Sarajewo pomimo widocznych na każdym kroku niezabliźnionych pozostałości wojny i to zarówno jeśli weźmiemy pod uwagę miejski krajobraz jak i ludzi którzy w nim funkcjonują, jest miejscem wyjątkowym, niezwykle interesującym, do którego z pewnością jeszcze wrócę i to wiele razy, jeśli tylko sytuacja polityczna na to pozwoli i nie zmieni się na gorsze. Do tej pory mniejsze bośniackie miejscowości, takie jak Jajce, Blagaj czy Počitelj miały zdecydowanie lepszą atmosferę, niż nieco przygnębiające większe miasta. Tak nie jest w przypadku Sarajewa. Czuć tutaj prawdziwie wielokulturową atmosferę, która przyciąga ludzi niczym magnes. Mieszkańcy miasta w przeszłości słynęli z tolerancji jaką darzyli inne narody. Sarajewo dumnie nazywane było przez Bośniaków “Damaszkiem północy”. Kiedyś było to najbardziej orientalne miasto Europy Wschodniej. Bez większych problemów żyli tutaj obok siebie wyznawcy wszystkich religii “księgi”: chrześcijanie tradycji wschodniej i zachodniej, muzułmanie i żydzi. Również pod względem prawdziwie egzotycznego wyglądu miasto nie miało sobie równych w Europie. Prawy brzeg rzeki Miljacki, która płynęła przez miasto swobodnie w sposób nieuregulowany, pokryty był ogrodami w stylu osmańskim. Ponoć panowała tu “wschodnia wolność” i “nietolerancja wobec wszelkiej monotonii” co można przeczytać w książce Bozidara Jezernika “Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników”. Po przejściu Sarajewa w ręce austro-węgierskie, w mieście zmieniło się wiele, ponieważ starano się nadać mu bardziej współczesny, europejski charakter. To samo spotkało prawie wszystkie miasta Bałkanów, dlatego w takiej na przykład Sofii tak trudno znaleźć obecnie jakikolwiek charakter, ponieważ ślady kilkusetletniego panowania Turków skutecznie usunięto, zastępując je XIX wiecznymi monumentalnymi gmachami bez wyrazu, będącymi często gorszymi kopiami tych w Paryżu czy Wiedniu. Miasta Bałkanów straciły swojego ducha zawartego w meczetach, minaretach, karawanserajach, bazarach, cmentarzach, mostach, domach. Kiedy to wszystko wyburzono, zniknęły także całe wieki historii, a nowe kanony estetyczne były niestety niewiele warte. Pogoń za Europą była tylko czczą chęcią, bo skok cywilizacyjny nie mógł odbyć się w tak krótkim czasie. Budowle powstałe w szybkim tempie i bez większej refleksji, mogły być jedynie prowincjonalną karykaturą, wymarzonego pierwowzoru. Wszystko to, za co dawni podróżnicy cenili Bałkany przestało istnieć. W Sarajewie próbowano uczynić podobnie, jednak z racji tego, że mieszkała tutaj znaczna liczba muzułmanów, nie zniszczono wszystkich śladów tureckiej obecności. Uregulowano rzekę, zniszczono dużą część terenów zielonych, jednak Baščaršija pozostała w niezmienionym stanie do lat dziewięćdziesiątych. Dopiero to co dokonało się potem określane jest często słowem “miastobójstwo”. Sarajewo pozostające pod kontrolą Bośniaków, było tak mocno ostrzeliwane, że jego architektura przekształciła się w “architekturę wojny”. Niemal wszystkie budynki w Sarajewie zostały uszkodzone, a 35 000 obiektów zostało całkowicie zniszczonych.
