Co warto kupić w Tajlandii

Przyprawy

W Azji opłaca się kupować przyprawy ponieważ dostajemy je z pierwszej ręki niezleżałe, niedrogie i o wiele lepszej jakości niż od  przeciętnego polskiego producenta przypraw. Nikt nie bawi się oczywiście w pakowanie ich w torebki po 10 gramów każda. Zazwyczaj kupuje się je w stanie sypkim na wagę i pakuje na miejscu do kilku reklamówek. W innej formie dostaniemy je raczej tylko w nielicznych supermarketach, ale i tak najmniejsze torebki to zazwyczaj 100 albo 50 gramów. Nie ma sensu żeby rozpisywać się tutaj na temat wszystkich przypraw. Skupimy się na bardziej lokalnych specyfikach właściwych zwłaszcza dla Tajlandii. Jeżeli chcemy je poznać i czegokolwiek się w temacie przypraw dowiedzieć możemy wybrać się na przykład do słynnego sklepu z przyprawami Nguan Soon w dzielnicy Yaowaratt  w Bangkoku.

galangal

Bardzo lokalną przyprawą dla Azji Południowo-Wschodniej jest galangal. Używany w formie surowej jest składnikiem słynnej zupy Tom Yum. To właśnie jego plasterki dają tej zupie specyficzny smak i pływają w niej w ilościach hurtowych. Jest on odrobinę podobny do imbiru, bo należy do tej samej rodziny, ale jego smak jest delikatniejszy a kłącza mniejsze i raczej biało-różowe. Jeżeli chcemy zapoznać się z tą rośliną trzeba wiedzieć że jest on popularny także w Rosji na Ukrainie. Jest jednym ze składników krzyżma – świętego oleju używanego w cerkwi prawosławnej. Do Europy trafił z Rosji i był nazywany rosyjskim korzeniem. Oprócz tego używa się go głównie do zaprawiania alkoholowych nalewek. Nasza słynna żołądkowa gorzka zawiera wyciąg z galangalu. Posiadam również mocną 52% ukraińską nalewkę калган z korzenia galangalu i miodu pitnego. Jeżeli zobaczymy jakiś produkt alkoholowy z takim właśnie napisem w cyrylicy będziemy mieli możliwość zapoznania się ze smakiem galangalu także po naszej stronie świata.

mal_kuala-lumpur_imbir-i-galangal_001.jpg
Na pierwszym planie imbir a na drugim prawdopodobnie galangal (zdjęcie z Malezji).
mal_penang_galangal_001.jpg
A tak wygląda nadziemna część rośliny w ogrodzie przypraw na Penangu.
trawa cytrynowa

Jest przyprawą mocno lokalną i typową dla tajskiej kuchni, jednak w tej chwili bez problemu dostaniemy ją w Polsce świeżą lub mrożoną w niemal każdych delikatesach. Jest obowiązkowym składnikiem curry zwłaszcza rybnego. Występuje wszędzie tam gdzie mleko kokosowe. Wyciąga i odświeża smak curry. Niestety jej przedawkowanie czasem sprawia że jedzenie smakuje trochę jak perfumy. Warto wiedzieć że oprócz bycia przyprawą trawa cytrynowa odstrasza komary i jest naturalnym repelentem. Więc jeśli kupimy sobie prawdziwy olejek eteryczny i dodamy go do innego oleju na przykład kokosowego albo ze słodkich migdałów, możemy mieć całkiem skuteczny nie zawierający DEET środek na komary. Oczywiście do aktywności typu przechadzka po lesie deszczowym raczej nie wystarczy ale sprawdzi się na pewno na długie wieczory na zewnątrz.

liście limonki kaffir

Ich zastosowanie jest identyczne jak trawy cytrynowej. Jeśli pragniemy kupić sobie w Tajlandii liście suszone, trzeba wiedzieć że nie poleżą one tyle co na przykład liście laurowe. Listki kaffiru dość szybko tracą zapach i nie pomoże nawet ich szczelne zapakowanie. Trzeba kupić tyle by móc je zużyć w pół roku, potem ich zapach znacznie słabnie. Dlatego o wiele lepiej opłaca się zakupić w kraju świeże zamrożone (albo zerwać na miejscu świeże podsuszyć a po powrocie natychmiast zamrozić).

mal_kuala-lumpur_limonka-i-kaffir_001.jpg
Limonka zwykła i limonka kaffir.
mal_penang_limonka-kaffir_001.jpg
Drzewo kaffir. Na liściach pełno dziurek z których wydobywa się olejek eteryczny.
tajska bazylia

