem ta atrakcja turystyczna jest bardzo naturalna i niewymuszona. Myślałam że w Rumunii tak się nie da, jednak mieszkańcy Maramureszu mocno stąpają po ziemi. Sukces nie pomieszał im w głowach i podchodzą do sławy swojego cmentarza ze spokojem. Tak samo zresztą jak do śmierci. Umieją bardzo terapeutycznie się z nią obchodzić i specjalnie się nią nie przejmują. Każdego z nas ona czeka, bo to jedyna pewna rzecz w życiu. Dlatego cmentarz w Sapancie zrobił na mnie dość krzepiące wrażenie i muszę stwierdzić, że słowo “wesoły” w nazwie naprawdę mu się należy. Wspaniale ogląda się cmentarz, który wprawdzie należy do zachodniej kultury, ale w podejściu do śmierci jest zupełnym jej zaprzeczeniem. Nie znajdziemy na nim żadnego tak dobrze znanego cierpiętnictwa i płaczących lub żałobnie wyglądających postaci. Jeśli już pojawiają się jakieś bardziej mroczne obrazki, na przykład kościotrupy, to są one głupkowato wesołe. Życie po śmierci wygląda jak kolorowy relaks, albo nigdy nie kończące się sanatorium. Może takie wrażenie zostało spotęgowane przez to, że odwiedziliśmy go w pełni lata i oprócz jaskrawo kolorowych nagrobków wszędzie rosło mnóstwo kwiatów i było bardzo zielono. Najśmieszniej wyglądali na nim odwiedzający, którzy przeglądali nagrobek za nagrobkiem i wyglądali jakby szukali jakiegoś przodka, ale nie bardzo wiedzieli gdzie został on pochowany. Leżącym na nim ludziom musi być całkiem fajnie, co chwilę ktoś ich odwiedza i na pewno nie nudzi im się w życiu pozagrobowym.
Oprócz cmentarza we wsi znajduje się także odbudowywany od lat 90. XX wieku żeński klasztor Sapanta Peri. Powstaje niedaleko miejsca w którym od XIV wieku pierwotnie się znajdował (obecnie jest to terytorium Ukrainy). Zniszczono go w wieku XVIII. Drewniany kościół, którego wieża miała być najwyższą drewnianą wieżą kościelną na świecie, została w międzyczasie zdetronizowana przez inne rumuńskie kościoły. Najwyższa drewniana wieża to taka lokalna ambicja. W całym kraju panuje obecnie ogromny boom na stawianie kościołów i klasztorów. Myślę że to odreagowanie po okresie komunizmu. Ludzie dopiero niedawno zaczęli mieć na tyle środków do życia że mogą pozwolić sobie na stawianie rozlicznych miejsc kultu. Zapewne za kilkadziesiąt lat ze sporą częścią z nich nie będzie wiadomo co zrobić, gdyż kościoły stawia się niemal jeden na drugim i gdzie popadnie. Najlepiej jeśli przy okazji pobija się jakiś rekord na przykład będzie on największym albo najwyższym kościołem wybudowanym z drewna. Akurat Sapanta Peri nie jest miejscem szczególnie ciekawym i wartym odwiedzenia. Jeśli ktoś lubi oglądać stworzone współcześnie miejsca kultu, lepiej pojechać do miejscowości Barsana.