Dlatego teraz miasto robi także nieco smutne wrażenie, bo poza historycznym centrum odwiedzanym przez tłumy ludzi, inne dzielnice są o wiele bardziej zrujnowane. Bardzo dużo budynków nadal podziurawionych jest kulami rozmaitego kalibru, a na ulicach widoczne są ślady moździeżowych pocisków zwane Różami Sarajewa. Mnóstwo ludzi żebrze (podając się za ofiary wojny), albo próbuje zarobić na przykład myjąc okna samochodów stojących w korkach, bo bezrobocie w tym kraju jest gigantyczne. Całości dopełnia olbrzyma ilość cmentarzy. Obszary na których grzebano ofiary kilkuletniego oblężenia, wyrastają raz po raz w miejscach takich jak pas zieleni ruchliwej drogi, podcienia mostów, boiska i stadiony sportowe, czy miejskie parki i tereny zielone. Patrząc na historię Bośni prędzej czy później chyba musiało do tego dojść, bo pomimo wspomnianego wcześniej szacunku do odmienności oraz wspólnej historii, zawsze zostawało tutaj trochę miejsca na pewną dozę nienawiści. Bośnia jest krainą o której chyba najbardziej z państw byłej Jugosławii można powiedzieć, że leży na styku kultur i właśnie dlatego podczas wojny na Bałkanach w latach 90. dokonano tu najwięcej zbrodni wojennych. Obecnie w skład Bośni i Hercegowiny wchodzą trzy grupy etniczne, mówiące tym samym językiem i bardzo często w swojej ponad tysiącletniej historii dzielące wspólne losy, mówiące identycznym językiem, różniące się tylko tym, że ludzie należący do nich wyznają inną religię. Początkowo nie stanowiło to problemu, jednak za sprawą duchowieństwa (głównie serbskiego i chorwackiego), które naukę swoich Bogów rozumiało mocno opacznie, skutecznie udało się wydobyć z ludzi najgorsze instynkty. Różnice zaczęto uwypuklać i to właśnie z religii uczyniono główny motor, który wielokrotnie pchał Bośniaków, Chorwatów i Serbów w stronę aktów wzajemnej nienawiści, której ostatnio dano upust w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, jednak podobne historie wcześniej miały miejsce wiele razy, może na nieco mniejszą skalę. W książce Roberta D. Kaplana “Bałkańskie upiory. Podróż przez historię” będącej jednocześnie reportażem i esejem historycznym możemy przeczytać, że zamieszkujący Bośnię Chorwaci zawsze byli bardziej “chorwaccy” od swoich pobratymców z Chorwacji, a Serbowie bardziej “serbscy” niż gdziekolwiek indziej. Autor książki był w państwach byłej Jugosławii tuż po jej rozpadzie i przewidział, rychłe nadejście wojny domowej, jednak wtedy nikogo na zachodzie Europy ten problem nie interesował. W wyniku dużego przemieszania się wyznawców katolicyzmu, prawosławia i islamu (będących obecnie trzema różnymi narodami) każdy potrzebował najsilniej jak to możliwe zaakcentować swoją religijną przynależność. Ponoć kwintesencją tego problemu jest właśnie stolica Bośni i Hercegowiny. Miasto w zasadzie niepodzielne, do którego wszystkie zamieszkujące go narody mają jakieś roszczenia, których w całości nie da się spełnić. Problem w tym, że nikt nie jest zadowolony z jakiegokolwiek kompromisu. Całe Bałkany a więc każda z republik byłej Jugosławii a także Bułgaria, Grecja i Albania pragną powrotu do swoich historycznych granic z okresu największej świetności, który zazwyczaj miał miejsce gdzieś w głębokim średniowieczu, zanim na te ziemie nadeszli Turcy. To powoduje, że tego terenu nie da się w żaden sposób podzielić, a jeśli zacznie się próbować, to przykładem tego co może się stać, jest wojenna historia Sarajewa, które trwało w kompletnym impasie przez przeszło trzy lata, przy całkowicie biernej postawie reszty państw europejskich i najbardziej ucierpieli na tym zwykli mieszkańcy miasta, do których z okolicznych gór strzelano jak do kaczek.