Przyprawa specyficzna tylko dla Tajlandii, na szczęście nasiona takiej bazylii są już do kupienia w Polsce a i w Tajlandii można zakupić sobie za bezcen nasiona takiej bazylii. Do każdej zamówionej w ulicznej jadłodajni na śniadanie/obiad/kolację zupy, zupełnie niezależnie od tego co pływa w środku (a może pływać wiele różnych dziwnych rzeczy w rodzaju chociażby kurzych stóp) dostajemy obowiązkowo cały półmisek kiełków fasoli, świeżego chili i oczywiście najważniejszej i najpopularniejszej lokalnej przyprawy a mianowicie bazylii. Lokalni ludzie po prostu wkładają sobie do ust gałązkę i zagryzają nią każdą łyżkę zupy. Bazylia leży w ogromnych koszach i można jej sobie dobierać do woli. Bardzo aromatyczna i dosyć podobna do trawy cytrynowej jest bazylia cytrynowa. Czasem można się zmęczyć od tych wszystkich olejków zapachowych obecnych w naszym jedzeniu. Po powrocie do Polski wszystkie dania smakują tak samo i nie pomoże nawet sypanie do nich garściami lokalnych ziół.

tai_bangkok_zestaw-do-zupy_001.jpg
Typowy zestaw do zagryzania zup. Kiełki fasoli, chili i bazylia.

Zioła medycyny chińskiej

Chińska dzielnica Bangkoku to także niezliczone apteki w stylu chińskim, w których możemy dostać wszelkie niezbędne zioła i inne leki tej medycyny. Jeśli na przykład leczymy się w Polsce u lekarza TMC możemy tam zaopatrzyć się w składniki ziołowych mieszanek za o wiele mniejsze pieniądze niż w kraju. Oczywiście czy to co kupujemy spełnia jakiekolwiek normy i jest wolne od zanieczyszczeń, to zapewne swoista loteria. Mimo wszystko towary z Chin sprzedawane w Europie są chyba bardziej kontrolowane niż te które kupujemy w Azji. Ja kupuję w takich sklepach zioła i suszone owoce które znakomicie nadają się do przyprawiania rosołu. Sporo jest także leków pochodzenia odzwierzęcego. Czasem przykro patrzeć na suszone żółwie węże i inne rozmaite płazy i gady. W porządnej chińskiej aptece znajduje się niezliczona ilość drewnianych szufladek w których pochowane są surowce medyczne, które kupuje się na chińskie jednostki wagi, która w przybliżeniu wynosi ponad 50 gramów, nie pamiętam jednak ani jej nazwy ani dokładnej wagi. Jedynie najtańsze i najbardziej popularne towary wystawione są na światło dzienne.

sin_singapur_sklep-chinska-medycyna_001.jpg
Zdjęcie suszonego żółwia z apteki w Singapurze, ale takie same znajdziemy na Yaowaratt.
mal_penang_sklep-chinska-medycyna_002.jpg
Tylko najbardziej popularne zioła wystawione są na światło dzienne.
mal_penang_bai-shao_001.jpg
Przypuszczam że to bai shao czyli korzeń peonii.
mal_penang_sklep-chinska-medycyna_001.jpg
Na dolnej półeczce po prawej są suszone czerwone chińskie daktyle, w środku jakaś suszona morska istota, a po lewej suszone gorzkie pomarańcze.

Ilość surowców leczniczych w chińskiej medycynie jest imponująca. Od minerałów, poprzez rośliny, zwierzęta i ich części, aż do ludzkich części ciała których obecnie w większości już się nie używa. W angielskiej wikipedii można poczytać o podstawowych ziołach stosowanych w tej medycynie. Do rosołu można kupić takie popularne zioła jak chinese red dates, czyli czerwone daktyle zwane także jujube, a po polsku głożyną pospolitą. Działają one przeciwzapalnie i łagodząco, wzmacniają zdrowie u osób osłabionych. Dla kobiet bardzo polecanym ziołem jest dong quai czyli kobiecy żeń-szeń. Bardzo często do zupy dodaje się także suszone jagody goji, oraz gotowany korzeń Rehmannia glucinosa który wzmacnia energię yin i nadaje zupie brązowy kolor a zapachem odrobinę przypomina wędzone śliwki. Kolejnym popularnym dodatkiem jest korzeń peonii zwany bai shao. Wiem to wszystko, bo najlepszym sposobem na dowiedzenie się jakie zioła warto kupić sobie do rosołu, jest pójście do supermarketu (najlepiej chyba zrobić to w Malezji gdzie diaspora chińska jest ogromna) kupić gotową mieszankę do zupy, która po pierwsze cenowo mocno się nie opłaca a po drugie zajmuje dużo miejsca w bagażu ze względu na sztywne i solidne opakowanie, rozpakować ją i przeczytać listę składników. Te same zioła kupimy na wagę i zajmą nam one o wiele mniej miejsca niż gdybyśmy chcieli kupić gotowe zapakowane w mnóstwo plastiku zestawy. Chińskie zioła kupimy także w Malezji, ale najkorzystniejsze ceny będziemy mieć w chińskiej dzielnicy Yaowaratt w Bangkoku.

