Po obejrzeniu filmu na Ukrainerze na temat obchodów Malanki – czyli świętowania karnawału i prawosławnego Nowego Roku, stwierdziliśmy że właściwie to dysponujemy czasem by móc sprawdzić czy faktycznie jest tam tak ładnie jak na filmie. No i po powrocie stwierdzam, że napiszę tu instrukcję obsługi Malanki, bo przyjazd tu nie jest tak prosty jak może się wydawać. Sama często korzystam z internetu do zdobywania informacji na temat różnych dziwnych imprez na które jeżdżę, więc dorzucę coś od siebie i opiszę dość mało znany temat.
Malanek jest wiele,
a wszystkie odbywają się w tym samym czasie – impreza zaczyna się wieczorem 13 stycznia w wigilię Nowego Roku (imieniny Melanii) mniej więcej od godziny 19 i trwa do rana. Kolejnego dnia – 14 stycznia, wznawia się około godziny 14-15 i trwa do późnych godzin nocnych. Dlatego musicie wcześniej wiedzieć gdzie i na co chcecie pojechać. To nie tak jak w przypadku węgierskiego karnawału Busójárás gdy w jednym miejscu odbywa się impreza totalna, która trwa prawie tydzień – wystarczy więc przyjechać na dwa, trzy dni a i tak wszystko zobaczycie. Tutaj problemem robi się logistyka. Mniejsze karnawały odbywają się w miejscowościach na pograniczu Rumunii i Ukrainy – jak twierdzi strona Ukrainer także w miejsowościach: Horbove, Velykyi Kuchuriv, Boyan, Prypruttia, and Babyn (Горбова, Великий Кучурів, Бояни, Припруття, Бабин) . Bardzo słynna, o ponad stuletniej nieprzerwanej tradycji Malanka, odbywa się w Waszkowcach (Вашківці). W tym roku w innym niż reszta terminie odbywała się “Malanka Fest” o charakterze bardziej miejskim w Czerniowcach, ale na nią to średnio warto się udawać. Odległości (na przykład między Krasnoilskiem a Waszkowcami) są spore, a problemem jest jakość dróg no i stan ich utrzymania w zimie. Trudno rozwijać szalone prędkości jeśli nie jest się przyzwyczajonym na przykład do jeżdżenia po lodowych koleinach (dróg lokalnych nikt niczym nie posypywał w dzień trochę rozmarzały, a w nocy chodząc po nich można było co chwilę się wywrócić). Więc warto wcześniej wiedzieć co i jak, żeby nie tracić czasu na jeżdżenie i szukanie (a informacji jest bardzo niewiele), zwłaszcza że rzeczywistość rzuca nam liczne kłody pod nogi, bo tu się nie da szybko. Krótki dzień również nie ułatwia nam na przykład swobodnego robienia zdjęć. Przez to nie udało mi się sfotografować facetów noszących na plecach trzymetrowe skrzydła ze słomy i chyba będę musiała jeszcze tam przyjechać.
Bramy
Może zanim w ogóle napiszę coś więcej na temat krasnoilskiego karnawału, dowiecie się jak tam się dostać. Nie jest prosto, za sprawą licznych przejść granicznych tudzież bram. Jako że Krasnoilsk położony jest na pograniczu rumuńsko-ukraińskim, trochę na środku niczego, ogłasza się separatystyczną republiką karnawału. Ma to odniesienie do przeszłości kiedy uważano, że w noc świętej Melanii poprzedzającą nadejście prawosławnego nowego roku demony i wszelkie zło są najaktywniejsze. Za sprawą bębnów, ludzi w maskach, dużej ilości hałasu i innych typowych dla karnawałów wschodniej Europy protekcyjnych obrzędów, zło z miejscowości udało się co prawda wygonić, ale żeby nie wróciło wymagało to wprowadzenia wyraźnie oddzielającej granicy, oraz dokładnego sprawdzenia osób pragnących do niej wjechać. Stąd pojawiła się koncepcja stawiania granic złu. Bramy w takim celu były tu stawiane już w XVIII wieku, a teraz nałożyła się na to jeszcze atmosfera pogranicza i moda na ogłaszanie separatystycznych republik. Bo krasnoilska Malanka to prawdziwe państwo w państwie z własnymi samozwańczymi zielonymi ludzikami, służbą zdrowia, policją, ale o tym za chwilę. No i w efekcie chcąc dojechać z Czerniowiec do Krasnoilska musimy pokonać takich bram