Do Chiang Mai jedziemy pociągiem z Bangkoku między innymi dlatego, że jest tam mnóstwo ciekawych świątyń, (wszystkich w mieście jest ponad 300). Są faktycznie warte odwiedzenia a w ich pobliżu, nie czają się naciągacze jak w Bangkoku i tylko raz, ponieważ nasza czujność zawodzi, tracimy przez kogoś takiego czas i dobry humor. Sytuacja jest wprost kuriozalna i w jej wyniku bezsensownie błądzimy chyba ze dwie godziny w poszukiwaniu rzekomo rządowego Biura Informacji Turystycznej które okazuje się być oczywiście prywatnym biurem oferującym standardowe wycieczki, ale nasz rozmówca naprawdę sprytnie nas zamotał. W świątyniach Chiang Mai podobnie jak w tych w Bangkoku nie czuć tak mistycznej atmosfery jak w świątyniach chińskich. Tu także bardziej liczą się chyba dobra doczesne. Oczywiście ich wnętrza są bardzo bogato zdobione, ale traktowani jesteśmy w nich z całkowitą obojętnością, czasem jak zło konieczne a czasem lekko interesownie. Niemniej jednak ilość ozdób, złoceń, detali sprawia że jest na co popatrzeć, chociaż szczególnego klimatu w normalny nie będący świętem dzień nie mają (przynajmniej te które odwiedziliśmy). Niektóre z nich są bardzo stare.
W Chiang Mai ludzie robią bardzo ciekawe i wartościowe rękodzieło, zarówno to tradycyjne jak i nowoczesne, oraz przedmioty produkowane fabrycznie na niewielką skalę. Można tu kupić rewelacyjne tkaniny, ubrania, przedmioty użytkowe, ozdoby, gadżety, biżuterię czy breloczki które nie tylko dobrze wpasowują się w istniejące trendy, ale nieraz same je wytyczają. Ludzie mają tu do tego talent. Myślę że nawet Japończycy nie powstydzili by się takich pięknych przedmiotów, zresztą część lokalnych wyrobów wygląda tak świeżo i estetycznie jakby pochodziły z Tokio, Hongkongu, Singapuru lub innego miejsca które wytycza aktualne azjatyckie trendy. Ceny rękodzieła są ponoć najniższe w Tajlandii. Koniecznie trzeba wybrać się na nocny market zwłaszcza ten niedzielny. Pooglądać niewielkie rodzinne firmy, które tworzą na prawdę unikatowe rzeczy codziennego użytku oraz ubrania, jakich nigdzie poza Chiang Mai nie spotkamy, produkują one bowiem niewiele w sam raz na lokalny rynek i odwiedzających miasto turystów. Nie szukają rynków zbytu poza swoim miastem. Nie mam oczywiście na myśli jakiejś cepelii tylko rzeczy całkowicie współczesne, funkcjonalne i użyteczne przy tym bardzo estetyczne no i przede wszystkim bardzo oryginalne, nie kupimy takich w odzieżowej lub wnętrzarskiej sieciówce. Na bazarach spotkamy także starsze kobiety, produkujące rękodzieło tradycyjne. Ceny wszystkich wyrobów pozostają do negocjacji, ale są rozsądne. Kto wie, może kiedyś pojadę do Chiang Mai specjalnie po to, żeby rozejrzeć się w lokalnych małych firemkach i nieco zainspirować się tym co robią, bo w sumie nie miałam czasu by przejrzeć to wszystko metodycznie i za porządkiem, czego bardzo żałuję. Niestety tak wyszło, że nie mam zdjęć z wizyt na bazarze, za bardzo byłam zaabsorbowana przedmiotami które tam sprzedają i za duży był tam tłum by robić zdjęcia. Warto przyjeżdżając do Chiang Mai chociaż dzień lub dwa przeznaczyć na zakupy i eksplorację małych lokalnych sklepików jeśli zainteresowani jesteśmy współczesnymi przedmiotami, tkaninami, odzieżą. Niezmiernie warto. Firmą która wybiła się spośród lokalnych producentów odzieży z Chiang Mai, rozrosła się i robi już trochę światową karierę jest Sure, której produkty możemy nabyć na bazarach w Chiang Mai bo ma tam swoje stałe stoiska. Być może rozmawialiśmy też z właścicielem tej firmy (albo z kimś kto się za niego podawał). Takich lokalnych wytwórców interesującej odzieży jest jednak dużo więcej.
W sumie byliśmy tam trochę krócej niż planowaliśmy za sprawą pogody. Niby w maju nie powinno tam jeszcze dużo padać. Codziennie jednak raz lub parę razy miała miejsce potężna ulewa po której wody w całym mieście przez godzinę dwie było czasami nawet po kolana. Jednego dnia siedzieliśmy na przykład w garkuchni położonej w blaszanym garażu przez dłuższy czas unieruchomieni ulewą i integrowaliśmy się z Tajskimi emerytami, którzy usilnie konferowali z nami po tajsku mimo całkowitego braku zrozumienia z naszej strony i oglądaliśmy z nimi okropnie kiczowate i bezsensowne telewizyjne programy. Gdy wyszliśmy na zewnątrz wszystkimi ulicami płynęła rzeka. Parę chwil później staliśmy pewnie z godzinę czasu pod daszkiem jakiegoś opuszczonego budynku i czuliśmy się prawie jak na bezludnej wyspie a wody dookoła tylko przybywało. I tak wracaliśmy stopniowo do naszego hotelu z kilkoma jeszcze dłuższymi przystankami. Samo chodzenie po kolana w brudnej i nieprzejrzystej wodzie również nie jest za bezpieczne i przyjemne, bo nie widać po czym się chodzi a woda jest zimna. Ciężko tak chodzić na dłuższe dystanse.