Do Monastyru Studenica mamy zamiar tylko zajechać po drodze, ale okazuje się że jest on tak rewelacyjnie położony niemal na środku niczego, że aż postanawiamy tutaj przenocować. Monastyr prezentuje się znakomicie w otoczeniu gór Radočelo. Został wybudowany w miejscu odosobnionym zgodnie z założeniami lokowania prawosławnych monastyrów – z dala od siedzib ludzkich by nic nie zakłócało mnichom spokoju, ciszy i skupienia. W tej chwili w niedalekiej odległości od monastyru znajduje się pewnie ze 20-30 domów. Po zjechaniu z głównej drogi, jedzie się około 10 kilometrów przez zupełnie puste tereny pokryte łagodnymi i zalesionymi pagórkami. Sporo jest tam ścieżek po których można się powłóczyć. Monastyr leży przy bocznej drodze po której już wieczorem przestają jeździć jakiekolwiek pojazdy – dlatego w nocy jest tam niesamowicie cicho i rewelacyjnie widać gwiazdy, bo teren zupełnie nie jest zanieczyszczony sztucznym oświetleniem. Niestety nie mieliśmy czasu żeby zostać tam na dłużej, czego mocno żałuję. Z noclegiem nie ma żadnego problemu. Konak – czyli dom pielgrzyma jest odnowiony i niedrogi. Na miejscu jest też jadłodajnia dla pielgrzymów, w której o określonych godzinach można dostać jedzenie, za które należy wrzucić dowolną kwotę do skarbonki „na chwałę bożą”, czego dowiedzieliśmy się gdy w końcu udało nam się dogadać z pracownikami o co tutaj chodzi. Można być zaskoczonym bo nie ma żadnego menu – wszyscy jedzą to co akurat jest przyrządzone i trzeba zapytać o której można w ogóle cokolwiek zjeść. Jadłodajnia jest chyba niezbyt przyzwyczajona do przyjmowania gości zagranicznych, bo nikt nikomu niczego nie tłumaczy i wchodzi z założenia, że wszyscy wszystko będą wiedzieć. W jadłodajni obowiązują prawosławne zasady postu. W środy i piątki nie je się mięsa, ryb ani nabiału. Obiad wygląda wtedy bardzo skromnie, bo warzywna kuchnia jakoś nie jest domeną Serbów (to nie Indie ani Nepal). Rozgotowane warzywa przyrządzane przez nich jako dania postne, są niestety prawie zupełnie pozbawione smaku. Innych jedzeniowych opcji nie ma. W okolicy klasztoru znajduje się jedynie sklep spożywczy w którym nieliczni miejscowi piją piwo.
Studenica to obecnie najważniejsze serbskie miejsce kultu religijnego leżące w granicach kraju. Od wieków była ważnym centrum życia religijnego, kulturalnego i naukowego jednak z biegiem czasu trochę straciła na znaczeniu. W tej chwili wszystkie kiedyś ważniejsze od tego klasztoru miejsca kultu, znajdują się w ościennych państwach, więc to Studenicy ponownie należy się palma pierwszeństwa. Trochę więc się obawialiśmy, że klasztor będzie mocno skomercjalizowany, otoczony rozlicznymi straganami pełnymi plastikowego badziewia. Nic podobnego. Straganu nie było ani jednego, a klasztor był idealnie wkomponowany w otaczające go zielone pagórki, bez żadnych współczesnych wizualnych zanieczyszczeń. Monastyr został zbudowany w XII wieku przez Stefana Nemanię, który zgodnie z planem miał tutaj zostać pochowany (dlatego o Studenicy mówi się że to tzw. zadušbina Stefana). Stefan będąc królem Raszki – pierwszego zjednoczonego państwa serbskiego, abdykował i zbiegł na półwysep Athos żeby poświęcić się życiu duchowemu jako mnich Symeon. Założył klasztor Chilandar w którym zakończył życie w 1200 roku. Jego syn Rastko, podążył tą samą drogą co ojeciec. Również zbiegł z kraju i postanowił zostać mnichem (przybrał imię Sawa). Do Studenicy przybył w 1208 roku razem ze szczątkami swojego ojca Stefana Nemanii. objął stanowisko archimandryty Studenicy, spisał żywot ojca i go kanonizował. Sawa również został świętym i to nie byle jakim – patronem Serbii oraz twórcą i pierwszą głową Serbskiej Cerkwi Prawosławnej.