minimum kilkanaście. Gdybyśmy tylko wiedzieli że będzie ich aż tak dużo, wzięlibyśmy dużo drobnych pieniędzy. Bo za przejazd trzeba oczywiście zapłacić. Każda brama tytułuje się przejściem granicznym. Za wniesienie pełnej opłaty za przejazd dostaje się dowód jej uiszczenia na przykład w postaci gałązki, kartki z notatnika z nabazgranym znakiem, albo jakiegoś innego papierka i umożliwia on przejeżdżanie jej potem bez kolejki. Jednak za opłacenie wszystkich bram w pełnych kwotach wyszłoby nam w sumie chyba dobrych kilkadziesiąt złotych, trzeba więc negocjować i kombinować. Taktyki lokalsów są różne zazwyczaj płacą wszędzie, ale znacznie mniej niż początkowa kwota. Chyba że ktoś jedzie wypasioną terenówką. Negocjacje trwają długo kto chce więc przedostać się szybko, ten musi dać więcej. Na niektórych bramach wnosimy pełną opłatę, czasem udaje nam się uniknąć wnoszenia opłaty, czasem płacimy mniej albo bardzo mało, a gdy kończą nam się drobne musimy negocjować i prosić o litość, wszystko jednak wymaga czasu. Przez przejściami granicznymi tworzą się kolejki. Niektóre są tylko symboliczne i drogę po prostu zagradzają nam ludzie w maskach, niektóre są zaś mini przejściami granicznymi – mają budki graniczne obwieszone światełkami, ludzi w mundurach i maskach z naszywkami wyglądających jak półprofesjonalna armia. Im później w nocy tym “separatystów” bardziej poniewiera alkohol. Jest to zdecydowanie najbardziej obfitujący w procenty karnawał na jakim byłam. Nie ma absolutnie problemu że nie mamy ukraińskiej rejestracji, bowiem na polskich blachach jeździ w tym momencie w tym kraju chyba co piąty albo szósty samochód, więc szanse mamy takie same jak lokalsi. Część “pograniczników” raczej się nie zorientowała, że mówimy w innym języku, bo ci którzy się połapali byli dość mocno zdziwieni i pytali co my tu robimy i w ogóle.
Najstraszniej wspominam dość ciężki i gruby drewniany szlaban otwierany ręcznie na jednym “przejściu”, którego obsługa po północy jak stamtąd wracaliśmy, była już zupełnie pijana i trochę nie ogarniała. Szlaban wyślizgnął się z rąk “pogranicznikowi” o mało co nie wylądował na naszym samochodzie za co nas przepraszano. Jeśli pokonamy już te wszystkie bramy, to na miejscu jest tak:
Więc, o co chodzi w tym karnawale?
Jeżdżę po różnych wschodnioeuropejskich karnawałach i byłam już na kilku, bo bardzo wkręciłam się w temat, więc mam porównanie. Tak jak zawsze nastawiony jest on przede wszystkim na interakcję, osób przebranych z nie przebranymi, ale na Ukrainie polega również na zbieraniu niewielkich sum pieniędzy i robią to praktycznie wszyscy. Na węgierskim Busójárás nikt nie zbierał za nic pieniędzy i ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie karnawałów był on najbardziej pozbawiony wymiaru finansowego. Na karnawałach w Rumunii, konieczność odwdzięczenia się za życzenia, dotyczyła członków lokalnej społeczności, zwłaszcza tych bogatszych i raczej nie były to małe kwoty. Kiedy zrobiłam sobie selfie z niedźwiedziami i chciałam zapłacić za jakąś sumę, bo tak robili inni, ode mnie jako od osoby “spoza” nie chciano niczego. Na Krasnoilskiej Malance płacą wszyscy i za wszystko. Nie ma znaczenia czy ktoś jest ze społeczności, czy też niekoniecznie. Dlatego warto mieć ogromne ilości drobnych, bo można zostać na przykład uprowadzonym przez fałszywe służby medyczne, przywiązanym do noszy, zbadanym (prawie pełen wywiad lekarski) następnie napojonym przez rurkę profesjonalną kroplówką z gorzałką. Za tę usługę, jakby nie było, medyczną należy zapłacić i raczej nie ma znaczenia ile, ale ważne żeby to zrobić. Opłata ma charakter łapówki wręczanej potajemnie, bo teoretycznie służba zdrowia jest w republice karnawału bezpłatna.