Dlatego właśnie ilość powierzchni Sarajewa zajmowana przez cmentarze jest tak ogromna. Nie da się przejść małego kawałka miasta bez napatoczenia się na co najmniej jeden, są one naturalnym elementem pejzażu i wyrastają wszędzie gdzie popadnie. Chcąc nie chcąc zaczyna się je odwiedzać bo żeby gdziekolwiek dojść zazwyczaj trzeba przejść przez kilka. Większość nagrobków jest z lat dziewięćdziesiątych. Przedstawiciele wrogich sobie religii nie mieszają się ze sobą nawet po śmierci. Muzułmanie i chrześcijanie chowani są na osobnych cmentarzach. Fakt posiadania istniejącego i namacalnego miejsca spoczynku jest w tym kraju powodem do radości, ponieważ losy mnóstwa ludzi są nieznane i rodziny nadal czekają na jakikolwiek ślad po swoich zmarłych. Od czasu do czasu, choć już coraz rzadziej, w mediach przebrzmiewają informacje o znalezieniu kolejnych masowych grobów. Znakomicie pisze o tym Wojciech Tochman w “Jakbyś kamień jadła”. Po przeczytaniu tej książki mogłam lepiej zrozumieć wrażenie jakie odniosłam po obserwacji mieszkańców Bośni. Wydało mi się bowiem, że większość ludzi zamiast aktywnie działać, to na coś biernie czeka. W tym kraju wszystko znajduje się w swego rodzaju impasie albo dość paraliżującej równowadze, której nikt nie ma odwagi przełamać. Stosunki społeczne zostały tak zniszczone, że wielu ludzi nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek inicjatywy, po tym co przeszli, oraz współistnieć obok ludzi od których doznali krzywd nie tak dawno temu. Dlatego odsetek obywateli, którzy chcą z tego kraju wyjechać jest ponoć najwyższy w Europie.
Dla kontrastu mamy jednak turystyczną dzielnicę Baščaršija. Pracujący tam ludzie są znacznie większymi optymistami za sprawą turystów i strumienia pieniędzy, który od nich płynie. Trzeba tylko mieć nadzieję, że poziom skomercjalizowania nie będzie szybko się zwiększał i kiedyś nie osiągnie poziomu takiego na przykład Dubrownika, bo przestanie tu być tak miło jak w tej chwili. Na razie bowiem ceny w Sarajewie są rozsądne, ludzie jeszcze całkowicie normalni. Dzielnica funkcjonuje także dla miejscowych a nie jedynie dla turystów. Nikomu z pracujących tam ludzi jakoś strasznie się nie śpieszy i nie chodzi im już tylko o zarabianie pieniędzy na swoim turystycznym kombinacie, jak ma to miejsce w Dubrowniku. Na Baščaršiji można długo błąkać się po małych sklepikach i kupować przeróżne muzułmańskie słodycze i wschodnie przyprawy, po cenach dużo mniejszych niż w Turcji. Dogadać się na temat różnych nieznanych produktów jest nieco łatwiej, bo słowiański język ma jednak z naszego punktu widzenia pewną przewagę nad tureckim. Sprzedawcy są strasznie zadowoleni, że ktoś kupuje artykuły mniej typowego zastosowania i jeszcze się o nie wypytuje, a jeśli powiemy że je znamy, bo je wcześniej jedliśmy, tylko nikt nam o nich nie opowiedział, to już nie posiadają się z zachwytu. Niemniej jednak kupiłam tam jedną rzecz przetrzymaną na półce, więc warto czasem spojrzeć na daty widniejące na opakowaniach. W dzielnicy można również włóczyć się po rozmaitych knajpach, które miejscami urządzone są z tureckim przepychem jak w Stambule, tylko drastycznie różnią się cenami oczywiście na korzyść Sarajewa. Jest też pewna dbałość o to by zachodni turyści nie mieszali się z pobożnymi turystami na przykład z Arabii Saudyjskiej, których też jest mnogo, dlatego w niektórych z nich menu jest tylko po arabsku (i nie jestem pewna czy będzie w nich piwo). Można w nich zjeść stały repertuar arabskich potraw, królują góry mięcha i pszenne placki. Ceny na Baščaršiji są jeszcze na tyle przyjazne, że także miejscowi siedzą w ogródkach pijąc niezliczone kawy z tygielka i paląc papierosy jak lokomotywy (a czasem fajkę wodną). W zasadzie wszystkie lokale są mocno wypełnione i trwa nie kończąca się umiarkowana impreza. Kilka razy odwiedzaliśmy lokal z kuchnią bośniacką, w którym nie było dań spotykanych wszędzie takich jak cevapi i pljeskawica, za to można było zjeść coś bardziej niszowego na przykład lonac, sogan dolma, czy potrawy z baraniny z górskich miejscowości, wszystko w przepięknych ręcznie kutych naczyniach. Codziennie przyrządzali tam tylko kilka dań i po południu wybór był drastycznie mały, za to jedzenie świetne, tylko że zawsze dostawaliśmy jakieś resztki. Zamiast więc przeglądać menu i robić sobie niepotrzebny apetyt, wystarczyło się zapytać co jeszcze mamy szansę zjeść. Jeśli dobrze pogrzebiemy w bośniackich przepisach, okazuje się, że da się znaleźć tu wpływy perskie czy kurdyjskie i potrawy jakie je się tysiące kilometrów dalej. Widać że górzystość terenu ma swoje zalety i sprawia, że kuchnia jest oryginalna i nie wymieszana z europejskimi wpływami tak bardzo jak gdzie indziej.
