Bardzo ciężko zabrać się za ten wpis, bowiem części miejsc, które pojawi się tu na zdjęciach już nie ma. Przestały istnieć po trzęsieniu ziemi, które 25 kwietnia 2015 nawiedziło Nepal i szczególnie dotkliwie zniszczyło Langtang. To samo stało się ze sporą częścią ich mieszkańców. Byliśmy tam dokładnie rok przed tragicznymi wydarzeniami. W sezonie 2015 popularna trasa którą szliśmy nadal pozostaje zamknięta dla turystów ze względu na mogące wystąpić lawiny i osunięcia ziemi, oraz zniszczenie turystycznej infrastruktury. Co stało się w tej okolicy po trzęsieniu ziemi można zobaczyć na przykład na kanale youtube nepalskiej armii, albo poczytać na przykład na tej stronie. Poprzednie części naszej wycieczki po Langtangu opisuję tu oraz tu.
Drugą część zaczynamy od miejscowości Langtang. To ostatnia zamieszkała przez zwykłych Nepalczyków miejscowość. Zajmują się oni głównie hodowlą jaków i uprawą marnych poletek. Ziemia rodzi tutaj chyba już głównie kamienie. Kolejna położona nieco wyżej miejscowość Kyanjin Gompa została stworzona już tylko na potrzeby turystów i są w niej same hotele. W Langtangu zatrzymujemy się na wyraźną sugestię naszego Pana Tragarza w Peaceful Guest House, który znajduje się nieco przed miejscowością. Okazuje się że jest to dobry wybór, bo ceny posiłków w menu nie są porażająco wysokie, jedzenie jest bardzo w porządku, a hotel obsługuje bardzo bystra i sympatyczna wielopokoleniowa rodzina. Wieś wygląda przepięknie. Wiele domów jest udekorowanych pięknymi ręcznie rzeźbionymi w drewnie elementami. W nocy jest już przeraźliwie zimno, prąd jest tylko bardzo nikły bo z generatorów. W pokoju dosłownie tli się 15 lub 20 watowa żarówka. Nie sposób skorzystać z jakiejkolwiek ładowarki, a zasięg telefonii komórkowej (słaby) ostatnio mieliśmy wczoraj gdy nocowaliśmy w Lama Hotel. Jednym słowem koniec cywilizacji i wolność. Tej nocy odczuwam pierwsze delikatne skutki przebywania na wysokości, mianowicie kilka razy budzę się w nocy bo trochę zaczyna brakować mi powietrza a po kilku głębszych wdechach zasypiam znowu. To sprawia że rano nie jestem zbyt wyspana. Jeszcze ciekawiej moje ciało reaguje po drodze ze wsi Langtang do miejscowości Kyanjin Gompa, mimo że do pokonania mamy na prawdę niewielki odcinek zajmuje nam to sporo czasu i to nie tylko przez robienie zdjęć. Idąc wolnym krokiem mam wrażenie jakbym biegła truchtem. Chodzenie robi się męczące. Najchętniej przystawałabym co 10 minut, a nawet jeszcze nie jestem na 4000 metrach nad poziomem morza.
Dochodzimy do Kyanjin Gompa. Przed turystycznym boomem była miejscem niezamieszkałym. Obecnie powstało tu mnóstwo mniejszych i większych hoteli i pensjonatów oprócz nich jest tu także lądowisko helikopterów i fabryka sera z mleka jaków założona przez Szwajcarów. Miejscowość jest bazą wypadowa na wyższe szczyty. W okolicy są sześciotysięczniki a niedaleko kilka siedmiotysięczników. Kyanjin Gompa postała w związku z nasilonym ruchem turystycznym i pierwszy raz w Nepalu odczuwamy na sobie niekorzystne skutki masowej turystyki. Mamy tu drobną aferę z noclegiem. Po drodze zaczepia nas facet zaprzyjaźniony z naszym Panem Tragarzem i wręcza nam wizytówkę swojego Guest House’u. Mówi że ma nowy dopiero co wybudowany hotel i bardzo nalega żebyśmy do niego przyszli. Zgadzamy się bo co szkodzi zobaczyć, jeśli mu tak bardzo zależy. Hotel podoba się nam nieszczególnie, a już ceny jedzenia w menu są kompletnie absurdalne i idziemy rozejrzeć się gdzie indziej – ceny okazują się korzystniejsze. “Nasz” gospodarz wpada niemal w panikę i błaga nas żebyśmy zostali, wtedy da nam 40% zniżki na cenę jedzenia. To sprawia że robi się u niego minimalnie taniej niż w innych hotelach. Ponoć dlatego ma tak drogo, bo każdy pokój posiada prywatną łazienkę z EUROPEJSKĄ (co wielokrotnie z dumą podkreśla) toaletą. Ta wiadomość nie zrobiła