chinska-mieszanka-rosolowa_001.jpg
Standardowa mieszanka rosołowa. W zestawie rehmannia glucinosa (brązowe coś przypominające śliwki) dong quai czyli kobiecy odpowiednik żeń-szenia, daktyle aczkolwiek mocno stare albo poddane dodatkowej obróbce, jagody goji, korzeń peonii bai shao, oraz Rhizoma Ligustici Chuanxiong ale akurat ta ostatnia nazwa niewiele mi mówi bo nie znam tej rośliny (w woreczku).
chinska-mieszanka-rosolowa_002.jpg
Gotowa mieszanka, ta akurat nazywa się “Four herbs soup”.

Owoce

Ogólnie rzecz biorąc Tajlandia to niezłe miejsce na skosztowanie egzotycznych owoców, bo poziom higieny jest mimo wszystko całkiem niezły w porównaniu do znacznie biedniejszych krajów ościennych (z wyjątkiem Malezji). Nie należy jednak tego robić zaraz po przyjeździe, jeśli nie chcemy spędzić kilku pierwszych dni wyjazdu w toalecie. W Azji możemy kupić owoce zarówno w całości, jak obrane i pokrojone z wykałaczką albo widelczykiem gotowe do jedzenia. Obieracz owoców to zawód dość popularny. W kraju gdzie większość posiłków spożywa się na ulicy, prawie nikomu nie chce bawić się z ich obieraniem. Zawsze pozostaje jednak kwestia wody w jakiej zostały opłukane owoce i czy w ogóle zostały umyte. Na lokalnych ludziach nie robi to wrażenia – oni w tym środowisku żyją i posiadają lokalną florę bakteryjną, dla nas zjedzenie czegoś takiego może być mocno odczuwalne przez dobrych kilka dni. Na pewno nie damy rady sami uporać się z owocami w rodzaju jackfruita, duriana czy ananasa, bo trzeba chyba mieć maczetę by jakoś je otworzyć. Poza tym z durianem i tak nie wpuszczą nas do komunikacji miejskiej czy do hotelu. Owoce mniejsze w rodzaju rambutanów czy mango lepiej kupić w całości, tak będzie z pewnością bezpieczniej. Jeżeli jesteśmy już w temacie mango – zdecydowanie nie polecam osobom niewprawionym jedzenie popularnej tajskiej owocowej przekąski w postaci niedojrzałego mango z posypką z chili i cukru. Po niedojrzałym mango sensacje żołądkowe mamy jak w banku. Ja raz miałam nawet jak tylko skosztowałam dwa kęsy tego specyfiku (bo ktoś mnie nim poczęstował na targu).  Kolejną opcją na skosztowanie egzotycznych owoców są soki wyciskane przez ulicznych “wyciskaczy” oraz oferowane w różnego rodzaju jadłodajniach. Zawsze jednak dolewana jest do nich woda, mogą także zawierać lód zrobiony z niebutelkowanej wody. O owocowych sokach piszę w poście co zjeść na ulicy w Tajlandii.

sin_singapur_rambutan_001.jpg
To rambutan. Ma właściwości chłodzące. Wygląda groźnie, ale “kolce” bardziej przypominają włosy i są bardzo miękkie.
mal_penang_rambutan_001.jpg
A tak wygląda po obraniu – przypomina liczi i longana. Nawet smakuje dosyć podobnie.
mal_kuala-lumpur_mangostan_001.jpg
To mangostan (mangosteen) bardzo słodki, a przy tym odświeżający. W Tajlandii to dość drogie owoce, taki trochę delikates.
mal_penang_jackfruit_001.jpg
To jackfruit. Duże okazy ważą kilkanaście kilogramów. Smakuje trochę jak marchewka a trochę jak pomarańcz.
mal_kuala-lumpur_longan_001.jpg
Longan. Podobna “konstrukcja” jak liczi i rambutany. Sucha skórka biały delikatny owoc z dużą pestką. Są to bardzo małe owoce i sporo trzeba się przy nich napracować.
sin_singapur_durian_001.jpg
Król owoców durian, ma właściwości silnie rozgrzewające i wspomagające męską energię yang. Smakuje specyficznie a jeszcze bardziej specyficznie pachnie. Ja go lubię i to jeden z nielicznych azjatyckich owoców który nie powoduje u mnie żadnych dolegliwości żołądkowych.
sin_singapur_kokos-do-picia_001.jpg
A to orzech kokosowy którego sok znakomicie gasi pragnienie, posiada mikroelementy które tracimy w upale. Środek kokosu można wyjeść skrobiąc go łyżeczką. Ważne żeby orzech był otwarty przy nas, wtedy nikt nie doleje nam do niego na przykład wody niewiadomego pochodzenia.
tai_trang_sapodilla_001
Sapodilla bardzo mocno słodki i raczej “mulący” raczej nie zostanę jego amatorką. Liście i nasiona rośliny mają właściwości lecznicze.

