Co warto zobaczyć w Sremski Karlovci

Sremski Karlovci po polsku zwane Karłowicami, to miejsce mocno kojarzące się z podręcznikami do nauki historii – podpisano tutaj w roku 1699 słynny Pokój w Karłowicach, kończący wojnę Świętej Ligi z Imperium Osmańskim.  Turcja zrzekła się wtedy między innymi Węgier z Siedmiogrodem,  części Ukrainy z Kamieńcem Podolskim, Dalmacji oraz Peloponezu. Jak widać powstała już o miejscowości porządna strona w języku angielskim, trzeba więc strasznie szybko tam jechać bo miejsce może zrobić prawdziwą, wschodnioeuropejską, turystyczną karierę, porównywalną choćby z Tokajem. Wtedy wszystko podrożeje i stanie się mniej swojskie a bardziej komercyjne. Trzeba przyznać, że miasteczko potencjał ma ogromny i skazane jest na sukces nie wiadomo tylko jak szybko to nastąpi. Położenie ma wręcz wymarzone. Z jednej strony ogromna rzeka – Dunaj, który jest tu bardzo szeroki i wygląda imponująco. Pływa po nim sporo różnych jednostek, pewnie w lecie jak jest ciepły weekend ruch jest na rzece przypomina niemal ten na pobliskiej autostradzie. Z drugiej strony porośnięte gęstym lasem łagodne pagórki, w które poutykano kilkanaście XVI wiecznych prawosławnych klasztorów (kiedyś było ich 35) oraz gdzieniegdzie małe i ładne wioski. Tam gdzie lasu nie ma uprawia się kukurydzę, słoneczniki, warzywa oraz winorośl. Miasteczko jest ważnym ośrodkiem winiarskim. Na dodatek sąsiaduje z Nowym Sadem, więc nie jest to kompletna prowincja. Pomimo wcześniejszych planów w ogóle do Nowego Sadu nie dotarliśmy. Klasztory Fruškiej Gory i Sremski Karlovci okazały się zbyt ciekawe, by warto było jeszcze gdziekolwiek indziej w tak krótkim czasie jechać, mimo tego że do centrum Nowego Sadu jest stamtąd niespełna 15 kilometrów. Pobyt tam rozleniwił nas całkowicie i wcale nie chcieliśmy nigdzie wyjeżdżać.

Architektura Karłowic jest niezwykle monumentalna. Co drugi budynek wygląda jak mniejsza wersja Schönbrunnu. Niektóre kamienice, słynne gimnazjum, pałac metropolity oraz obiekty sakralne wyglądają tak, jakbyśmy znajdowali się w jakimś sporej wielkości mieście a nie w miasteczku niespełna dziesięciotysięcznym, gdzie wszyscy hodują kury i prosięta. Monstrualna i imponująca habsburska architektura robi się przez to bardziej oswojona i ludzka, zwłaszcza gdy obok z godnością spacerują kury. Widać jednak że kiedyś miejsce musiało być bardzo ważnym centrum kultury i nauki oraz życia duchowego. Jest dużo starsze niż leżący obok Nowy Sad obecnie drugie co do wielkości miasto Serbii. Karłowice po raz pierwszy w źródłach historycznych wymieniono w 1308 roku. Było ważnym centrum kulturalnym w okresie panowania Habsburgów. To tutaj istniała pierwsza serbska szkoła, wystawiono pierwszą sztukę teatralną w tym języku, powstało tutaj także drugie na świecie prawosławne seminarium teologiczne. Miasto leży w obrębie Wojewodiny, kawałka Serbii znajdującego się pod silnymi wpływami węgierskimi oraz austriackimi. Należy on do Europy Środkowej, podczas gdy reszta Serbii to Europa Wschodnia i Bałkany. Wojwodina posiada pewną autonomię, jednak niezbyt dużą, pewnie żeby zapobiec sytuacji jaka miała miejsce z Kosowem. Jest to najbogatszy region kraju – żyzne niziny z bardzo  dobrze rozwiniętym wielkopowierzchniowym rolnictwem. Krajobrazowo wygląda jak Węgry, bo jest częścią Panonii, czyli było tu kiedyś morze. W przeszłości Wojwodina zamieszkiwana była w większości przez Węgrów do dzisiaj jest to obszar bardzo zróżnicowany etnicznie. Zdecydowana większość to Serbowie, jest też sporo Węgrów, Rusinów, Chorwatów, Słowaków, Romów i innych narodów zamieszkujących kiedyś Imperium Habsburskie. Widać że miasteczko długo znajdowało się pod wpływami austriackimi. Wystarczy pogrzebać trochę w lokalnej kuchni i to od razu widać.