Oczywiście Sarajewo to nie tylko Baščaršija. Miasto jest jednocześnie uzdrowiskiem i obfituje w termalne wody. Warto na przykład odwiedzić Sarajewski browar, który znajduje się bardzo blisko Baščaršiji. Piwo robione jest z wody oligoceńskiej, która pochodzi ze studni znajdującej się na terenie fabryki. W czasie oblężenia w latach dziewięćdziesiątych, browar zaopatrywał miasto w wodę pitną. Na miejscu znajduje się knajpa, w której piwo smakuje tak jak powinno smakować w takich miejscach, bo robi się je jeszcze w prawdziwy sposób. W Sarajewie znajduje się też nowiutkie kąpielisko termalne, więc pod pewnymi względami można tu poczuć się jak w Budapeszcie. W parkowo-uzdrowiskowej dzielnicy Ilidža oprócz tego ogólnodostępnego kąpieliska, znajduje się wiele drogich hoteli w których są baseny lecznicze, okupują je jednak tłumy wycieczkowieczów z krajów Półwyspu Arabskiego. Miejscami w Ilidžy można poczuć się jak w Arabii Saudyjskiej, gdyż jest dosłownie skolonizowana przez ortodoksyjnych muzułmanów i istnieje tu dla nich całkowicie odrębna infrastruktura. Trzeba przyznać, że zatrzymują się w całkiem ładnym, zielonym miejscu. Niedaleko jest źródło rzeki Bośni – Vrelo Bosne, miejsce ważne dla tożsamości Bośniaków, jedyne miejsce w kraju w którym ktokolwiek z jego mieszkańców patrzy na to państwo na tyle optymistycznie, że nawet kupuje pamiątki z nim związane. Flagi i inne symbole Bośni i Hercegowiny całkiem nieźle się tu sprzedają a kupują je głównie ludzie lokalni, a nie turyści z zachodu, jak ma to miejsce na Baščaršiji. Kramy są prawdziwą ciekawostką i niektórzy nawet się pod nimi fotografują. Sam park jest dość urokliwy, szkoda tylko, że szpetnie ogrodzony siatką i oddzielony od reszty pejzażu. Droga do niego to trzykilometrowa aleja wzdłuż której rosną platany i jeżdżą bryczki z ludźmi, którzy nie mieli siły by przejść taką odległość na piechotę. Rzeka wypływa od razu dość sporym strumieniem i jest bardzo zimna i krystalicznie czysta.