O bardziej skomplikowanych przypadkach tego co można kupić na tajskim targu owocowo-warzywnym, warto także przeczytać tutaj.

Alkohole

Jeśli chodzi o napoje wyskokowe, w przypadku Tajlandii sporego doświadczenia nie mam. Lubię czasami wypić piwo Leo (z gepardem na butelce), ale zupełnie nie rozumiem ekscytacji tajskimi piwami. To zwykłe produkowane przemysłowo i niczym nie wyróżniające się produkty o smaku dalekim od przyzwoitego. Wszystkie inne piwa oprócz Leo moim zdaniem w ogóle nie nadają się do picia, bo smakują po prostu koszmarnie. Zresztą jak widzę (czasami, bo staram się jak mogę omijać takie typowe dla Tajlandii widoki) hordy pijanych turystów, jakoś zupełnie przechodzi mi ochota na picie jakichkolwiek napojów z procentami.  Alkohol jak na azjatycki kraj jest tu bardzo dostępny i panuje duże przyzwolenie na jego picie. Tajowie także od niego nie stronią, mimo że teoretycznie jako buddyści nie powinni w ogóle go spożywać.

Herbata

Jeśli chodzi o zakupy zielonej herbaty, Tajlandia to miejsce rewelacyjne. Nie wiem jak jest z bardzo drogimi i ekskluzywnymi herbatami, ale takie przyzwoitej jakości do codziennego użytku prezentują się w ogromnym wyborze. Zielona herbata jest napojem bardzo popularnym i do Tajlandii sprowadzane są herbaty z całej Azji: przede wszystkim Chin i Japonii. Oczywiście te japońskie kosztują sporo, jednak jest w czym wybierać, zwłaszcza chińskich jest prawdziwe zatrzęsienie. Do tego dochodzi także sporo lokalnych herbat tajskich. Raz udało mi się kupić bardzo dobrą herbatę z północnej Tajlandii, która ponoć zawierała także lokalne zioła, ale były one niewyczuwalne w smaku. Tajska herbata z lokalnymi ziołami smakowała jak niezłej jakości zielona herbata. Mnóstwo herbaty można kupić w Bangkoku w chińskiej dzielnicy, zarówno takie na wagę jak i w opakowaniach, głównie w sklepach prowadzonych przez Chińczyków. Jednak żeby mieć spory wybór chińskich herbat nie trzeba wcale się tam udawać, bo w przeciętnej galerii handlowej w supermarkecie z jedzeniem, albo w osobnym sklepie tylko z herbatami produktów z Chin będzie zatrzęsienie. Jeśli już kupujemy chińską herbatę i zupełnie nie mamy pomysłu którą wybrać, najbezpieczniej będzie kupić herbatę ze znakiem QS. To znak świadczący o wysokiej jakości i bezpieczeństwie chińskich produktów żywnościowych. Oprócz herbat zielonych na półkach znajdziemy oczywiście pu’er, oolong, czy herbatę białą. W Tajlandii najpopularniejsze są herbaty zielone, raczej nie widziałam by w powszechnym użyciu były herbaty czerwone czy niebieskie, więc przypuszczam że te inne nie schodzą tak dobrze i są kupowane głównie przez turystów. Spośród lokalnych marek herbacianych, najbardziej znaną marką produkującą popularną herbatę (która szczerze mówiąc szczególnie świetna nie jest) jest Three Horses Brand.

Pasta z tamaryndowca

tai_bangkok_tamaryndowiec_001.jpg

Ciężko dostać w Polsce sensowną pastę z tamaryndowca. Ta pasta to podstawa wielu rodzajów curry. W zeuropeizowanych przepisach zastępują ją pomidory. Prawdziwa pasta jest kwaskowa, zawiera wprawdzie pewną ilość naturalnej słodyczy, ale przede wszystkim ma odświeżający cierpki smak. Pasty w słoiczku, które można kupić w sklepach typu Kuchnie Świata, to istny ulepek, bardziej przypominają dżem owocowy, niż dodatek do dań mięsnych i warzywnych. Są to po prostu mocno posłodzone luźne przeciery bardzo słodkie – tak jest po prostu taniej. W Tajlandii pasta jest sprzedawana zazwyczaj w solidnych opakowaniach foliowych, dosyć twarda i skondensowana. Małe opakowanie może spokojnie ważyć pół kilograma. Jest dość ciężka i mało wydajna. Na jedno curry z pewnością zużyjemy gdzieś tak około 150-200 gramów, więc szaleństwem byłoby przywozić tego nie wiadomo ile. Niektóre pasty zawierają włókna mi udało się kupić pastę pozbawioną włókien. Warto skosztować na miejscu jak smakuje tamaryndowiec. Możemy spotkać go w sklepach pod wieloma postaciami, na przykład kandyzowany w cukrze, robi się też z niego różne cukierki. Pasta występuje w wielu daniach kuchni tajskiej i nadaje im specyficzny smak który niekoniecznie uda nam się odtworzyć przy pomocy pomidorów.

Sos rybny

Przywożenie z sobą sosu w szklanej butelce to oczywiście szaleństwo. Nie dość że ciężka, to jeszcze jeśli by nam się w bagażu rozbiła, trzeba by pewnie było wyrzucić wszystko. Za to z sosem rybnym można się w Tajlandii znakomicie oswoić, rozsmakować się w nim i zobaczyć rozmaite możliwości jego wykorzystania. Jest on tutaj po prostu alternatywą soli, używany dosłownie do wszystkiego, zdrowszy bo sfermentowany. Przez pierwszych kilka dni może jeszcze zauważam jego obecność w jedzeniu, potem jest mi zupełnie wszystko jedno. Natomiast ponowne przestawienie się na używanie soli zamiast sosu jest dużo mniej przyjemne, bo jedzenie sprawia wrażenie pozbawionego smaku. Jeśli już rozsmakujemy się w prawdziwym sosie nie będziemy dawali się zwieść podróbom jakich pełno na krajowym rynku. Prawdziwy sos powinien zawierać jedynie 3 składniki: ekstrakt z anchovies, sól, cukier w ilościach niewielkich oraz jeszcze ewentualnie karmel jako barwnik. W polskich sklepach podczas rozmaitych “tygodni azjatyckich” można kupić obrzydliwe sosy-podróbki z konserwantami, glutaminianem sodu, sztucznym zapachem zawierające nieraz tylko kilka procent ekstraktu z ryb. Jak ktokolwiek może polubić i nabrać szacunku do azjatyckiej kuchni jeśli zamiast prawdziwych produktów sprzedaje mu się podróbki? Na szczęście w branżowych sklepach stacjonarnych i internetowych da się kupić sosy marki Healthy Boy, Oyster Brand, czy Squid Brand, które takich dodatkowych substancji nie zawierają. W Tajlandii najpopularniejszym sosem jest Tra Chang, inne marki można zobaczyć tutaj.

Elektronika

Z zakupami elektroniki w Tajlandii jest w sumie podobnie jak w Hongkongu, tylko że towarów jest mniej i rynek głównie koncentruje się na tańszych i popularniejszych towarach. Wszelkie nowinki techniczne, które do Europy Wschodniej dotrą średnio za co najmniej pół roku, można tutaj kupić o wiele taniej, bo nie są już nowością a czymś powszechnym. Największym centrum handlowym w Bangkoku z ogromnym działem elektroniki jest MBK. Stoiska przypominają labirynt pełen Samsungów Galaxy i Iphone’ów. Trudno powiedzieć jaki procent elektronicznych dóbr jest oryginalnego pochodzenia, ale raczej przypuszczam że nikły. Oprócz tego w Azji ogromnie rozwija się obecnie rynek kamer i wideo rejestratorów w rodzaju Go pro i niezliczone mnóstwo gorszych i lepszych kopii tej kultowej marki są namiętnie wykupywane przez Azjatów celem udokumentowania na przykład swojego urlopu. Dzisiaj każdy odrobinę bardziej zamożny mieszkaniec Azji chce wyglądać jak porządny japoński turysta z lat dziewięćdziesiątych. Jeśli więc ktoś potrzebuje akcesoriów do telefonów, kamer, czy telefonów o podejrzanej proweniencji, można zwiedzać stoiska większą część dnia. Obawiałabym się kupować tam coś za większe pieniądze, ponieważ trudno stwierdzić jaka jest jakość takiej kreatywnie odtworzonej elektroniki, zanim jej się trochę nie poużywa. Z drugiej strony oryginały działają często niewiele lepiej. Jedno jest pewne. Znaczna większość super nowoczesnych telefonów jakie można oglądać w komunikacji miejskiej Bangkoku zapewne pochodzi właśnie stamtąd.

