Do Lwowa pierwszy raz jadę z kilkunastoosobową prywatną wycieczką zorganizowaną przez znajomego. Nie spodziewam się niczego specjalnego, bo nigdy nie podzielałam szczególnego zainteresowania kresami wschodnimi, mimo że tą tematyką interesowało się sporo osób z mojego otoczenia. Pamiętam tylko, że niektórzy zachwycali się tym miastem, mnie jednak aż do tej pory, nie chciało się sprawdzać dlaczego. Podczas tego ekstremalnie krótkiego wyjazdu tak bardzo zaraziłam się Lwowem zarówno tym obecnym ukraińskim, jak i dawnym polskim, że przez kolejne lata wracałam tam kilkanaście razy, przy każdej możliwej okazji.
Niemal natychmiast po przyjeździe do Lwowa i przejściu się po najbardziej oczywistych miejscach – starym rynku oraz Prospekcie Swobody można doznać szoku, jak dużo ludzi spędza czas ze sobą pod gołym niebem, nie zważając na mroźną pogodę. Na zdrowy rozum większość z nich powinna siedzieć w domu bo jest późne popołudnie albo wczesny wieczór i zaraz rozpoczną się godziny dostępu do bieżącej wody, której w mieście zawsze brakuje i jest tylko w wyznaczonych godzinach rano i wieczorem. Mimo to, mnóstwo ludzi przechadza się po ulicach w atmosferze święta. Wszyscy spacerują rozmawiają, robią sobie zdjęcia, kupują, sprzedają, żebrzą, grają w szachy i karty, piją alkohol na ulicy (co jest tu całkowicie dozwolone). Dzieci jeżdżą na kucykach i w samochodzikach o napędzie elektrycznym, panuje atmosfera wesołego miasteczka. Wszędzie widać ogromną żywotność. Ludzie chyba mają znacznie mniej uprzedzeń niż u nas i egalitarnie spędzają w swoim towarzystwie czas, mimo że nie odbywają się żadne wydarzenia kulturalne, lub polityczne, które mogłyby przyciągnąć tłumy. Tutaj na przysłowiowym metrze kwadratowym ulicy dzieje się więcej niż u nas na kilkudziesięciu metrach. Jesteśmy niecałe dwieście kilometrów od mojego domu, a jest tu całkowicie odmiennie. To najbardziej ciekawe miejsce leżące w takiej odległości od mojego miasta. Nie zważając na otaczającą biedę ludzie w pewnych dziedzinach życia są znacznie aktywniejsi i bardziej żywotni. Centrum Lwowa w weekendy tętni życiem i nie dzieje się to głównie za sprawą turystów, jak ma to miejsce w Krakowie, którego mieszkańcy starają się jak mogą omijać najbardziej turystyczne rejony miasta i w zasadzie nie ma w nich już prawdziwego życia. Tutaj centrum miasta służy mieszkańcom. Miło się w nim przebywa bo sprawa wrażenie jakbyśmy przenieśli się w czasie o kilkanaście lat. Nie ma obrzydliwej kostki brukowej, styropianowej pastelozy, i “rewitalizacji”. Nowoczesność w unijnym tego słowa znaczeniu jeszcze tu nie dotarła. Zamiast tego kilometry ulic wyłożone są przepięknym brukiem. Może niektóre budynki wyglądają na będące w nieco opłakanym stanie, jednak nie wiem już co jest lepsze, odnawianie wszystkiego na pastelową modłę, czy godne starzenie się zabytkowych świątyń i kamienic, gdy mają one szansę nabawić się patyny i dzięki temu są po prostu niezmiernie klimatyczne. Wszystko w tym mieście wygląda tak jak powinien wyglądać wschód, prawdziwie i z charakterem. Tylko na przedmieściach królują architektoniczne upiory komunizmu w postaci wyjątkowo szaro i nędznie wyglądających blokowisk, jeśli do tego dodamy równie szaro ubranych ludzi podróżujących w zdezelowanych tramwajach i trolejbusach, możemy poczuć się jakbyśmy przenieśli się do minionego imperium. Na szczęście rozległe zabytkowe centrum pozostało praktycznie nietknięte i w całości spotkamy w nim przedwojenną zabudowę nie dotkniętą ręką żadnego komunistycznego planisty.
Zwykli ludzie reagują na nas bardzo przyjaźnie, całkowicie wbrew temu co wydarzyło się między Polakami a Ukraińcami kilkadziesiąt lat temu i zupełnie niezależnie od wzajemnej polityki obu państw, które nadal nie mogą nad tym przejść do porządku dziennego. Ukraina jak każdy krótko istniejący kraj stara się jakoś scementować swoją państwowość, mimo licznych wewnętrznych sprzeczności. Dlatego na większości tabliczek przymocowanych do (występujących w ogromnej liczbie) zabytków, bardzo rzadko spotkamy jakiekolwiek informacje o tym, że większość tego lwowskiego dziedzictwa powstała podczas sześciuset lat gdy miasto było polskie. To zagadnienie ukraińskie władze starają się jak mogą zewsząd wymazać, co spotyka się z oburzeniem władz polskich. Tutejsi Ukraińcy to jednak w większości ludzie o poglądach prozachodnich, którzy nie mają nic wspólnego ze wschodnią częścią kraju, gdzie dominuje język rosyjski a na Polaków raczej spogląda się krzywo (z czym spotkałam się chociażby w Odessie). Są bardzo kontaktowi, pomocni, po chwili zaczynają rozmawiać z obcymi ludźmi jakby ich znali od lat. Rozmawia się z nimi dobrze bo nasze języki są bardzo podobne. Oczywiście wszyscy mówią po ukraińsku. Po krótkiej wymianie uprzejmości nasi rozmówcy, od razu zaczynają narzekać na swoje państwo, bardzo niskie płace i korupcję. Jednak zamiast próbować rozwiązywać swoje problemy, potrafią głównie na nie narzekać, co mocno przypomina polską mentalność. Polacy jednak, mimo swojego nieustannego narzekania, coraz bardziej uczą się reagować na coś co im się nie podoba. Tutaj panuje przekonanie o własnej bezradności i niemożności podejmowania jakichkolwiek działań. Ludzie stracili niewiele ze swojej bierności od czasów upadku ustroju komunistycznego. Z drugiej strony jest w nich ogromne pragnienie tego by kiedyś było lepiej i niezgoda na panującą rzeczywistość.