srb_wojwodina_pejzaz_001.jpg
Wojwodina widziana z wzniesienia Fruškiej Gory.
srb_sremski-karlovci_dunaj_001.jpg
Dunaj.
srb_sremski-karlovci_panorama_001.jpg

Dwie najważniejsze rzeczy których trzeba tutaj skosztować to kuglof i bermet. Karłowicki kuglof to odmiana niemieckiego Gugelhupf, drożdżowej babki z dodatkiem bakalii i jakiegoś interesującego płynnego dodatku, na przykład wina (czasem nawet bermeta), soku albo syropu z owoców (na przykład wiśni), rumu, miodu.  Poznaliśmy jedną z propagatorek kuglofowego dziedzictwa, zakupiliśmy jej produkt oraz dostaliśmy adres jej bloga.  Kuglof ma nawet swoją stronę na facebooku. Drugim wspaniałym lokalnym produktem jest bermet, którego nazwa pochodzi od słowa wermut. Jest to słodkie deserowe wino z winogron czerwonych lub białych doprawione mieszanką kilkunastu ziół i przypraw. Najważniejszy w tej mieszance chyba jest piołun (pelen) bo wszyscy wymieniali go jako pierwszy składnik. Bardzo wyczuwalne są też goździki Tradycje winiarskie na tym terenie mają 1700 lat i kultywowane są od czasów rzymskich. Najpierw uprawy winorośli znajdowały się w rękach kościoła prawosławnego, bo osobą która zaszczepiła Serbom uprawę winorośli był nikt inny jak najważniejsza postać serbskiego prawosławia – święty Sawa. W czasach osmańskich uprawa winorośli podupadła, gdyż regularnie ją niszczono. Wkrótce potem serbskie wina zrobiły ogromną karierę w Imperium Habsburskim, a bermet stał się ulubionym trunkiem tamtejszej arystokracji. Powstał około 200 lat temu i stał się tak sławny, że dostępny był nawet na Titanicu. Po drugiej wojnie światowej zaprzestano jego produkcji. Robiony był jedynie w prywatnych domach. Po upadku komunizmu wznowiono jego komercyjną produkcję.

Oprócz bermeta robi się tam dużo innych win zwłaszcza z portugizera, merlota, traminaca i słynnej smerdevki. Właściciele winiarni nie są tak znużeni tłumem klientów-turystów jak w węgierskich regionach winiarskich. Tutaj każdy właściciel czuje się w obowiązku pokazać swoją piwniczkę, czasem także winotekę i niemal zmusić gościa do spróbowania większości produktów. Na samym końcu jako ukoronowanie degustacji pojawia się bermet. Nie wiem czy gdziekolwiek udało mi się obejrzeć tyle piwniczek winnych co w Sremskich Karlovcach. Pytanie czy chcemy obejrzeć piwniczkę, albo przejść się po winnicy pojawia się niemal z marszu. Jeśli powiemy, że w sumie to już widzieliśmy kilka w okolicy, padnie argument że przecież nie widzieliście naszej, więc nie sposób się temu łatwo przeciwstawić. Czasu wszyscy mają pod dostatkiem.

srb_sremski-karlovci_palac-arcybiskupa_001.jpg
Budynek dawnej szkoły teologicznej.
srb_sremski-karlovci_kamienica_003.jpg
W miasteczku spotkać można rewelacyjne, podniszczone kamienice.
srb_sremski-karlovci_fontanna-czterech-lwow_001.jpg
Fontanna Czterech Lwów w samym centrum Karłowic.
srb_sremski-karlovci_kaplica-pokoju_001.jpg
Kaplica Pokoju postawiona na pamiątkę traktatu pokojowego.
srb_sremski-karlovci_kamienica_002.jpg
srb_sremski-karlovci_kamienica_004.jpg
srb_sremski-karlovci_winiarnia-dosen_winoteka_001.jpg
Winiarnia Dosen – winoteka.
srb_sremski-karlovci_kamienica_001.jpg
srb_sremski-karlovci_winiarnia-bajilo_bermet_001.jpg
Bermet w winiarni Bajilo.
srb_sremski-karlovci_winiarnia-bajilo_piwnica_001
Piwniczka winna winiarni Bajilo.