Ubrania

Do Tajlandii trzeba pojechać mając z sobą jeden komplet ubrań na sobie i ewentualnie drugi w zapasie. Często ten zapas może być mocno uszczuplony, albo przeznaczony do zostawienia/zgubienia po drodze. Wyjedziemy zapewne z kilkunastoma albo kilkudziesięcioma sztukami odzieży. Znajdziemy tu zatrzęsienie lokalnych marek, często działających jedynie w obrębie jednego regionu kraju, posiadających dosłownie kilka sklepów, za to własny styl i ciekawą koncepcję. Tajowie mają rewelacyjny zmysł estetyczny jeśli chodzi o ubrania i nie mam tu na myśli straganów z szytymi seryjnie ubraniami w stylu hippie dla europejskich dzieci kwiatów w najbardziej turystycznych dzielnicach. Mnóstwo osób produkuje na przykład t-shirty z ciekawymi i oryginalnymi grafikami. Oryginalność to cecha której próżno szukać w naszych sieciówkach, gdzie co sezon wprawdzie moda nieco się zmienia jednak w każdym sklepie jest niemal dokładnie to samo. W Tajlandii muszą chyba istnieć w miarę dobre warunki do tego typu biznesów, ponieważ to niemożliwe by nawet na głębokiej prowincji w rodzaju miasta Trang na nocnym bazarze dało się znaleźć kilku lokalnych projektantów bluz i koszulek z interesującymi utrzymanymi w jednolitej stylistyce nadrukami. Widać że firma produkuje ubrania z grafikami jednego autora, albo na tyle podobnych do siebie że jest to nierozpoznawalne. Skoro takich producentów jest dużo, to znaczy że mają z czego żyć. Zakup takiego autorskiego i niszowego produktu to koszt ubrania z sieciówki w Polsce. W przypadku producentów lokalnych raczej nie należy liczyć na łatwą dostępność rozmiarów dla przeciętnego Amerykanina. Ja jestem w tej komfortowej sytuacji że mój rozmiar jak na tamtejsze warunki jest rozmiarem całkowicie przeciętnym i najpopularniejszym, podczas gdy w Polsce jest zazwyczaj rozmiarem najmniejszym i sporo rzeczy na mnie nie pasuje. Europejki mają większe biusty i szersze ramiona. Nie wiem jak wygląda sytuacja z zakupem ubrań dla osób obdarzonych trochę większą ilością ciała i masy, ale dla osób noszących w Europie w najlepszym przypadku rozmiar “S” wybór ubrań jest nieograniczony. Najbardziej wypasione centra handlowe Bangkoku w rodzaju Silom Complex, czy Central World Plaza będą miały ceny identyczne jak w Europie, nieco tańsze centra w rodzaju MBK czy Big C pozwolą zaopatrzyć się w również bardzo sensowne i znacznie tańsze ubrania. Najtańsza opcja to bazary – chiński w dzielnicy Yaowaratt oraz słynny weekendowy market Chatuchak. Jednak kupowanie w takich warunkach ma swoją cenę – trzeba bardzo uważać na kradzieże. Zwłaszcza Chatuchak jest bardzo opanowany przez kieszonkowców. Na tym bazarze kilka razy w ciągu dnia zaczepili nas policjanci i kazali bardzo uważać na “personal belongings”. Ceny ubrań są tam takie, że zakupy robią chyba wszystkie narody świata. Od japońskich fashion victims wlokących walizki wielkości namiotu wypchane ubraniami tak, że się nie zamykają, po szczelnie okryte czarnymi abajami mieszkanki półwyspu arabskiego, półżywe z powodu temperatury jaka panuje pod konstrukcjami z blachy z których zrobiona jest większość bazaru. Oczywiście chyba nie myślicie że należy się tam spodziewać klimatyzacji? Do zakupów tam trzeba mieć niezłą kondycję i lubić gorąco. Na bazarach i w ulicznych budach rozmiarówka jest już zupełnie azjatycka – zaopatrują się tu bowiem przeciętni mieszkańcy Tajlandii z mniej zasobnym portfelem i nawet na mnie niektóre ubrania są gdzieniegdzie za wąskie, za ciasne albo przeznaczone dla ludzi o nieco innych proporcjach. Po przywiezieniu sobie tym razem aż dwóch par spodni kupionych na ulicy, które okazały się na mnie dziwnie leżeć (mimo że na oko były dobre) chyba całkowicie odpuszczę sobie kupowanie spodni w takich miejscach.

Jakość ubrań to prawdziwa loteria. Możemy kupić ubranie za grosze w jednej z ulicznych bud i używać je przez pięć lat bez większych oznak zużycia. Możemy także  w porządnie wyglądającym sklepie kupić coś za cenę porównywalną do europejskiej i cieszyć się naszym ubraniem przez około dwa prania. Może też być zupełnie na odwrót. Najczęstszymi problemami jest zmiana rozmiarów ubrania po praniu (ubranie drastycznie się zmniejsza) i utrata kolorów oraz całkowita zmiana właściwości tkaniny z której jest zrobione, tak że w najlepszym wypadku zaczyna przypominać ścierkę. Tak było z całkiem sporo kosztującą sukienką z sową, którą zakupiłam w bardzo ładnie wyglądającym butiku sprzedającym tylko sukienki. Okazało się że była to sukienka “na jeden jedyny raz”. Jako że ubrań kupuję w Tajlandii dużo, kilka tego typu wpadek musiało mi się przytrafić. Często widząc ceny lokalnych ubrań może przyjść nam do głowy pomysł zabrania kilkunastu lub kilkudziesięciu sztuk więcej i sprzedania ich w kraju wśród mniej lub bardziej znajomych. Jednak warto pochodzić chwilę w ubraniu które mamy na oku, sprawdzić czy na przykład nie zmniejszy się po praniu o połowę i nie odda większości kolorów bo nikomu nie chciało się utrwalić barwnika. Nie mam pojęcia jak można kupować ubrania w ilościach hurtowych i importować je “na kontenery” kiedy nie mamy możliwości sprawdzenia ich sztuka po sztuce. Rozbieżności w jakości są bardzo duże. Ta sama rzecz kupowana u jednego sprzedawcy będzie miała dobrą jakość a u innego mimo że wygląda identycznie to zmniejszy się o połowę. Zaliczenie kilku wpadek to ryzyko które trzeba wkalkulować w zakup ubrań w Tajlandii.