Co jeszcze oprócz skorzystania z usługi medycznej może nas tutaj spotkać? Mężczyźni którzy przyszli na karnawał bez przebrania za to z partnerką, zazwyczaj okazują się być ojcami przeróżnych “dzieci”, trzymanych na ręku, umieszczonych w wózkach, albo znajdujących się dopiero w brzuchu (czasem tych dzieci jest cały łańcuszek). Są oni zaczepiani przez swoich kolegów w kobiecym przebraniu i posądzani o niepłacenie alimentów na wspólne potomstwo. Rozpoczyna się awantura, a z pomocą biednej i porzuconej matce przychodzą koleżanki, które stwierdzają olbrzymie podobieństwo ojca do potomka. Są też matki z popsutym dzieckiem, czyli na przykład lalką z której wypada oko, albo jakaś kończyna i zwisa na sznureczku. Na jej leczenie zbierane są hrywny do przeźroczystej pięciolitrowej zaplombowanej butelki pet – przypomina to uliczne zbiórki prowadzone w realu. Inną formą rozrywki jest wypędzenie z kogoś zła przy pomocy najczęściej miotły, co może być dość bolesne. Im szybciej się zapłaci za usługę przeganiania zła, tym będzie to mniej skrupulatnie zrobione. Są też osoby widzące więcej i zabijające niewidzialne demony dookoła nas – zazwyczaj przychodzi człowiek z wielkim młotem, kulą na łańcuchu, maczetą i bardzo mocno uderza nim w ziemię dookoła nas, po czym informuje, że przegnał złe moce. To ostatnie jest fajne, dopóki nasz wybawca jest jeszcze w miarę trzeźwy, bo z alkoholem trochę tu przesadzają. Malanka to na pewno najbardziej pijany karnawał ze wszystkich na których byłam i wieczorem miejscami można poczuć się odrobinę niebezpiecznie bo wszyscy ledwie trzymają się na nogach i zaczynają mieć trochę dzikie pomysły. Głównym trunkiem imprezy jest wódka. Starsze pokolenie pije palinkę a młode już tyko wódkę. Nie wiem czy warto jechać tam i mocno wyróżniać się alternatywnym wyglądem, bo wieczorem niekoniecznie będzie to dobra opcja. Lepiej wtopić się w tłum.
Nad bezpiecznym przebiegiem karnawału czuwają przeróżne służby – bardzo dużo jest wszelkiego rodzaju policji, milicji i zielonych ludzików. Zazwyczaj stare gruchoty obklejane są migającymi światełkami i wyposażone w ryczące koguty, jest też jeden radiowóz prawdziwej policji, który jest nieustannie zaczepiany przez tę fałszywą żeby na przykład przybić piątkę. Radiowozy służą do przewożenia uczestników karnawału z miejsca na miejsce, bo miejscowość jest ogromna a nikt nie chce cały dzień za karę stać na bramie czyli fałszywym przejściu granicznym. Wszystkie “służby” noszą gumowe maski, bo tak jest wygodniej. Teraz już rozumiem czemu na Ukrainie jest tak dużo sklepów z maskami – bo tu się ich używa!
13 stycznia każdy kąt Krasnoilska przygotowuje własny karnawał, a jest ich aż siedem: Putna, Putna din Jhos, Trazhany, Sus, Dial, Huta, and Slatyna, czyli równocześnie dzieje się w tylu różnych miejscach i polega na chodzeniu od domu do domu, życzeniu szczęścia gospodarzom i licznym obrzędom. Krasnoilsk to bardzo duża miejscowość. W pierwszy dzień głównie biegamy po oblodzonej drodze w poszukiwaniu większej imprezy. Na szczęście udało nam się wbić na jedną z nich. Zaczepia nas i dołącza się młoda dziewczyna, która akurat przebywa w Krasnoilskim sanatorium (bo jest tam takowe) i razem udajemy się na poszukiwanie jakiejś imprezy, bowiem w samym centrum miejscowości nic się nie dzieje. Mówi po ukraińsku i lepiej od nas tłumaczy napotkanym uczestnikom karnawału czego tutaj szukamy. Lokalsi chcąc bardzo jej zaimponować podprowadzają nas na imprezę totalną, która toczy się w czyimś prywatnym ogródku wygląda tak:
Dopiero 14 stycznia mają miejsce bardziej centralne obchody. Na główny plac przed kościołem ściągają poszczególne grupy. Co ciekawe każda grupa mają bardzo oryginalne przebrania i prawie wcale się one nie powtarzają.