Sremski Karlovci słyną także z rakiji. Zresztą przypadło nam w udziale mieszkanie u jednego z lokalnych wytwórców. Stało się tak bo perypetie z noclegiem mieliśmy spore. Najpierw udaliśmy się na lokalny kemping, który mimo nowoczesnej strony internetowej z wersją anglojęzyczną i licznymi zdjęciami z fotograficznego stocka, okazał się być kempingiem nieczynnym. Udawać się tam w jakimkolwiek terminie nie napisawszy wcześniej maila do obsługi jest chyba kiepskim pomysłem. Serbowie to nie Węgrzy, którzy lubią korzystać z takiej formy podróżowania i spanie pod namiotem raczej nie posiada tam zbyt wielu fanów.  Kolejna nasza nadzieja, Eko Center Radulovački okazał się być w całości wypełniony młodymi ludźmi, którzy przyjechali tu z jakiejś organizacji. Inne noclegi były nie wiedzieć czemu zupełnie za drogie. Robiło się coraz później i ciemniej i dopiero dzięki pomocy ludzi z Centrum, znaleziono nam zakwaterowanie u jednego z właścicieli przedsiębiorstwa Benišek & Veselinović, które mieściło się jakieś sto metrów od Ekocentrum. Nasz gospodarz był strasznie smutnym i melancholijnym, samotnym facetem posiadającym niezmiernie wesołego i energetycznego psa. Jakoś tak wyszło, że nie kupiliśmy jego słynnej rakiji, o której można nawet przeczytać po polsku, ponieważ biła od niego straszna rezygnacja.  Mieliśmy już pół bagażnika alkoholu, a zakupy przeróżnych dóbr w tym także rakiji w monastyrach Fruškiej Gory sprawiły, że zaczynał całkiem pękać w szwach – prawosławni zakonnicy mieli zdecydowanie lepszą żyłkę do handlu. Chociaż gdybym wiedziała że jest on tak znany zakupiłabym coś u niego bez względu na złą energię

Przyjechać tutaj na jeden dzień to niemal jak zbrodnia :), to już chyba lepiej nie jechać wcale. Tylko jeśli zostaniemy dłużej, poddamy się tutejszemu powolnemu tempu życia. W Sremski Karlovci chyba nikomu i do niczego się nie śpieszy, panuje zupełny marazm, może nawet ma on w sobie coś z beznadziei bo jakoś nie widać by mieszkańcy na swoich trunkach zarabiali krocie. Przerywają go jedynie grupy wycieczkowiczów (a może już pielgrzymów?), którzy wpadają tu po drodze na winne zakupy pomiędzy monastyrami Fruškiej Gory. Okupują także wtedy bardzo sympatyczną knajpę “Četiri lava”, położoną w najbardziej reprezentacyjnym punkcie Sremskich Karlovci, której nazwę zupełnie idiotycznie przetłumaczyłam sobie na “Cztery stoły”. Jeśli ona jest zajęta, trudno znaleźć w miasteczku coś sensownego do jedzenia. Oprócz kilku fast foodów dla wyrostków  w tuningowanych samochodach, jest jeszcze mocno trącająca komunizmem i drogawa restauracja Dunav położona nad samym Dunajem, oraz jeden nieco mniejszy rybny lokal po drodze z centrum nad rzekę, który albo był zamknięty, albo pełny, albo miał nieczynną (już albo jeszcze) kuchnię – nikomu specjalnie nie zależało na głodnych klientach.  Na razie ludziom nie przychodzi do głowy by prowadzić jakiś biznes wyłącznie z myślą o turystach, jeśli nie liczyć jakiegoś pojedynczego stojaka z pamiątkami. Miasteczko i jego okolice wraz z Nowym Sadem to miejsce nadające się na co najmniej tydzień leniwego urlopu. Piwniczek winnych w okolicy jest około sześćdziesiąt. Samo oglądanie miasteczka może zająć nam większą część dnia, nieopodal jest kilkanaście prawosławnych klasztorów, oraz szlaki piesze po zalesionych wzgórzach, pozwalające przejść pieszo drogę pomiędzy niektórymi monastyrami. Turystów spotkamy głównie lokalnych i niewiele znajdziemy tu informacji po angielsku, ludzie też raczej po angielsku nie mówią na szczęście język jest dość podobny do naszego.

Podziel się z innymi: