Dostać się w góry Riła z Sofii to jak się okazuje nie taka prosta sprawa. W kraju gdzie panuje kult samochodu, transport publiczny jeździ rzadko i jest dość kiepski, a informacja o nim uboga. Czekamy kilka godzin na przesiadkę w Blagojewgradzie objadając się Banicą i oglądając życie bułgarskich Cyganów. W końcu łapiemy autobus do Govedartsi, które jest opisywane jako centrum sportów zimowych i baza wypadowa w góry Riła. Szukamy noclegu ale nie wychodzi nam to szczególnie dobrze, w końcu w wyniku wzajemnego nie zrozumienia się przez telefon z właścicielem, udaje nam się wynegocjować niedrogi nocleg w prowadzonym przez kilku pokoleniową rodzinę hotelu Krusharskata Kashta. Podaję jego nazwę bo świetnie tam gotują. Wszystko co tam jedliśmy było przepyszne i warte swojej dość wysokiej ceny. Były to tradycyjne bułgarskie dania, rewelacyjnie doprawione, pachnące ziołami i dopracowane z dobrej jakości, naturalnych produktów. Restauracja obsługiwała nie tylko mieszkańców hotelu, goście (sami Bułgarzy) przyjeżdżali do niej także specjalnie. Akurat w Govedartsi całkowicie rozchorowałam się przez zanieczyszczoną klimatyzację w autobusie z Polski do Bułgarii i byłam tam leczona różnymi specyfikami, które polecała rodzina właścicieli. Piłam między innymi w ponad trzydziestostopniowym upale wspaniale pachnącą suszonymi owocami grzaną rakiję domowej roboty napój tradycyjnie pity przez narciarzy w zimie. Senior rodu pukał się w głowę jak ktoś może zamawiać grzaną rakiję w środku lata. W Govedartsi czekając aż wyzdrowieję przechodzimy się na rozgrzewkę po niższych górach. Dość spory problem jest z biegającymi samopas dużymi psami. Mało osób chodzi tam piechotą większość porusza się samochodami, więc dla lokalnych mieszkańców nie stanowi to większego problemu. Na miejscu okazuje się też, że transport z Govedartsi do górskiego schroniska Maliowica skąd startują liczne szlaki jest bardzo rzadki i słabo zorganizowany a niezbyt ciekawie wygląda perspektywa schodzenia kilkunastu kilometrów do Govedartsi asfaltem w nocy. Parę dni później postanawiamy przenieść się do miejscowości a właściwie górskiej bazy Maliowica. Z bazy prowadzi kilka popularnych szlaków po górach Riła. Wybieramy się tam między innymi nad Strasznoto Ezero, przepiękną Dolinę Siedmiu Jezior Rilskich do których niestety niedawno otwarto górską kolejkę i na szczyt Maliowica o wysokości 2729 m n.p.m., na który wejście jest bardzo łatwe. Niemniej jednak ze względu na to że pojechałam tam z kontuzją kolana i po górskich wycieczkach i tak było już ono mocno nadwerężone, nie decyduję się na zejście kolejnego dnia z dużym plecakiem do Monastyru Rilskiego i jedziemy do niego autobusem tracąc na to oczywiście cały dzień.
Szlaki w górach są w górnych partiach świetnie oznaczone, za to w dolnych czasami można się pogubić ze względu na niekonsekwentne ich znakowanie, rozchodzenie się ścieżek, zarośla. Ludzi chodzących po górach jest stosunkowo mało, bo turystyka górska nie jest ulubioną aktywnością Bułgarów, niemniej jednak zdarza się nam także spotkać nielicznych. W porównaniu z takimi na przykład Tatrami Słowackimi ludzi jest co najmniej dziesięciokrotnie mniej. Wyjątkiem może być Siedem Jezior Rilskich, ale tam też nie było specjalnie tłoczno. Wszędzie tam gdzie nie mogą dojechać samochody jest czysto. Za to miejsca przeznaczone na górskie samochodowe biwaki połączone z grillowaniem wprost toną w śmieciach. Ze względu na rzadko jeżdżący i mało przewidywalny transport publiczny (wszyscy jeżdżą prywatnymi samochodami) najlepiej znaleźć jedną lub kilka baz wypadowych i z nich chodzić na codzienne jednodniowe wycieczki, albo chodzić po górach od schroniska do schroniska z dużym plecakiem, ja jednak niezbyt dobrze czuję się w górach z ciężarami na plecach bo zawsze obawiam się kontuzji i preferuję jednodniowe wycieczki z lekkim plecakiem.
Rilski Monastyr to miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Ogromna szkoda, że nie udało się do niego przejść górami i w nim przenocować, bo z pewnością byłoby to fajne przeżycie. W dzień jest tam dość tłoczno za sprawą mnóstwa turystów, wieczorem i wczesnym rankiem kiedy ich nie ma mogłoby być zdecydowanie lepiej. Monastyr to najważniejsze miejsce religijne Bułgarii. Podczas okupacji tureckiej ośrodek bułgarskiego życia intelektualnego i oporu wobec Turków. Podczas trwającej pięć wieków okupacji tureckiej wykształceni mnisi klasztoru tłumaczyli na bułgarski zagranicznych autorów. Pisali także własne teksty religijne. Swój obecny kształt osiągnął w XIX w. podczas bułgarskiego odrodzenia, za sprawą Neofity Rylskiego, który początkowo w klasztorze zaczął prowadzić szkołę o charakterze religijnym, którą następnie przeniósł do Samokova. Z niej wywodzili się ludzie pełniący najważniejszą rolę w historii wyzwolonej Bułgarii. W latach 1834-37 dzięki wysiłkom architektów i snycerzy monastyr gruntownie przebudowano w stylu włoskiego renesansu a cerkiew Narodzenia Bogurodzicy pokryto malowidłami i wyposażono w nowy przebogaty ikonostas. Jego obronna konstrukcja jest absolutnie unikatowa. Gdyby nie turyści, ich współczesne stroje, aparaty i telefony komórkowe miejsce to wyglądałoby na przeniesione w niezmienionym stanie z dalekiej przeszłości. Jego górzyste otoczenie też robi imponujące wrażenie. Niedaleko znajduje się jaskinia w której mieszkał Iwan Rilski pustelnik, który założył klasztor, którego szczątki spoczywają w Rilskim Monastyrze od 1469 roku. Ponoć jej niezwykle ciasne przejście jest niemożliwe do pokonania przez ludzi grzechu. Wygląda więc na to, że nie jesteśmy ludźmi grzechu, bo bez problemu udało nam się przez nie przejść i to z małym plecakiem, jednak nie wierzę by żywiący się tradycyjną bułgarską kuchnią ludzie potrafili zdobyć się na taki wyczyn, bo z całą pewnością utknęliby gdzieś w połowie.