Niemniej jednak okolica jest dość mocno zmieniona przez człowieka, wszędzie pełno płotów, barierek i niezbyt do tego wszystkiego pasujących rabatek, co sprawiło że nie chciało nam się strasznie długo tam przebywać i tego samego dnia postanawiamy jeszcze udać się do Muzeum Tunelu. Znajduje się ono spory kawałek od cywilizacji, w dzielnicy Butmir na przedmieściach. Jest to zwyczajna podmiejska sypialnia złożona z domków jednorodzinnych, sąsiadująca z lotniskiem. Chociaż dojeżdża tam ponoć miejski autobus, to jednak bez GPSa i wpisanego weń wcześniej adresu, trochę trudno byłoby znaleźć Tunel Spasa na piechotę nie posługując się taksówką, bo trzeba błądzić w wąskich uliczkach wśród domków z ogródkiem. Znaczna większość ludzi dociera tu prywatnym transportem. Znajduje się w zupełnie niecharakterystycznym miejscu między domami. Sam budynek jak już go znajdziemy mocno się wyróżnia, bo w przeciwieństwie do okolicznych domów nie usunięto z niego śladów kul. W środku towarzystwo jest zupełnie międzynarodowe, a najwięcej jest Japończyków. Jako że w Sarajewie zamieszkaliśmy na Ilidžy, więc w zasadzie nie spotykaliśmy tam nikogo oprócz Saudyjczyków, nie spodziewaliśmy się że miasto odwiedza taki tłum obcokrajowców a już na pewno że spotkamy ich w tak odległym od centrum miejscu. To bardzo dobrze, że wszyscy tak pilnie tam jeżdżą, finansują bowiem odbudowę tego tunelu w całości i może kiedyś to nastąpi. Warto byłoby przywrócić go do pełnej funkcjonalności, bo zdecydowanie na to zasługuje. Projekt tunelu opracowany został przez lokalnych inżynierów Fadila Šeru i Nedžada Brankovića na zlecenie wojska pod koniec 1992 roku. Początkowo ludzie kopali go ręcznie pracując na trzy zmiany, za paczkę papierosów dziennie. Od strony Butmiru konstrukcję umacniano drewnem ze względu na jego dostępność a od strony Dobrinji elementami z metalu – wszelkimi pozostałościami z sarajewskich fabryk. Pracę nad nim znacznie utrudniały podziemne wody i prace na jakiś czas przerwano. Dopiero w lipcu 1993 roku kopiący z dwu stron ludzie spotkali się. Zaczęto szmuglować nim lekarstwa, żywność, broń a także przeprowadzać ludzi. W sumie przeszło nim milion osób w tym Alija Izetbegović prezydent Bośni i Hercegowiny.
Warto szybko jechać do Sarajewa i poświęcić na nie parę dni. Nie wiadomo jak długo potrwa obecny stan względnej równowagi, która nikogo nie zadowala i co się wtedy stanie? Czy problemy uda się rozwiązać w sposób pokojowy bo ludzie wyciągnęli wnioski z niedalekiej przeszłości? W każdym razie wygląda na to, że w takim stanie jak obecnie państwo nie będzie mogło zbyt długo istnieć. Miasto ma w sobie coś bardzo fascynującego. Miejscami jest tu tak pięknie i bezproblemowo, ludzie są mili a jedzenie pyszne i jeszcze bardzo prawdziwe, że popadamy w hedonistyczno-szczęśliwy nastrój. Za chwilę robi nam się smutno, bo przeszłość przypomina o sobie na każdym kroku. Może warto jeszcze dodać coś dla osób, które twierdzą, że nie pojadą tam bo to kraj muzułmański i w dodatku niebezpieczny. Słyszałam mnóstwo takich opinii (oczywiście region Polski, w którym mieszkam z pewnością ma na to spory wpływ). Islam panujący w Bośni i Hercegowinie to chyba najmniej konserwatywna jego wersja na świecie (nie wiem jak jest w Albanii bo jeszcze w niej nie byłam). Jeśli z powodu religii, Europa będzie odwracać się od Bośni i Hercegowiny i traktować ją jak “niechciane dziecko”, tą niechęć w pewnością zagospodarują kraje takie jak Arabia Saudyjska, które mogą przeznaczyć spore pieniądze na przykład na ultrakonserwatywną oświatę i skutecznie zwracać młode pokolenie ludzi wychowanych już po upadku komunizmu i nie posiadających dobrych perspektyw na przyszłość, w stronę radykalniejszych odłamów islamu.