Językiem urzędowym tego karnawału jest rumuński. Tak, zarówno skandowane okrzyki jak i przemowy, wszystko odbywa się właśnie w tym języku. No i jest to język rumuński mam wrażenie że nieco inny, niż którego używają obecnie w Rumunii. Po ukraińsku zagaduje się tu tylko po to jeśli ma się przypuszczenie, że dana osoba nie należy do mniejszości rumuńskiej.
Maski
Są bardzo ważne podczas ukraińskich karnawałów. Wszyscy uczestnicy parad są praktycznie zupełnie anonimowi. Wykonywane są z masy papierowej, malowane a następnie lakierowane. Na początku wydały mi się odrobinę kiczowate, a potem dosłownie zakochałam się w ich stylistyce. Mają swoją całkowicie odrębną estetykę jakiej nie spotkacie nigdzie indziej. Bardzo podoba mi się redukcja jakiej poddana została w nich ludzka twarz, tak by jedynie uwypuklić pewne cechy. Jedna maska leżąca gdzieś na straganie aż takiego wrażenia nie robi. Dopiero gdy jest ona na człowieku zaczyna wyglądać dość psychodelicznie, a jeszcze bardziej wygląda pochód osób w którym każdy nosi taką maskę. Maskę robi się indywidualnie dla osoby, w pełni zakrywa ona ludzką twarz, często nawet tył głowy, posiada tylko niewielkie otwory na oczy. Chodzi też o to by zniekształcała głos przebranej osoby. Maski są robione przez zajmujących się tym rękodzielników. Maski tego typu nie występowały nigdzie w Rumunii za to są obecne na wszystkich karnawałach na Ukrainie.
Największe wrażenie robią jednak faceci z przyczepionymi na plecach tak na oko ponad trzymetrowymi słomianymi skrzydłami ważącymi około trzydziestu kilogramów. Żeby było jeszcze bardziej kosmicznie wykonują oni z nimi dość szalony wirujący taniec! Zaczynają się obracać i robią tak przez dłuższą chwilę. Do skrzydeł mają poprzyczepiane kwiaty, dzwonki i światełka. Robią to w zwykłych butach i szaleją po oblodzonym i nierównym asfalcie, (na którym nawet udało mi się raz wywrócić, ale to pewnie dlatego że nie miałam skrzydeł) w dodatku cały czas nie ustają w piciu gorzałki. W ogóle lokalni ludzie, nawet w podeszłym wieku, są o wiele lepiej przystosowani do chodzenia po lodowej szklance. Mieszkanie w kraju gdzie wszystko posypuje się solą rozleniwia niektóre mięśnie i od razu można poznać że nie jesteśmy stamtąd, bo nawet nie umiemy się szybko i sprawnie poruszać. Niestety te części Krasnoilska, w których mężczyźni noszą na plecach kilkumetrowe skrzydła ze słomy, wystartowały w tym roku z paradami o bardzo późnej porze i gdy dotarły na główny plac, było już ciemno. Jeśli jeździcie do małych miejscowości na Ukrainie to chyba wiecie jak bardzo potrafi tam być ciemno. Gdyby było to w jakimkolwiek kraju bardziej na zachód, sporo światła zawsze znajdzie się na zdjęciach chociażby za sprawą ulicznych latarni. No ale nie na Ukrainie, bo tutaj w nocy jest po prostu ciemno. Dlatego nieliczne zdjęcia na których coś widać udało mi się zrobić na przykład w świetle reflektorów samochodowych. Ogólnie to bardzo podoba mi się koncepcja nie zanieczyszczania światłem nocy i wiele miast na całym świecie odchodzi powoli od szalonego oświetlania, bo jest to bardzo szkodliwe dla przyrody i dla nas.
Co szczególnie mi się tam podobało?
To, że miażdżąca większość czyli pewnie 2/3 wszystkich uczestników to ludzie zupełnie młodzi – średnia wieku to jakieś dwadzieścia parę lat, mnóstwo nastolatków, liczne dzieci. Nie ma tam żadnych “grup rekonstrukcyjnych” nadających karnawałowi bardziej uświęcony tradycją charakter. Robi to po prostu cała miejscowość. Genialne jest to jak bardzo z tym wszystkim identyfikują się młodzi ludzie i przetwarzają tradycję po swojemu. Czuć że ten karnawał żyje i to w stu procentach. To zdecydowanie najbardziej żywy karnawał na jakim byłam, bo tutaj niczego się nie rekonstruuje, ale to pewnie dlatego, że nie zjeżdża tutaj pół świata tanimi liniami lotniczymi. Impreza nie odbywa się po to by ściągnąć tu turystów, tylko z innych bardziej sensownych przyczyn.