Buty i akcesoria skórzane

Nieprzeliczone ilości sklepów z butami (niestety głównie na temperatury letnie) i ich niesamowicie przystępne ceny sprawiają, że zazwyczaj do mojego powrotnego bagażu zaplątać się musi minimum 3-5 par letniego obuwia. Raczej nie posiadam żadnych butów na lato które nie były kupione w Azji, chociaż posiadając rozmiar stopy z pogranicza 38 a 39 czasami mam problem z lokalnymi markami, bo nie ma już na mnie numeru. Sporo producentów w Tajlandii robi jednak buty także na europejską stopę ze względu na możliwość pozyskania chmary klientów spośród turystów. Bardzo znanym producentem porządnego obuwia i akcesoriów skórzanych jest firma Findig. Ich produkty nie należą może do najtańszych, ale ich sklepy mają zazwyczaj pokaźną powierzchnię i prawie połowę zajmuje wyprzedaż butów z poprzednich sezonów (które na oko niczym nie różnią się od tych z bieżącego sezonu, ponieważ są to produkty mocno klasyczne). Wybór jest tak duży że istnieje spore prawdopodobieństwo że coś w przystępnej cenie nam się spodoba. Duża koncentracja sklepów tej marki znajduje się w okolicy słynnej ulicy Khaosan Road. Tylko chęć odwiedzenia kilku sklepów Findig w jednym miejscu sprawiła, że tym razem w ogóle wybraliśmy się w te bardzo turystyczne rejony Bangkoku. Trzeba mieć na uwadze że sklepy te sprzedają  także wyroby ze skóry krokodyli i węży, które są tam wyznacznikiem zamożności i służą do podkreślenia statusu społecznego, natomiast w Europie mogą zostać zarekwirowane na lotnisku i za ich przywóz może grozić nam grzywna! Jeżeli planujemy takie zakupy warto upewnić się co do źródła pochodzenia takiej skóry i zapoznać dokładnie z przepisami, niemniej jednak lepiej chyba nie mieć na sumieniu ginących gatunków. Oprócz butów sklep posiada mnóstwo bardzo sensownych portfeli, toreb saszetek i pasków. Posiadam ich portfel od 2011 roku i prawie nie widać po nim jeszcze śladów używania.

Drugą nieco tańszą opcją na zakup butów w Tajlandii jest…niegdyś czeska firma Bata o której historii przeczytać możemy w książkach Mariusza Szczygła. Sklepy tej międzynarodowej już korporacji całkowicie skolonizowały Azję Południowo-Wschodnią. W Tajlandii jest ich szczególnie dużo. Z jakością tych butów jest już zdecydowanie gorzej, ale jeśli jesteśmy wybredni i odwiedzimy co najmniej kilka sklepów z pewnością wybierzemy sobie jakieś sensowne i trwałe skórzane buty w korzystnej cenie. Jeśli już kupuję buty ze skóry to nie chcę by się one zaraz rozpadły. Wolę mieć ich mniej a na dłużej. Z tanich butów ze “skóry ekologicznej” wyleczyłam się natychmiast po zakupie pierwszej pary i nic mnie już do nich nie przekona. Sporo butów Bata już samym wyglądem może budzić nieufność, co z tego że kosztują czasem poniżej 50 zł za parę, jeśli widać, że posłużą trzy miesiące i się rozpadną. Śmieci na świecie już i tak mamy pod dostatkiem, po co produkować kolejne. Można sobie wygooglać ile sklepów Baty jest w Bangkoku i doznać zawrotu głowy. Bardzo sensowny i duży sklep jest w centrum handlowym MBK. To tam kupiłam tym razem najwięcej butów.

Najtańszą możliwością są niezliczone ilości sklepów z butami w stylu lokalnym. Są to zazwyczaj produkty ze skóry ekologicznej najczęściej na koturnie albo obcasie z niezliczoną ilością cyrkonii, plastikowych kamieni i wszelkiej maści innych błyskotek. Takie buty kupimy nawet za równowartość 20 czy 30 złotych. Jeśli ktoś szuka na przykład butów do stylizacji na sesje zdjęciowe albo na jeden raz to jest to z pewnością jakaś opcja.  Tajskie kobiety (i ladyboye) kochają wszystko co błyszczące. Mnóstwo kobiet stylizuje się na lalki albo księżniczki i niestrudzenie chodzi na gorącu w butach na gigantycznych obcasach i z przyklejonymi sztucznymi rzęsami, trzymając w ręce smartfona w różowej albo wysadzanej “diamentami” obudowie. Ogromnie mnie to zjawisko fascynuje.

Kosmetyki

Większość kosmetyków w drogeriach będzie miało, jak wszędzie w Azji, właściwości wybielające skórę, więc jeśli w podróży zabraknie nam kremu to może być ciężko znaleźć coś niewybielającego. Za to pod względem olejków eterycznych i rozmaitych olejów, Tajlandia to znakomite miejsce na zakupy. Wybór olejków do masażu przekracza wszelkie wyobrażenia. Sporo jest kosmetyków na bazie oleju kokosowego. Jeżeli szukamy kosmetyków do domowego spa, aromaterapii, masażu i tym podobnych aktywności na prawdę jest w czym wybierać. Sporo sklepów tego typu jest niestety skierowana wyłącznie do turystów i ceny są dosyć nieadekwatne. Sporo jest kiczowatych opakowań i sztucznych zapachów. Dlatego mimo że wielokrotnie grzebałam w tego typu kosmetykach, w sumie niczego sensownego dla siebie nie udało mi się wybrać. Wszystko wydawało mi się odrobinę za sztuczne Koniec końców w oleje i olejki i tak wolałam zaopatrzyć się w sklepach prowadzonych przez przedstawicieli indyjskiej diaspory w hinduskiej dzielnicy Bangkoku. Na pewno tajskie kosmetyki znakomicie nadają się na prezenty, bo są ładnie zapakowane, posiadają minimum informacji po angielsku i spełniają ogólnie przyjęte kanony zapachowe i estetyczne.

Tak zwane okazje

Tajlandia to kraj w którym koncentruje się masowy ruch turystyczny a sporo ludzi jedzie tutaj by podczas wyjazdu praktycznie nie trzeźwieć tylko do woli korzystać z taniego alkoholu i narkotyków. Ilość sytuacji w której ktoś proponował mi w Tajlandii ich zakup jest bardzo wysoka. Na przykład w sąsiedniej Malezji nie zdarzyło się to chyba ani razu. Bardzo często zdarza się że człowiek “oficjalnie” sprzedający na tłumnie obleganym deptaku na przykład plastikowe wiatraczki, albo zabawki za 20 bathów, kiedy go mijamy szepcze do ucha całą listę niedozwolonych specyfików którymi także handluje. Trzeba jednak wiedzieć że dość często za rogiem czai się policja turystyczna, z którą taki sprzedawca może być w zmowie. Przygoda może skończyć się zapłaceniem na prawdę wysokiej kwoty, celem wykupienia się z opresji. Kary za narkotyki w Tajlandii są bardzo surowe i wysokie. Znane są przypadki wieloletniego więzienia w bardzo ciężkich warunkach i to nawet z lokalnego polskiego podwórka. Kolejnym nieprzyjemnym zdarzeniem jakie może nas spotkać to propozycja zakupu biżuterii, złota czy zegarków, które okazują się bezwartościowe. Jeśli ktoś zaczepia nas na ulicy jest bardzo nahalny i przyjacielski, pilnie wypytuje się o kraj z którego pochodzimy, nasz zawód no i oczywiście kiedy przyjechaliśmy do Tajlandii (im bardziej niedawno tym dla niego lepiej) znaczy to, że jeśli jakoś go nie spławimy, prawdopodobnie zaniedługo wylądujemy w sklepie z tego typu artykułami. Ja jeszcze nigdy w takim sklepie nie wylądowałam, ale próbowano zmusić mnie do wzięcia udziału w tego typu przedsięwzięciu bardzo wiele razy. Specjalizują się w tym także kierowcy tuk tuków i taksówek, zwłaszcza tacy którzy nas zaczepiają i oferują przejażdżkę po mieście za śmieszne pieniądze. W tym kraju raczej warto być ostrożnym bo pod względem handlowych okazji i zakupu nielegalnych towarów jest dość dziko i można stracić pieniądze i wpakować się w poważne kłopoty.

tai_pattaya_walking-street_001.jpg
Na takiej ulicy jak nocny deptak w Pattayi, w której musieliśmy zatrzymać się po drodze, co drugi mijany uliczny sprzedawca plastikowej tandety, proponuje na ucho całą listę zakazanych substancji.

Podziel się z innymi: