Zwane też Alpami Rodniańskimi są pasmem Karpat Wschodnich (po rumuńsku Carpatii Orientali – piękna nazwa, nieprawdaż?), które rozciągają się także na terytorium Ukrainy. Odwiedziliśmy je dość pobieżnie robiąc kilka jednodniowych wycieczek z Borşy. Nazwa tych gór podoba mi się chyba znacznie bardziej niż wrażenia po kontakcie z rumuńskim wydaniem górskiej turystyki, ale po kolei. Kiedy oglądaliśmy zakupioną ambitnie mapę Gór Rodniańskich i podawane na niej czasy przejścia do różnych miejsc, wydawało się że będziemy mieli tam co robić przez dobrych kilka dni i czasu starczy na kilka górskich wycieczek. Okazało się że czasy podane na mapie mocno rozmijały się z rzeczywistością i wycieczka teoretycznie całodniowa okazywała się być możliwa do pokonania w pół dnia, więc w jeden dzień mogliśmy przejść więcej niż planowaliśmy i szybko wyczerpały nam się pomysły. Czasy przejść są chyba odpowiednie dla ludzi obładowanych wieloma kilogramami sprzętu i jedzenia. Poruszając się bez takich obciążeń, trzeba chyba dzielić je przez połowę i to idąc niezbyt szybko i robiąc milion zdjęć po drodze. Odległości są na prawdę niewielkie. Być może spodobało by mi się tam bardziej, gdybym wybrała się pieszo na kilkudniową wycieczkę z plecakiem i namiotem, żeby na trochę wydostać się z cywilizacji, ale jako że mieliśmy mało czasu i po górach w Europie zazwyczaj chodzimy w systemie “jednodniowym”, tym razem także zdecydowaliśmy się na taki wariant.
Ostatnio w rumuńskich górach byłam w roku 2006 i widać że w podejściu lokalnych ludzi coś się zmienia na lepsze, ale nadal nie jest idealnie. Idąc popularnym szlakiem z Borşy na szczyt Pietrosul zaraz po skończeniu się szutrowej drogi i minięciu stacji meteorologicznej natykamy się na górę śmieci, które na dodatek regularnie są eliminowane poprzez ich palenie. Oczywiście dzieje się tak również z plastikowymi butelkami, których nadpalone resztki walają się dookoła, tak więc ekologia w parku narodowym ma się wprost “świetnie”. Po drugie: szczyty gór mają dość płaską budowę przypominającą bieszczadzkie połoniny łagodne i zarośnięte trawą. To powoduje że z przełęczy Prislop mnóstwo “mądrych inaczej” kierowców wjeżdża terenówkami na teren parku narodowego i ruch u góry jest prawie jak na autostradzie. Ciekawe czy dzieje się tak dlatego, że nikt tego nie pilnuje, czy też uiszczają jakąś nielegalną opłatę na boku na przykład strażnikom parku. Wielu z nich, a jakże, umila sobie przejazd puszczając głośno dudniącą muzykę. To taki miejscowy punkt honoru, rozbijać się nową terenówką po szlakach pieszych. Z drugiej strony widać coraz więcej lokalnych ludzi chodzących po górach. W 2006 roku Rumunów na szlaku można było policzyć na palcach jednej ręki, a jedynymi spotkanymi ludźmi byli obcokrajowcy nie licząc oczywiście pasterzy. Wprawdzie chodzą będąc jeszcze nieodpowiednio wyposażeni na wypadek na przykład pogorszenia się pogody, ale widać że wypoczynek w górach to już nie tylko grill, kiełbaski, muzyka oraz góra śmieci, ale też chodzenie po nich. Popularność szlaków na których byliśmy powodowała że można było pooglądać także ludzi w klapkach, szpilkach albo złotych balerinkach, jednak większość ludzi dzielnie wspinała się w trampkach i adidasach. Nie wiem tylko co by się z nimi stało gdyby nagle zaczęło padać, ale pogodę mieliśmy rewelacyjną. Wśród Rumunów widać już olbrzymie zainteresowanie górami. Bardziej świadomi (i bardziej bogaci) przedstawiciele społeczeństwa posiadają już w miarę bezpieczne górskie wyposażenie. Co do reszty to trochę rozbolały nas oczy, ale świadomość sensownego korzystania z górskich atrakcji pewnie nie za długo się w nich wykształci. Trochę z tego tłumu i terenówek byliśmy niezadowoleni, dlatego nie wiem czy jednodniowe wycieczki to tutaj dobry pomysł.
Najsensowniejszą metodą na wybranie się w te góry jest przejście ich z własnym namiotem, ponieważ ilość ludzi w bardziej dostępnych miejscach jest mocno zniechęcająca. A może niepotrzebnie narzekam, gdyż w ogóle starannie unikam polskich gór we wszelkie długie weekendy, a w polskich Tatrach nie byłam już kilkanaście lat i na razie się nie wybieram, więc jestem nieprzyzwyczajona? Może jak na standardy polskie ludzi i tak zbyt wiele nie ma. Rumuni uczą się dopiero w sposób w miarę umiarkowany korzystać z górskich atrakcji i jeszcze nie wszystkim do końca to wychodzi. Na razie jest dużo śmieci i samochodów. Pójście na mniej uczęszczane szlaki z pewnością umożliwiłoby nam spokojne delektowanie się widokami. Koniecznie trzeba też wziąć ze sobą solidny kij, bo na psy pasterskie narzekali chyba wszyscy ludzie z którymi rozmawialiśmy. Owiec jest w tych górach bardzo dużo. Spotkaliśmy kilka stad, ale z racji olbrzymiej popularności miejsc w których byliśmy, psy były przyzwyczajone do ludzi i nie chciało im się reagować.