na nas dobrego wrażenia, gdyż nie należało się spodziewać, że ktoś kto prawdopodobnie na oczy nie widział w pełni działającej (w naszym rozumieniu) europejskiej toalety, będzie potrafił odpowiednio ją zamontować. Widzieliśmy już w Chinach i Turcji prawie dziesięć lat temu efekty takiego radosnego montowania w hotelach urządzeń na modłę zachodnią z których nie dawało się korzystać bo ktoś nie potrafił ich odpowiednio podłączyć i na przykład non stop lała się z nich woda albo nie uważał że kiedykolwiek trzeba je myć czy naprawiać, albo na przykład potrafiły się zatkać w najmniej odpowiednim momencie. W hotelu w Kyanjin Gompa niestety było tak samo a nawet gorzej. O wiele lepszym rozwiązaniem w takich warunkach jest bowiem wspólna toaleta którą co chwilę ktoś sprząta i czyści, niż prywatna której nie da się używać (a w dodatku nikt jej nie czyści). Właściciel hotelu strasznie nalegał żebyśmy zostali, więc z rezygnacją, a tak na prawdę chyba trochę ze skąpstwa, postanawiamy u niego zostać. Skąpstwo oczywiście nie popłaca. Okazuje się że była to błędna decyzja. Na końcu postanowił bowiem nieuczciwie “odkuć” się na nas za dane nam rabaty i stwierdził że musi doliczyć nam 4 (jak sam policzył) wzięte przez nas prysznice, z których jeden wycenił na 200 (lub 300, nie pamiętam) rupii. Pomijając już to, że nie dało się tego w żaden sposób sprawdzić bo mieliśmy prywatną łazienkę, było tam tak zimno że zamiast 4 pryszniców wzięliśmy jeden. Na dodatek tak jak w większości hoteli w Langtangu woda podgrzewana była tutaj przez słońce, więc nie tracił prądu ani gazu na nasze odbyte (lub nie) kąpiele. 300 rupii kosztuje tutaj nocleg w pokoju dwuosobowym, więc cena była kompletnie absurdalna i oczywiście nie zapłaciliśmy mu tych pieniędzy. Musieliśmy w dodatku napsuć sobie nieco nerwów kłócąc się z nim pół godziny i tłumaczyć mu że jest nieuczciwy, bo nigdy nie słyszeliśmy by ktokolwiek w Nepalu kazał płacić sobie w hotelu za domniemane wzięcie prysznica, zwłaszcza że na początku nie wspominał że korzystanie z łazienki jest u niego dodatkowo płatne. Tłumaczyliśmy mu żeby z takim podejściem do gości lepiej nie zaczynał swojego biznesu, bo zła opinia szybko się o nim rozniesie. Był to jedyny nieprzyjemny akcent podczas całego pobytu w Langtangu więc jak widać miejsce nie jest zbyt mocno zniszczone przez masową turystykę. Jedynym widocznym tego wskaźnikiem są mijane gdzieniegdzie po drodze śmieci, co wygląda na prawdę strasznie. Nie wiem czego życzyć mieszkańcom Langtangu. Czy lepsze jest dla nich pojawianie się turystów i idący z tym dla nich zarobek i poprawa warunków życia, czy lepiej ich brak, dzięki czemu zanieczyszczeń w górach będzie mniej.
Jeszcze w pierwszy dzień po przybyciu do Kanyjin Gompa stwierdzamy, że nam się nudzi. Jako że zostało jeszcze sporo czasu do zapadniecie zmroku, postanawiamy przejść się nieco po okolicy. Odwiedzamy fabrykę jaczego sera i idziemy nieco w górę w kierunku lodowca. W bardzo niedalekiej od niego odległości robi mi się zupełnie źle z powodu wysokości i odrobinę się podduszam. Nie jest to miłe uczucie. Nie udaje mi się dojść do lodowca i muszę zawrócić. Po zejściu kilkuset metrów w dół od razu wracam do formy. Widać jednak że tego dnia wyżej już nie da się wejść.
Na drugi dzień budzę się z gorączką i nie idę obejrzeć położonego 12 kilometrów od Kyanjin Gompa pastwiska jaków Langshisha Karka, które jest ostatnim popularnym punktem naszej trasy, tylko zostaję w łóżku chorować, więc pozostałe zdjęcia nie są już mojego autorstwa. Kolejnego dnia czuję się jeszcze gorzej i postanawiamy nie czekać aż mi się polepszy, tylko zacząć wracać. Droga w dół zajmuje nam dwa dni (nocujemy w Lama Hotel w tym samym guest housie co poprzednio), z każdym krokiem niżej robi mi się lepiej i jak dochodzimy do Syaprubesi w zasadzie jestem zdrowa i czuję się świetnie.