Siem Reap 2011

Pisać o Kambodży jeśli było się w niej niecały tydzień to chyba impertynencja, bo co ja mogę wiedzieć o problemach tamtejszych ludzi jeśli przyjechałam tu tylko obejrzeć zabytki Unesco i zaraz z niej wyjeżdżam. Z drugiej jednak strony pisać o jakimkolwiek innym miejscu, jeśli było się tam cztery lub pięć tygodni nie sprawia że wiem na temat który poruszam jakoś zdecydowanie więcej. Kambodża jest krajem który przeszedł jedną z największych traum XX wieku i to całkiem niedawno, bo w latach siedemdziesiątych i nawet na mój krótki tam pobyt rzutowało to dość mocno przez cały czas. Pewnie była to jedna z przyczyn tego co się tam działo, poza tym byłam w najbardziej turystycznym miejscu Kambodży, gdzie wszystkie negatywne skutki turystyki widać jak na dłoni. Przez cały mój pobyt w tym kraju byłam świadkiem nieustannej niemal nie kończącej się kolejki przeróżnych ludzi  zarówno bardzo młodych i tych w podeszłym wieku, obojga płci, którzy zawsze chcieli żeby coś im dać, najczęściej – prawie zawsze – pieniądze. Taką ilość tego typu „interesantów” jak przez te kilka dni w Kambodży nie spotkałam chyba podczas wszystkich dotychczasowych wyjazdów razem wziętych, ta średnia i tak jest zawyżona zważywszy że dwa razy byłam w Rumunii a tamtejsi Cyganie jak wiadomo w żebraniu są prawdziwymi mistrzami i nikomu nie odpuszczają. Nie mam na myśli wyłącznie żebraków, ale także ludzi, którzy po kilkunastominutowej rozmowie prosili o datek na szkołę, sierociniec czy inną instytucję. Oprócz tego spotkamy tam „matki zbierające na mleko dla dzieci” oraz „studentów zbierających na zakup książki” i całą masę innych popularnych kantów o jakie nietrudno w  turystycznych miejscach. Najczęściej powtarzającą prośbą jest ta o „one dolar”. One dolar towarzyszy przyjaznym właściwie przez cały czas, jest wypowiadane przez każdego nawet maleńkie kilkuletnie dziecko, dla którego otrzymywane pieniądze są bezwartościowym papierkiem. Przeszłość tego kraju i ilość proszących o coś osób sprawia, że mnóstwo turystów automatycznie wskakuje w rolę misjonarza i w jakiś sposób chce poprawić warunki życia tych ludzi. Tylko czy dawanie komuś dolara będzie w stanie cokolwiek poprawić, czy zmieni tylko nasze postrzeganie siebie samych jako kogoś lepszego. Natomiast w życiu osoby która żebrze jeśli się coś zmieni to na pewno nie na lepsze. Taki dolar to dla miejscowych spora kwota.  Dla przyjezdnych wszystko kosztuje „one dolar”.  Za dolara (a może nawet dwa) zjemy w pobliżu świątyń starożytnego miasta Angkor jakiś wyjątkowo wstrętny posiłek w rodzaju azjatyckiej zupki instant  z nieśmiertelnym i niezniszczalnym makaronem w kształcie wycieraczki wymieszanej z na wpół surowymi warzywami. Za tyle samo w Siem Reap w przybazarowej knajpie zjemy na przykład przepyszny wegetariański amok przygotowany na miejscu ze świeżych składników. W dodatku właściciel lokalu posiada takie dobra cywilizacji jak prąd i bieżąca woda, oraz utrzymuje względny poziom higieny, bo wielokrotnie byłam u nich w toalecie i przechodziłam przez kuchnię (choć jak na standardy naszych sanepidów byłaby to pewnie trauma nie z tej ziemi). Za co lepiej więc zapłacić, czy za niejadalny i o wiele za drogi posiłek w obrzydliwie wyglądającej budzie z jedzeniem wyłącznie dla turystów, czy wydać go w miejscu, w którym ktoś bierze pieniądze za pyszne własnoręcznie robione, świeże, jedzenie. Za tego samego dolara wypożyczymy na cały dzień rower, którym możemy pojechać do świątyń. Dolara kosztuje także butelka wody kupiona w pobliżu świątyń Angkoru. Za którą z tych usług zapłacenie dolara wydaje się bardziej sensowne? Czy lepiej przyzwyczajać miejscowych do tego że będziemy w stanie za wszystko zapłacić im tym dolarem, niezależnie od prawdziwej wartości tego co nam sprzedają? Ale to i tak lepiej że w jakiś sposób mniej lub bardziej  uczciwy, próbują zarobić własną pracą, niż dostawać pieniądze całkowicie za nic.

