Bośnia była państwem, które ze wszystkich republik byłej Jugosławii interesowało nas najbardziej i to właśnie tam chcieliśmy w pierwszej kolejności pojechać. Ma bardzo wiele do zaoferowania, po pierwsze zupełny brak tłumów i szalonej komercji, ogromną naturalność wszystkich swoich atrakcji. Kraj jest w większości pokryty wysokimi górami i nie ma tu miejsca na zbytnią urbanizację i nowoczesność. Wszędzie z wyjątkiem rozdeptywanego nogami niezliczonych wycieczkowiczów z Chorwacji Mostaru, spotykaliśmy wyłącznie ludzi jeżdżących na własną rękę, w ilości bardzo niewielkiej, nie licząc zorganizowanych wycieczek z Turcji i państw Półwyspu Arabskiego. Spotkamy tutaj wspaniałe krajobrazy, średniowieczne twierdze i osmańskie meczety. Jest niedrogo, ceny wszystkiego są bardzo rozsądne i przyjazne. Z drugiej strony jednak nie jest tak różowo, wszędzie bowiem natkniemy się na pozostałości wojennej traumy, na przykład mnóstwo ostrzelanych zrujnowanych budynków, których właściciel do tej pory się nie zgłosił. Pamięć o tym co się tu wydarzyło w latach dziewięćdziesiątych, jest niezwykle świeża i na każdym kroku można zobaczyć, że nie jest tu normalnie, a państwo jest tworem bardzo sztucznym, z którym większość zamieszkujących go ludzi się nie identyfikuje. Kraj zamieszkany przez trzy narodowości: Bośniaków, Serbów i Chorwatów, które wprost nie mogą na siebie patrzeć. Planując do jakich miejsc pojedziemy, postanawiamy raczej skupić się na starszej, tureckiej przeszłości tego kraju. Na zagadnienia z czasów wojny miał przyjść czas w Sarajewie, które planujemy odwiedzić jako ostatnie. Jednak jej pozostałości i nadal trwająca wzajemna nienawiść są tam niestety tak widoczne, że spotkaliśmy się z nimi tutaj już pierwszego dnia. Po przekroczeniu granicy kierujemy się do Jajce i jak w każdym kraju, po drodze mijamy tablice i drogowskazy z nazwami miejscowości, odległościami i tym podobnymi informacjami. Wszystkie są dwujęzyczne zapisane alfabetem łacińskim i cyrylicą. W zależności od tego, czyje terytorium przejeżdżamy, albo górna albo dolna część tablicy jest wymazana lub pokreślona farbą w sprayu. Najpierw nie zastanawialiśmy się o co chodzi i po co ktoś wymazał napisy w cyrylicy, potem odkryliśmy według jakiego klucza i czemu ktoś to zrobił. Jeśli przejeżdżamy przez terytorium Republiki Serbskiej zniszczona jest część tablic zapisanych alfabetem łacińskim, jeśli jesteśmy na terytorium Federacji Bośni i Hercegowiny, ktoś niszczy napisy w cyrylicy. Jest to jeden z nielicznych krajów gdzie rejestracje samochodowe są przypadkowo nadawanymi numerami i nie pochodzą od miejsca zamieszkania właściciela samochodu, bo inna opcja by tu nie przeszła. Pierwszym miejscem w którym zatrzymujemy się na kilka dni jest miejscowość Jajce, słynąca z wodospadu w miejscu połączenia dwóch dużych rzek, średniowiecznej twierdzy i wielu wspaniałych zabytków. Akurat przyjeżdżamy tam w sobotę i pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy to odbywające się wesela, dużo wesel. Każde z nich jest pretekstem do małej narodowej demonstracji. Z trąbiących i jadących w konwoju samochodów, wystają młodzi mężczyźni wszyscy z flagami. Nie są to jednak flagi państwa Bośnia i Hercegowina, ale serbskie albo chorwackie. Takich konwojów mijamy chyba z kilkanaście. Są tylko serbskie i chorwackie. Być może to dlatego że Bośniacy biorą śluby w piątki. Nie spotkaliśmy jednak nikogo kto identyfikował by się z tym państwem. Z wyjątkiem jednego miejsca – źródeł rzeki Bośni – Vrelo Bosne w Sarajewskiej dzielnicy Ilidża, gdzie można było kupić flagi i inne gadżety związane z Bośnią i lokalni wycieczkowicze faktycznie to robili. Oprócz tego sporo bośniackich gadżetów, znajduje się w dzielnicy Bascarsija i jest kupowana przez zagranicznych turystów. Ogólnie czujemy się jakbyśmy byli w jakimś wyimaginowanym, stworzonym na siłę i sztucznie podtrzymywanym państwie, w którym każdemu jest źle i nikt nie żyje tak jakby sobie tego życzył, a wszyscy chcą z niego wyjechać. Jedynie nieliczni związani z turystyką ludzie wyglądają na bardziej zadowolonych. Ludzie są ze sobą zintegrowani jako małe społeczności, ale ich kraj nie ma żadnego spoiwa. Bez trudu można wyczuć, że taki stan rzeczy nie będzie trwał w nieskończoność i ktoś niestety zapragnie coś z tym zrobić. Zarzewia nie tak dawnego konfliktu tylko na chwilę przygasły i nikt nie wie czy kiedy wybuchną od nowa z pełną mocą. Dlatego warto szybko tam jechać i zobaczyć jak niesamowicie jest tam pięknie. Wszystko jedno gdzie będziemy i gdzie spojrzymy, krajobrazy nie mają sobie równych. W Europie praktycznie nie znajdziemy tak dobrze zachowanych zespołów urbanistycznych liczących sobie po kilkaset lat, w dodatku wkomponowanych w okoliczny górzysty krajobraz.