Monastyr rozciąga się na sporym terenie otoczonym kamiennym murem. Na jego terenie znajdują się między innymi trzy cerkwie, oraz fundamenty różnych budowli. Wszystko razem stanowi dość fascynujący zlepek różnych stylów architektonicznych i różnych epok. Widać że miejsce było wielokrotnie niszczone i nieustannie odbudowywane. Największa cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy to przykład stylu raszkańskiego, połączenie orientalnej architektury bizantyjskiej i europejskiej romańskiej. Z zewnątrz wyłożona jest blokami marmuru. Portale i okna są zdobione wykutymi w marmurze roślinnymi ornamentami, które wyglądają bardzo wschodnio. W środku z bardzo bogatego ponoć niegdyś wystroju zostało niewiele. Studenica była wielokrotnie najeżdżana, a jej skarbiec wielokrotnie rabowany. Zniszczenia poczyniły też pożary, które pochłonęły słynną z bogatych zbiorów klasztorną bibliotekę i tragiczne trzęsienie ziemi. Freski niemal całkowicie zniszczyli Turcy. Tłumaczył nam to wszystko mieszkający w klasztorze młody mężczyzna, który przebywał cały dzień w cerkwi i pomagał turystom, czasem opowiadając im co nieco o historii klasztoru. Skupiał się jednak głównie na jej negatywnych momentach, opowiadając głównie o złych i niedobrych, dzikich i niecywilizowanych Turkach (oraz nieco rzadziej w równie negatywnym kontekście o innych sąsiednich państwach) oraz o dobrej, wspaniałej i biednej Serbii. Brzmiało to trochę dziwnie i mocno nacjonalistycznie, jestem dosyć wyczulona na takie gadki. W cerkwi cały czas ktoś przebywa, pilnując by nikt nie robił w niej zdjęć. Na szczęście na trzech pilnujących tylko jeden tak skrajnie rozumiał historyczne zawiłości. Z innym z wolontariuszy mieszkających w klasztorze udało nam się dłuższą chwilę porozmawiać. Bardzo potrzebowaliśmy dogadać się z kimś w sprawie kolejnego interesującego miejsca nieopodal.
Oprócz monastyru, zresztą zupełnie magicznego i pełnego ciekawych zakamarków, (co zaraz zobaczycie na zdjęciach), siedem kilometrów asfaltową drogą od klasztoru, znajduje się położona w górach pustelnia św. Sawy, w której ponoć przebywał on dosyć często, by uwolnić się na jakiś czas od ziemskich spraw. Pisał tutaj także swoje teksty religijne. Święty Sawa jest uważany za człowieka który połączył w sobie wartości wschodu (takie jak religijna kontemplacja) i zachodu (energiczne działanie dla dobra społeczeństwa). Bardzo chcieliśmy to miejsce odwiedzić. Chwilę potrwało zanim udało się nam dogadać w tej sprawie z kimkolwiek, bo nie wiedzieliśmy o co dokładnie mamy się pytać. Ludzie też mówili o nim z pewnym ociąganiem. Okazało się że pustelnia to po serbsku isposnica. Podawali też bardzo różne odległości od 10 do 20 kilometrów dalej w głąb prowincjonalnej drogi, którą przyjechaliśmy do monastyru. Dlatego postanowiliśmy wybrać się tam samochodem. Okazało się, że spokojnie dałoby się tam dojść piechotą bo siedem kilometrów, po asfalcie podrzędną drogą, po której prawie wcale nie jeżdżą samochody to chyba żaden wielki wyczyn. Martwiłam się również, że nie będzie wiadomo w którym miejscu trzeba zejść z drogi asfaltowej na leśną, ale jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. Przy drodze stoi całkiem porządna drewniana tablica informacyjna, więc jak widać pustelnia nie jest w żaden sposób ukrywana i każdy może