kam_siem-reap_jedzenie-krab_001
A to już chyba najdroższe (4-5 $) w karcie danie popisowe naszej ulubionej przybazarowej knajpy w Siem Reap. Podczas około tygodniowego pobytu jedząc u nich średnio 3 posiłki dziennie zjedliśmy chyba całe ich menu. Przemiła aczkolwiek mocno ospała obsługa składająca się z trzech dziewcząt nie mówiących ani słowa po angielsku, w przerwach między obsługiwaniem gości czesała się w modne fryzury, robiła manicure i makijaż oraz spała z głową na stolikach 😉
kam_siem-reap_jedzenie-grillowana-zaba_001
Grillowane żaby z pobliskiego bazaru można kupić w wersji ze skórą lub bez. Sprzedawały się na pniu.

Sami musimy podjąć decyzję czy wydajemy przysłowiowego dolara rozsądnie i nie przyzwyczajamy tych ludzi do nigdy nie kończącej się pomocy, która na dłuższą metę tylko ich demoralizuje. Komu więc lepiej dać tego dolara? Czy jeśli damy go żebrzącemu dziecku, sprawimy że dzięki wielu podobnym dobrym jak my ludziom pójdzie ono do szkoły? Raczej nie – dzięki tym pieniądzom, których pewnie w ogóle nie zobaczy, będziemy przyzwyczajać kilka może nawet kilkanaście stojących za tym dzieckiem osób do tego, że pieniądze na życie można zdobyć łatwo nie robiąc nic i one po prostu się im należą  (przed wyjazdem do Kambodży czytałam także, iż dzieci są  tam wykorzystywane nie tylko do żebrania, bo jest to niestety kraj przodujący w Azji pod względem seksturystyki dla pedofilów).  Czy dając pieniądze na jakąś instytucję i wpisując swoje dane do jakiegoś kajeciku z danymi innych podobnych nam osób, trafią one faktycznie tam gdzie myślimy, a nawet jeśli, to czy do rąk potrzebujących? Zazwyczaj osoby które zbierają w ten sposób pieniądze po kilku pytaniach robią się dość nerwowe, nie wiem więc czy jest to dobra forma pomocy, ja w każdym razie raczej im nie wierzę. Oczywiście wiadomo, że zawsze możemy spotkać jakieś wyjątki i sytuacje wymykające się powszechnym stereotypom.

kam_angkor_zebrajace-dzieci_004
Nie tylko w Siem Reap ale także w świątyniach Angkoru, najwięcej w Angkor Wat spotkamy dosłownie tłumy dzieci, wszystkie, nawet te wyglądające bardzo porządnie proszą o dolara.
kam_angkor_zebrajace-dzieci_003
Te również nie omieszkały nas o niego poprosić.
kam_angkor_zebrajace-dzieci_002
kam_angkor_zebrajace-dzieci_001