Zatrzymujemy się w miejcowości Plivsko Jezero, 5 kilometrów od Jajce. Znajdują się tu dwa górskie jeziora, tworzone przez spiętrzone wody rzeki Plivy. Największą atrakcją są pochodzące z czasów osmańskich wodne młyny postawione w miejscu gdzie wartki strumień przepływa między jeziorami. Dawniej ludzie zbierali się tam by prać, mielić zboże i czerpać wodę. Wieczorem nad brzegiem mnóstwo ludzi piknikuje, grilluje mięso i pije rakiję. Mamy okazję posłuchać niesamowitego śpiewu na głosy lekko pijanych biesiadników, myślę że takiego wykonania nie powstydziłby się chór Rustawi, który mimo że pochodzi z kraju bardzo daleko położonego od Bośni, to jednak muzyka jest dziwnie podobna. Wszystko to odbywa się na oczach bardzo zdegustowanych turystów z Arabii Saudyjskiej. Na drugi dzień już od rana ludzie kąpią się w lodowatej wodzie. Jest tak krystalicznie czysta, że dno widać bardzo daleko od brzegu. Takiej wody jak w jeziorach i rzekach Bośni, łatwo w uprzemysłowionej Europie nie spotkamy, zresztą kraj nazywany jest „Land of water” chyba nie bez powodu.
Samo Jajce też robi bardzo dobre wrażenie. Jest bardzo małe i prowincjonalne. W mieście będącym dawną siedzibą bośniackich królów, obecnie mieszka niespełna 25 000 ludzi. Przed ostatnią wojną mieszkało prawie dwukrotnie więcej. Wybraliśmy się tam na piechotę z Plivskiego Jeziora, a upał był tego dnia bardzo solidny, toteż nie zwiedziliśmy obowiązkowo każdej jego atrakcji, ponieważ nie pochodzimy wyczynowo do „programu zwiedzania”. W sumie miałam obawy czy po drodze nie spotkamy jakiś włóczących się bezpańskich psów, ale pod tym względem w Bośni jest dużo lepiej niż w Bułgarii i Rumunii. Odpuściliśmy sobie świątynię perskiego boga Mitry z czasów Cesarstwa Rzymskiego – III w. n.e., oraz średniowieczne katakumby wybudowane przez bogomiłów. Byliśmy tylko w twierdzy, na murach miejskich, oraz pokręciliśmy się po uliczkach. Forteca wybudowana na przełomie XIV i XV wieku jako ostatnia w całym kraju poddała się Turkom w roku 1528. Mocno zniszczona została dopiero podczas wojny domowej w latach 90. XX wieku i teraz jest odrestaurowywana. Naszą uwagę przykuły też liczne piekarnie wytwarzające banicę. Po południu już niczego w nich nie kupimy bo wszystkie produkty sprzedają się na pniu. Zdobyliśmy też folder reklamowy o mieście, w którym ktoś napisał że to jedyne na świecie miasto z jajowatym wzgórzem i ponad trzydziestometrowym wodospadem. Napisać to musiał prawdziwy rekin turystycznego marketingu. Nie wiem jednak po co musiał wymyślać takie cuda, bo każde miejsce jest z jakiegoś powodu jedyne na świecie. Miasto jest bardzo interesującym celem na jednodniową przyjemną wycieczkę, a w okolicy jezior Plivskich chętnie spędziłabym parę dni, bo jest tam po prostu przepięknie i bardzo spokojnie. Było to jednak na początku naszego wyjazdu i trochę szkoda było nam zostawać w pierwszym napotkanym miejscu, bo myślałam że w takim na przykład Dubrowniku, który był najdalej położonym punktem naszego wyjazdu, zostanę zdecydowanie dłużej, a wystarczyło mi kilka godzin i już nie pragnęłam do niego wracać, chyba że gdzieś w odległej przyszłości i całkowicie poza sezonem (tylko nie wiem czy taki termin w ogóle istnieje).