tam pójść. Za to podany na tablicy czas przejścia do jest kompletnie nierealny, całość trasy w górę zajęła nam chyba 45-50 minut. W dół zejdziemy z pewnością w około pół godziny. Właściwie to pustelnie znajdują się dwie Górna Savina i Dolna Savina. W dolnej znajduje się źródło ze świętą wodą, która leczy liczne choroby. W górnej znajduje się kamienna cerkiew św Jerzego określana nazwą Pridvorica, kaplica oraz właściwa pustelnia, którą zamieszkiwali różni zakonnicy. Teren górnej pustelni rozpoczyna kamienna brama z drewnianymi drzwiami, która nie jest zamknięta na klucz i można wejść na jej teren, natomiast wszystkie budynki z wyjątkiem kaplicy są zamknięte, ale to żaden problem. Widok z góry jest rewelacyjny, znajduje się tam kilka ławeczek na których można posiedzieć. Pustelnia przywodzi na myśl różne buddyjskie miejsca kultu położone gdzieś w chińskich górach. Człowiek, który opowiadał nam o tej pustelni twierdził, że rozciągający się z niej widok, to najpiękniejszy krajobraz jaki widział w życiu. Nie wiem czy mogę się z nim zgodzić w stu procentach, ale miejsce jest faktycznie rewelacyjnie położone i panuje w nim absolutnie niesamowity klimat. Warto trochę tam posiedzieć i pokontemplować chociażby rewelacyjny widok. Jedynie (obecnie puste) mieszkanie zakonnika jest zamknięte. Oczywiście w pustelni jak i po drodze do niej nie spotkaliśmy nikogo – w Serbii uprawia się raczej turystykę samochodową i przypuszczam że niewielkiej ilości ludzi chciałoby się iść pod górę przez pół godziny.
Podobno po świętym Sawie miejsce było cały czas zamieszkane przez różnych pustelników. Ostatni mieszkający tam stale pustelnik zginął tragicznie w 1981 roku w pożarze. Obecnie pomieszkuje tam bardzo leciwy zakonnik, który najczęściej spędza czas w dolnej pustelni. Zostaje na kilka dni z zapasem jedzenia, nie ma jednak na tyle sił aby zamieszkać tam na stałe. Podobno jego następcy na razie nie widać. Opowiadali nam o tym miejscowi rolnicy, którzy posiadają swoje pola nieopodal wejścia na górsko-leśną ścieżkę.
Kiedy w końcu wróciliśmy do Studenicy, zostaliśmy zaproszeni na poranną liturgię. Stwierdziłam że to świetna okazja by porobić trochę zdjęć monastyru oświetlonego przez wschodzące słońce. Znajduje się on na tyle wysoko że słońce jest w nim znacznie później niż mogłoby się wydawać, więc musiałam kręcić się na zewnątrz dosyć długo, bo nie chciałam wchodzić i wychodzić by nie przeszkadzać ludziom w ich liturgii. Kiedy w końcu weszłam do cerkwi, liturgia zbliżała się ku końcowi. Okazało się, że tego dnia podczas liturgii będą otwierane trumny ze świętymi. Mamy ponoć wielkie szczęście. Do klasztoru przyjechało kilku ważnych mnichów i postanowiono uczcić to wydarzenie specjalnie właśnie w ten sposób. To dlatego większość ludzi z którymi rozmawialiśmy tak pilnie nas na nią zapraszała. Jeśli wielu ludzi mnie na coś zaprasza, to zazwyczaj korzystam. Wygląda to tak, że do otwartej trumny ustawia się kolejka i wszyscy mają możliwość pocałowania czaszki świętego, której fragment jest odsłonięty spomiędzy kapiących od złota tkanin. Zostaliśmy zaproszeni do kolejki – to według miejscowych bardzo duży przywilej by móc chociaż raz w życiu ucałować relikwie ważnego świętego. Przy nas otwarto z pewnością któregoś ze Stefanów, chociaż nie wiem na sto procent czy był to Stefan Nemania, bo z tego co pamiętam było tam pochowanych dwóch ludzi o takim imieniu. Z drugiej strony czy otwierali by trumnę jakiegoś pomniejszego Stefana a nie tego najważniejszego? Czy Stefan Nemania nie byłby pochowany na honorowym miejscu? Pierwszy raz spotkaliśmy się z czymś takim. Rok wcześniej byliśmy na przykład w rumuńskiej Putnie. Tam również znajduje się grób świętego władcy – Stefana cel Mare. Nikt jednak nie otwiera jego grobowca co tydzień lub częściej, by wszyscy goście mogli ucałować jego doczesne szczątki. Tutaj takie sytuacje są na porządku dziennym, ponoć identycznie wygląda to też w Ostrogu. Całowanie czaszek sprzed kilkuset lat raczej mi nie przeszkadza, więc ochoczo uczyniliśmy to co wszyscy w kolejce – skoro im to nie szkodzi, to nam pewnie też nie. Bardziej chyba obawiałabym się bakterii wszystkich aktualnie całujących szczątki świętego 🙂 niż samych szczątków. Przy okazji, jestem mocno sceptycznie nastawiona do świętych będących przy okazji ważnymi figurami politycznymi i osobiście uważam, że decyzja o nadaniu takiej osobie statusu świętego to zawsze decyzja w mniejszym lub większym stopniu polityczna. Z drugiej strony jak wiadomo szczęścia nigdy za wiele i jestem otwarta na wszelkie formy kultu, więc nie mam nic przeciwko całowaniu czyjejś czaszki z XII wieku. Co bardzo ciekawe, wszyscy pytali nas czy czuliśmy zapach „najwspanialszych perfum” który ponoć wydobywa się z trumien po ich otwarciu. Niestety zupełnie nie czuliśmy, ale nie chcieliśmy psuć im nastroju więc odpowiadaliśmy w miarę możliwości wymijająco.
Po liturgii jeden z mieszkających w klasztorze wolontariuszy, który dzień wcześniej klarownie wyjaśnił nam jak dojść do pustelni, zaprosił nas w imieniu całej reszty, na poranną kawę i jak się okazało także rakiję (na pusty żołądek – oni to mają zdrowie), razem z innymi przybyłymi do monastyru gośćmi. Usiedliśmy przy bocznym stoliku z dala od cerkiewnych oficjeli i dosyć długo rozmawialiśmy o religii i polityce. Pytał czy u nas również są takie miejsca – odpowiedzieliśmy, że pewnie gdzieś na uboczu da się znaleźć jakieś chrześcijańskie ośrodki monastyczne w których zakonnicy utrzymują się głównie za sprawą własnej pracy, dają dobry przykład i są cennym składnikiem lokalnej społeczności. Za to najważniejsze polskie klasztory zajmują się niestety polityką i to taką w bardzo paskudnym wydaniu, dlatego jakoś szczególnie nie mamy ochoty ich odwiedzać. Nasz rozmówca twierdził, że tutaj zupełnie coś takiego nie istnieje. Nie wiem czy można mu wierzyć. Był on nauczycielem albo wykładowcą akademickim (już nie pamiętam) i w każde wakacje przyjeżdżał do Studenicy żeby przez 2-3 tygodnie pomóc trochę mnichom i odpocząć od cywilizacji. Mówił że bez tego nie wyobraża sobie funkcjonowania. W monastyrze nie ma w tej chwili nikogo młodego, a nowych chętnych do zostania mnichami nie widać. To dziwne bo w serbskich cerkwiach jak i monastyrach można zaobserwować mnóstwo młodych ludzi, również takich którzy przymierzają się do spędzenia życia w klasztorze. Dzięki udziałowi w całej imprezie i gościnności mieszkańców Studenicy, dowiedzieliśmy się o kilku innych interesujących wartych do odwiedzenia miejscach. Dzięki temu trafiliśmy na przykład do monastyru Crna Reka, o którym trudno znaleźć informacje.
Czyli,wszystko w normie.