Podczas wycieczek rowerowych z Siem Reap do Angkor i z powrotem pewnego razu postanawiamy pojechać drugą stroną rzeki. Trafiamy do osiedla prowizorycznych domków, zrobionych jak to w Azji bywa z kartonu, blachy falistej i folii. Nie ma tu asfaltu, a ludzie korzystają z rzeki chcąc się umyć czy zrobić pranie. Jest bardzo biednie, ale w tych barakach działają zakłady fryzjerskie, jest prowizoryczna stacja benzynowa oferująca benzynę z butelek pet i mnóstwo garkuchni. I jakoś nikt niczego od nas tam nie chce, wszyscy się do nas uśmiechają, nawet dzieci nie proszą o cukierki ani długopisy widocznie niezbyt dużo ludzi jeździ tą stroną rzeki do Angkor. Po początkowych obawach czujemy się tam fajnie i normalnie jak w Azji. Wszyscy pracują, może zarabiają mało ale mają na tyle własnej godności, że nie potrzebują od nas niczego, i w zasadzie tylko tam nie słychać powtarzania „one dolar” co kilka minut. Żebracy i różnego typu oszuści okupują natomiast okolice bazaru w Siem Reap którego część  to wyłącznie sklepy z pamiątkami dla turystów, no i oczywiście świątynie Angkoru. Tam co kroku napotkamy delikatnie mówiąc niezbyt uczciwych ludzi, którzy po prostu żyją dzięki masowej turystyce, uciekając się do różnego typu nadużyć, krzywdząc przy tym wiele osób na przykład bardzo małe dzieci, które ledwie potrafią chodzić za to ich widok wzrusza turystów i dostają więcej. Gdyby większość białych nie potrzebowała poczuć się dobroczyńcą podczas wakacji być może wielu ludzi cierpiało by o wiele mniej, ponieważ zostaliby zmuszeni do podjęcia jakiejś aktywności zamiast życia z żebrania. Nawet jeśli dostaną pieniądze, to ich mentalność pozostanie taka sama. Zazwyczaj nie wydadzą ich rozsądnie na sensowne rzeczy – na przykład nie będą za nie przez jakiś czas lepiej się odżywiać, tylko kupią jakiś „świetny” cywilizacyjny gadżet – butelkę coli, czy jakieś przetworzone jedzenie w foliowym błyszczącym opakowaniu. które następnie wyrzucą gdzieś koło swojego domu. Nietrudno więc zrozumieć dlaczego szlag mnie trafia na widok „wakacyjnej misjonarki” rozdającej dzieciom słodycze, długopisy albo co gorsza pieniądze nawet jeśli o to nie proszą. W Siem Reap i Angkor widziałam takich mnóstwo i taka postawa spotyka się z aprobatą większości ludzi.

Niemniej jednak moje starania o niewspomaganie naciągaczy żyjących z masowej turystyki spełzły na niczym, ponieważ koniec końców zostałam okradziona w hostelu i pieniądze i tak pewnie powędrowały tam gdzie nie powinny.  Na szczęście jednak nie straciłam paszportu ani aparatu więc z tego miejsca pragnę podziękować złodziejowi, że wziął tylko gotówkę w dolarach w ilości niewielkiej,  całkowicie pogardzając drobnymi w kambodżańskich rielach. To co udało się zaoszczędzić unikając klasycznego przekrętu z przekraczaniem granicy tajsko-kambodżańskiej  i tak zasiliło nieuczciwych ludzi. Udałam się na policję turystyczną i złożyłam zeznania w wyniku których właściciele naszego hostelu (w którym oczywiście zdecydowanie odradzam się zatrzymywać) mieli zostać pouczeni odnośnie braków w bezpieczeństwie gości, ale nie wiemy czy faktycznie się tak stało bo przenieśliśmy się do hotelu prowadzonego przez Chińczyków.

Jeśli chcemy komuś tam pomóc lepiej rozeznać się w temacie jeszcze będąc w domu. Być może da się tam znaleźć organizacje które są faktycznie wiarygodne i przejrzyste, bo inaczej nasza chęć  pomagania pewnie skończy się tak jak jest to opisane w tym wątku (mniej więcej od 11 strony).  Jego autorka bardzo dokładnie i rzetelnie przedstawia swoje zetknięcie z lokalną mentalnością podczas pracy w sierocińcu w Kambodży, pokazuje że pomaganie nie jest takie proste jak wydaje się ludziom z zewnątrz. Wydanie pieniędzy na kupno rzeczy materialnych niekoniecznie sprawi, że trafią one do potrzebujących. Warto w całości go przeczytać. Jeżeli na prawdę chcemy komuś pomóc nie załatwimy tego w pięć minut dając żebrakowi dolara czy kupując „studentowi” podręcznik. Wymaga to czasu a przede wszystkim naszego rozeznania w sytuacji, dlatego jest to bardzo poważne i odpowiedzialne zajęcie. Inaczej będziemy tylko jednym z trybików masowej turystyki i będziemy przyczyniać się do jeszcze większej degradacji miejsca które odwiedzamy i jego społeczności.

kam_siem-reap_swiatynia-wat-bo_001
Zdecydowanie warta odwiedzenia świątynia Wat Bo w Siem Reap. Mimo że panuje tutaj taki sam odłam buddyzmu jak w Tajlandii, podejście jest różne o niemal 180 stopni. Wszyscy są bardzo otwarci, gościnni i kontaktowi. Spędzamy tam dość dużo czasu oraz wspomagamy świątynię, bo w przeciwieństwie do świątyń tajskich mamy ochotę to zrobić.
kam_siem-reap_ulica_001
kam_siem-reap_ulica_002
kam_siem-reap_ulica_003
kam_siem-reap_ulica_004

Podziel się z innymi: